Refleksje na nowy rok: Nierówna walka z Popowym Potworem
Polak lubi sobie pomarudzić. Wtedy czuje, że żyje, że ma poglądy, że jest inteligentny (a inni średnio), że ma jakąś wiedzę. Co więcej – wtedy czuje, że wbrew pozorom ma większą wiedzę od innych! Że reszta świata czegoś nie dostrzega, a on tak. I tak dalej. Na forum FTB trwa od jakiegoś czasu prawie już masowe marudzenie na – mówiąc ogólnie – „pogarszającą się sytuację”. W szczególe między innymi chodzi o to, że: trance się popsuł, house się skomercjalizował, hity eski opanowały kraj, tylko nas kilku wciąż ma na względzie dobrą muzę, wszyscy inni powoli zjadani są przez Popowego Potwora.
A może wcale nie jest gorzej niż było zawsze, oraz – może Popowy Potwór nie jest taki straszny?
Przed chwilą na świecie mieliśmy świeżą i mocną fascynację clubbingiem, przyzwyczailiśmy się do tego, że eventów z roku na rok więcej, wszystkiego więcej. A tu nagle nastaje jakaś korekta. I do tego nowoczesnymi, elektronicznymi beatami zaczyna zbyt mocno interesować się tłum artystów i producentów związanych z popem i r’n’b.
No cóż, twórcom czarnej muzy skończyły się beaty, potrzebują pomocy.
Popożyczają trochę, wyżują i wyplują. Sprymitywizowali hip-hop (Eminem na samplu „What Is Love” Haddawaya to tak, jakby Peja z Molestą zrobili sobie refren z „Jesteś szalona”), teraz upraszczają muzykę klubową. Można to traktować jako ciekawostkę, niekoniecznie od razu katastrofę.
Popowy Potwór to coś, co lubimy wyolbrzymiać, demonizować. Staliśmy się przewrażliwieni.
Nie bez powodu – zaraza rzeczywiście jest niebezpieczna, faktycznie jest mocna i coraz mocniejsza. Ale z drugiej strony przez to np. o wiele łatwiej skreślamy jakiś numer czy artystę – robimy to, gdy tylko choć trochę zapachnie komercją. Mamy prawo. Ale robimy to moim zdaniem często zbyt pochopnie, zaślepieni wiarą w słuszność sprawy czyli walkę z wszelkimi przejawami ewentualnego i prawdopodobnego sprzedania się przez artystę. Jak już coś takiego nam się spodoba, to się asekurujemy: „No dobra, nie jest takie tragiczne, nawet mi się trochę spodobało”.
Nie lubimym gdy nasz idol za naszymi plecami myśli o i spotyka się z Popowym Potworem.
Właściwie co nas to obchodzi, że uznany bohater clubbingu wypływa na szerokie i płaskie wody celebrytów? No troszkę obchodzi – czy to nie oznacza bowiem, że Producent X mówi nam: „Przestało mi na Was zależeć, teraz chce byś sławny wśród innych, gram dla innych, teraz podbijam masy – mniej rozumieją to, co robię, ale jest ich duuuuużo więcej!”.
Ale to wersja pesymistyczna – jest też bardziej optymistyczna – może po prostu mówi: „Słuchajcie, już od X lat robię dokładnie to samo. Coś mi mówi, że powinienem spróbować czegoś nowego, a że jestem nieco starszy i mniej uprzedzony do Popowego Potwora (którego lubią moje dzieci, moi znajomi, pani w moim sklepie…), spróbuję zrobić coś bardziej piosenkowego – nowe wyzwanie, wcale nie takie łatwe!”.
I co my mamy biedni w takiej sytuacji zrobić? Życzyć mu mniejszych przelewów zamiast większych? Ma myśleć o nas, nam robić dobrze, bo tego oczekujemy? Może on nie robi tego wbrew sobie?
Zaryzykuję stwierdzenie, że jeśli 7 lat temu pojawił się taki kawałek jak „One” Szwedzkiej Mafii czy nawet „Memories” Guetty, nikt nie mówiłby o sprzedawaniu się – cieszylibyśmy się z niego wraz z nowymi (często młodymi) fanami „tanecznych killerów” jak jedna rodzina. Jest duże prawdopodobieństwo, że w przypadku „Feel it in My Bones” Tiesto powiedzielibyśmy: o, ciekawy eksperyment a’la Royksopp, może nawet nikt nie marudziłby na jego numer z Nelly Pop Furtado, może nawet ktoś powiedziałby: „Kurczę, intrygujący pomysł – zostawić trancową stylistykę i instrumenty i zwolnić prędkość. Slow motion trance? Armin po wydaniu radiowej wersji „In and Out of Love” chwalił się pewnie wśród znajomych pierwszą własną piosenką z krwi i kości, w dodatku podjarany, że zrobił pierwszy breakbeatowy kawałek z niezłą melodią w wykonaniu dobrej wokalistki. Kto z jego polskich (i nie tylko) fanów myślał w ten sposób?
Reasumując: obawianie się z góry każdego popu jest niepotrzebne i zbyt dużo tracimy na to uwagi i energii. Chyba lepiej przyjąć realia do wiadomości i – nawet – cieszyć się z tego, że na osiem totalnie badziewnych, densopodobnych kawałków w komercyjnych mediach pojawia się jeden zrobiony przez „kogoś od nas”, wbrew uprzedzeniom dużo lepszy od całej reszty.Poza tym przez ogólną awersję do wszystkiego pachnącego popem, wielu odrzuca takie rzeczy, jak single Royksopp, La Roux, Robyn, Goldfrapp, Hot Chip, LCD Soundsystem i wielu innych…