Stanton Warriors już od ładnych kilku lat służą za jeden z wzorów w breakbeacie. Duet obecny na rynku od przeszło trzynastu lat niebawem wydawać będzie drugi w karierze album producencki…
Czy
możecie spróbować wyjaśnić swoje brzmienie w czterech słowach?
Trzęsące
tyłkami, międzygatunkowe beaty i basy!
Wydaje
się, że świat muzyki elektronicznej woła o trochę więcej
wielkich artystów live, jak Chemical Brothers czy Faithless. Czy
jest jakiś talent, który widzieliście i który moglibyście sobie
wyobrazić jako przejmujących rządy?
Nie
ma ich wystarczająco dużo. Sądzę że mając za sobą podróże po
świecie i wiele festiwali tego roku, jest wiele tych samych wielkich
grup robiących rundki. Właśnie sami zaczęliśmy występować na
żywo i zagraliśmy pierwszy na Glastonbury, biorąc ze sobą wielki
bus, co było dla nas nowością. Lecieliśmy wraz z pięcioma
raperami, wokalistami i kolesiami od wizuali i przeniosło to to, co
robimy na całkiem nowy poziom. Po prostu jest to nieco inne i z
pewnością wszystkie nasze sety będą teraz live’ami, jako że jest
to bardziej przyjemne.
Macie
jakieś szalone wymagania w riderze?
Nic
specjalnie szalonego, głównie mnóstwo alkoholu! Znani jesteśmy z
zamiłowania do imprez i zwykle niszczymy rider prosząc o więcej.
Nie jesteśmy typem DJ-ów, którzy pojawiają się, grają, a potem
wychodzą. Lubimy zostać chwilę i bawić się ze wszystkimi. Ważne
jest być częścią show i zaangażować się.
Więc
jesteście już na rynku od jakiejś chwili, ale czy mógłbyś nam
powiedzieć, jak tak naprawdę powstało Stanton Warriors?
Tak,
jesteśmy razem już od dwunastu lat! Byłem A&R w labelu w
Londynie, a Mark był inżīnierem. Przychodziłem do niego z
pomysłami, jak DJ-e lub artyści mogliby robić kawałki, a Mark je
tworzył, więc w pewnym momencie doszliśmy do punktu, w którym
pomyśleliśmy „zaraz, zaraz, dlaczego nie spróbujemy tego sami.”
Poszliśmy do studia, zrobiliśmy utwór i był świetny. Od tamtej
pory to się zaczęło.
A
skąd wzięła się wasza nazwa?
Pokrywy
od kanalizacji! Jeśli przejdziesz się po pewnych miastach,
zwłaszcza Londynie, zobaczysz pokrywy Stanton Warrior wykute w
żelazie. Dzień po tym, jak stworzyliśmy nasz pierwszy utwór –
ten, którym jak się nam wydawało, nikt nie będzie zainteresowany
– Mark potknął się o taką pokrywę, a potem label powiedział
nam, że chcą podpisać kontrakt. Nie pomyśleliśmy nawet o nazwie,
więc nazwaliśmy się dla śmiechu Stanton Warriors i tak zostało!
Wszyscy myśleli, że to chwyt marketingowy, ale to tak naprawdę
było całkowicie przypadkowe.
Jacy
DJ-e byli dla was wzorem, gdy zaczynaliście? Spotkaliście ich? Jak
czuliście się, gdy spotkaliście ich po raz pierwszy?
Tak
– gdy byliśmy młodsi zwykliśmy słuchać wielu mixtape’ów od
DJ-ów takich jak Red Alert i Tony Humphries, którzy według mnie są
pionierami muzyki house, mieszającymi tak wiele różnych stylów
muzyki i wsadzających wszystko do ich setów. Mieszkając w
Bristolu, oglądaliśmy Wild Bunch, z którymi występowali
beatbokserzy z wokalami na żywo i beatami, które nie były słyszane
w tym czasie, a oni w pewnym sensie kontynuowali to, co działo się
na scenie housowej, miksując różne gatunki. To mocno wpłynęło
na naszą muzykę.
Jaka
jest twoja porada dla aspirujących DJ–ów?
Moją
poradą byłoby, zabrzmi to dość banalnie, ale sądzę, że w tych
czasach musisz robić muzykę. To ważne bardziej niż ściąganie
kawałków z Internetu i złożenie seta. Poza tym, musisz dążyć
do znalezienia własnego brzmienia, które musi być – tak bardzo
jak tylko można – świeże i oryginalne. Wysyłane mi jest mnóstwo
utworów i nie ma znaczenia, kto je zrobił. Jeśli sądzę, że coś
jest inne i nowe, skontaktuje się z tą osobą i zagram kawałek w
jednym z moich setów. Mnóstwo produkcji jest replikami innych i nie
oferują niczego nowego. Trzeba więc się wyróżniać.
Używacie
mnóstwa różnych gatunków w swojej muzyce; czy uważasz, że jest
to pewna umiejętność, bycie zdolnym do stworzenia dźwięków
między gatunkami, współdziałających razem w harmonii?
Myślę
że jeśli grasz tylko jeden styl, jak na przykład house czy
dubstep, wiele utworów brzmi podobnie i łatwiej jest miksować,ale
jeśli ma się mnóstwo dźwięków rozbrzmiewających dookoła,
uważam, że potrzebna jest pewna umiejętność zmiksowania ich
razem i do opanowania tego potrzeba kilka ładnych lat grania.
Byliście
ostatnio w studiu?
Tak,
pracujemy nad albumem, z którego jesteśmy bardzo zadowoleni. Ma on
wyjść niedługo i testowaliśmy utwory z niego na trasie przez
lato. Podekscytowani jesteśmy promocją albumu, przejściem na live
acty, a przeobrażanie się w zespół jest świetne – to dla nas
nowe wyzwanie. Podoba nam się to bardzo, to sytuacja, w której obie
strony mogą tylko zyskać.
Z
którym artystą najbardziej chcielibyście współpracować?
Mieliśmy
szczęście pracować z mnóstwem naszych bohaterów, jak na przykład
Daddy Kane, jeśli chodzi o kolaboracje, Mark uwielbia Prince’a, więc
powiedziałbym, że to byłaby dobra współpraca, albo z Ludacrisem,
bo uważam, że jego wokale pasują do naszego typu muzyki.
Wolelibyśmy znaleźć kogoś nowego i świeżego.
Czy
jest ktoś nowy i świeży w tej chwili, kogo twórczość
polecalibyście śledzić?
Jest
dziewczyna, która występuje z nami na żywo, Ruby Goe. Ma również
swój materiał – jest naprawdę dobra i ma dość interesujące,
zarozumiałe, pewne siebie brzmienie, więc z pewnością warto na
nią rzucić okiem. Inną osobą, z którą również
współpracowaliśmy, jest Hollywood Holt – raper z Chicago, który
zadaje się z Kanye Westem i M.I.A. Tworzy świeżo brzmiący
hip-hop, podobny do tych od wymienionych artystów.
W
odniesieniu do nowej muzyki, używacie Soundcloud jako jednej z
online’owych platform do udostępniania muzyki, dlaczego uważacie,
że działa tak dobrze?
To
świetna platforma, by wrzucać na nią miksy i rozdawać kawałki,
pozwalając ludziom wygłaszać swoje opinie i daje pewną kontrolę
nad tym, co mogą oni zdobyć. Przyciąga również nowych słuchaczy,
którzy pewnie nie byli jeszcze na żadnym z naszych występów, by
mogli spojrzeć w czym siedzimy i umożliwia nam utrzymywanie naszych
lojalnych fanów poinformowanych o nowej muzyce.
Czy
sądzisz, że Internet i możliwość ściągania muzyki zmienia
muzykę klubową i przemysł muzyczny?
Myślę
że zmienia – są tego dobre i złe strony. Daje to ludziom
bardziej wyrównane szanse, nie muszą już mieć kawałka na Radio 1
by zostać usłyszanymi i umożliwia to bazie fanów szybsze
rozprzestrzenianie się. Ostatnio graliśmy imprezę w Kazachstanie,
gdzie jesteśmy w sumie dość znani i to tylko dzięki Internetowi,
bo dzieciaki stamtąd ściągały kawałki itp. Twierdzę że dobrze,
iż można ściągnąć czasem podcast czy darmowy utwór, ale
wierzę, że jeśli wspiera się artystę, powinno się płacić za
ich album lub muzykę. To pokazuje szacunek dla nich.
Wywiad przeprowadził portal Tillate.com
|