Płyta tygodnia: Paul Kalkbrenner
Jeden z najbardziej oczekiwanych albumów tego roku? Na pewno. Zapomnijmy o „Belin Calling”, zapomnijmy o Bpitch Control, zapomnijmy też o niedawno wydanym „Paul Kalkbrenner Documentary”. Świeży album artysty to nowe otwarcie dla niego samego, czy muzycznie – sprawdzimy za chwilę. Na pewno jednak to dla niego przełomowa rzecz choćby dlatego, że wydaje ją we własnej wytwórni „Paul Kalkbrenner Muzik”.
Niedawno mówił w jednym z wywiadów, że ma teraz wielki komfort. Jego nazwisko stało się na tyle znane i rozchwytywane, że 90% propozycji bookingów musi odrzucać, że może nagrywać co chce i kiedy chce, a i tak znajdzie się wielu zainteresowanych. Dzięki „Berlin Calling”, ale też dzięki jego charakterystycznej muzyce, Paul Kalkbrenner to już w tej chwili instytucja.
Zajmijmy się więc muzą. Najkrócej rzecz ujmując nowy album nie przynosi niczego nowego, ale też dlaczego miałoby być inaczej. W końcu Paul znalazł sobie swoją niszę – tworzy kompozycje korzystające z technicznych i bardziej ambitnych elektronicznych brzmień, jednak prawie zawsze ich sercem jest zrozumiała dla każdego melodia. Tego typu połączenie to idealna recepta na sukces. Nie od dziś jednak wiemy, że właśnie takie rzeczy stworzyć najtrudniej – trafić jednocześnie do publiczności mainstreamowej i undergroundowej potrafią tylko nieliczni. Kalkbrenner to mistrz w konkurencji „wilk syty i owca cała” – nie za głupi na podziemie, nie za mądry dla szerokiej masy. Taki w sam raz.
Można się było spodziewać, że Paul nie będzie szukać nowej drogi, jeśli już coś się zmieniło, to to, że zdał sobie sprawę z tego, co potrafi najlepiej i ograniczył wycieczki na boki. Na „Icke Wieder” jeszcze więcej jest melodii, jeszcze więcej ciepła, pozytywnego klimatu, jeszcze więcej „muzyki”. Z drugiej strony można też uznać, że Kalkbrenner oddala się od świata typowej muzyki parkietowej i po prostu mierzy wyżej – chce być doceniany za oryginalną elektronikę, niekoniecznie tylko za killery parkietowe. Słuchając tego albumu dochodzimy do wniosku, że to słuszny kierunek, nadaje sie, należy mu się. Jest nieprzeciętny, czy jak kto woli – ma dar.
Ta płyta wydaje nam się sugerować, że na kolejnej Kalkbrenner będzie już grał jak Royksopp. Myślę, że powinniśmy się z tego cieszyć, bo royksoppopodobnych artystów na świecie nie ma zbyt wielu. Aż dziw, że już na tym albumie Kalkbrennera nie wspomagają porządni wokaliści – najwyraźniej Paulowi aż tak się nie spieszy na główne sceny „rockowych” festiwali. Chce jeszcze odczekać rok czy dwa. Ale to kwestia czasu, nie może być inaczej. To sygnał „powoli uciekam”…
Wracając do „Icke Wierde” – wszystkie użyte wyżej sformułowania pasują do wszystkich kawałków. Nie ma tu dla mnie słabego punktu. No, może dwa ostatnie numery odstają nieco od reszty – brakuje magii, która porywa mnie i obezwładnia od pierwszych minut tego krążka. Poza tym jak dla mnie bomba. A nawet dwie.