Płyta tygodnia: Potężne wydawnictwo Bodzina i Romboya
Zaczynając od takiego utworu, jak „Triton”, ma się jednocześnie ułatwione i utrudnione zadanie. Z jednej strony zdobywa się od razu każdego, z drugiej tworzy się potężne oczekiwania, które być może będzie później trudno spełnić. Nie każdy potrafi być Hitchcockiem czyli zaczynać od trzęsienia ziemi, a później jeszcze zwiększać napięcie…
Stephan Bodzin i Marc Romboy to już doświadczeni gracze, sam Bodzin znany jest z niezwykle jędrnych brzmień, często wymienia się go jednym tchem w towarzystwie najlepszych inżynierów dźwięku razem z chociażby Robertem Babiczem czy Gui’em Boratto. Rzeczywiście – brzmienie na „Lunie” powala od pierwszych sekund. Polecamy zaopatrzyć się w wersję CD, z której słuchaliśmy tego materiału.
Czy po „Tritonie”, który dosłownie urzeka i czaruje progresywną melodią, duetowi udało się utrzymać poziom? „Oberon” wytrąca nas z rytmu, ale pozytywnie – panowie na nietypowej strukturze rytmicznej zgrabnie położyli kolejną udaną melodię. Chwilę później poczuli się swoich zdolności do tworzenia melodii tak pewni, że podarowali nam „Callisto” w wersji „synthapella” czyli sam klawisz i nic więcej. Czegoś zatem brakuje? Wcale nie. Raczej jeden z mocniejszych punktów albumu, mimo braku perkusji i innych dodatkowych elementów.
Tym bardziej, że po nim następuje tytułowa „Luna”, która wypada dość blado. Może to ma być tylko rozgrzewka przed „Atlasem”, który wprowadza nowe brzmienie perkusji (nieco rockowe, jak u mistrza slow-rocky-disco Prinsa Thomasa). Tu zwraca uwagę rosnący w siłę i wiercący w głowie, przesterowany bas, poza tym środowisko dźwięków (charakterystycznych syntezatorów) takie same, jak już znamy i lubimy od pierwszych minut.
Czy będziemy je lubić do końca? To już inna kwestia i chyba bardzo indywidualna. Bodzin i Romboy znaleźli tu swój styl i sound, i za to im chwała. Z drugiej strony lepiej słuchać tej płyty do połowy albo od połowy, w każdym razie nie całej od razu, bo identycznym spektrum dźwiękowym można się znudzić czy zmęczyć. Wielki plus za urozmaicenia melodyczne, artyści nie boją się zmiany akordów i budowania klimatu w ten sposób – niektóre numery brzmią jak progresywne czy nawet trancowe klasyki, podbudowane jednak często siarczystym electro-technicznym basem.
Co jeszcze? Klimat, przeważnie dość mroczny, wzmocniony jeszcze używaniem syntezatorowych brzmień w bardzo niskich rejestrach. W połączeniu z tłustą produkcją potrafią zrobić duże wrażenie i dotknąć niemalże fizycznie…
P.S. Tak naprawdę „Luna” to potrójne wydawnictwo – poza regularnym albumem na CD 1, mamy jeszcze drugi krążek z „The Mix” (gdzie zmiksowane są niektóre numery z CD 1 z remiksami stworzonymi przez innych wykonawców) i trzeci krążek, na którym znajdziecie 24 empetrójki – 3 synthapelle i 21 remiksów m.in. od Jorisa Voorna, Gregora Treshera, Gui’a Boratto, Chrisa Liebinga czy Stimminga. Jednym słowem potrójna „Luna” to gigantyczne wydanie, na które potrzeba duuużo czasu. Ale warto! Idealny prezent dla kogoś, kto kocha elektroniczną muzykę taneczną.