Płyta tygodnia: 'Anjunadeep 03′
Długo by można chwalić chłopaków z Above & Beyond za to, co robią w swoim drugim labelu Anjunadeep. To od lat znak jakości i doskonałe miejsce dla twórców lubujących się w muzyce, którą można określić jako coś na skrzyżowaniu progressive house i progressive trance. Doskonała muzyczna oferta dla tych, dla których klasyczny trance jest zbyt szybki, zbyt mocny lub zbyt oczywisty. Świetna muzyka również dla fanów trance’u, którzy po prostu mają ochotę „odpocząć” po imprezie pełnej konkretnego uderzenia.
Najnowsza kompilacja „Anjunadeep 03” udowadnia, że propozycja wytwórni to dużo więcej, niż niektórym mogłoby się wydawać. Większość materiału na CD 1 ma szansę spodobać się wielbicielom rasowych progresywnych groove’ów, pięknie się sączących, pozbawionych łatwych zagrań i zbyt nachalnych melodii. Co najważniejsze – mających swój klimat, posiadających swoją tajemnicę i „deepowość”. Więcej tu progresywnego house’u aniżeli odniesień do muzyki trance, chce się wracać do tej muzyki, bo za pierwszym razem nie odsłania wszystkiego. Minusy CD1? O tym za chwilę, bo dwa największe z nich dotyczą również drugiego krążka.
Czy CD 2 mocno różni się od CD 1? Różni się na pewno, ale chyba mniej niż można było przypuszczać. Na pewno nie ma burzenia klimatu i podziału na „home” i „club”. Więcej tutaj co najwyżej konkretnych melodii w breakdownach, ale bez przesady. Nadal w większości są tajemnicze, mollowe, będące bliżej warm-upowej czy afterowej melancholii, aniżeli imprezowego szaleństwa. Czyli nadal jesteśmy w krainie subtelności, delikatnych beatów i melodii, które…
No właśnie – tu przechodzimy do minusów. Nie wiem, czy słuchacze tej kompilacji będą na tyle cierpliwi, by posłuchać tego zestawu 3, 4 czy 5 razy. Dlaczego muszą? Bo naszym zdaniem w innym przypadku mogą mieć problemy z wyodrębnieniem charakterystycznych motywów czy melodii. To nie musi być wielki minus, jeżeli ktoś lubi dość jednostajne muzyczne doznania i nie potrzebuje punktów kulminacyjnych. Z drugiej strony przydałyby się jednak jakieś arcydzieła…
Drugi minus – zbyt wiele tracków przypomina brzmieniowo… stare kawałki Erica Prydza z czasów „Proper Education”. Nie mamy nic do takiego klimatu, ale gdy w kolejnym kawałku słyszymy takie same składowe, zaczyna to być zastanawiające.
Nie zmienia to jednak faktu, że obu krążków słucha się z przyjemnością. Tym większą, jeśli ktoś ceni sobie budowanie i utrzymywanie przyjemnej, muzycznej atmosfery, zamiast bombardowania hitami. Faworytów nie wymieniamy (każdy pewnie znajdzie swoich), z szacunku dla muzycznej wizji, według której warto tę podwójną kompilację traktować jako jedną całość.
P.S. Warto wspomnieć, że mamy tu polski akcent: duet Kobana & Yane3dots – Kobana tym razem bez Hatcheta, a za to z innym rodakiem mieszkającym w Londynie.