Pleasure Island w Czechach – relacja FTB
Jeśli chodzi o letnie festiwale, to pogoda jest chyba jednym z ważniejszych czynników, decydujących o dobrej zabawie. Ostatnio mieliśmy trochę upałów, potem trochę deszczu. W minioną sobotę pogodowa aura z pewnością dopisała. My, tym razem postanowiliśmy udać się do Czech, by tam ocenić, co znaczy organizacja eventu w rękach agencji United Music.
Czeski Pleasure Island Festival, odbył się na ternie lotniska, w miejscowości Hradec Kralove, mieszczącej się niedaleko polskiej granicy. Jeśli chodzi o line up, to zapowiadał się naprawdę zacnie. Przecież Paul, Markus czy Gareth to gwiazdy, których nie można przegapić. A co z organizacją? Oceniać Czechów nie jest łatwo. Tam minusów jest jak na lekarstwo, a rzeczy, które nas zaskakują, możemy doświadczyć na każdym kroku. 24 Lipca z pewnością nie tylko ja, zapamiętam na długo.
Na teren Festivalu dotarliśmy po godzinie szesnastej. Świetnie zorganizowany parking i błyskawiczne wejście na teren imprezy, to już na wstępie ogromny plus dla organizatorów. Przy bramce każdy mógł zaopatrzyć się w płaszcz przeciwdeszczowy, oraz mini time table imprezy. Przywitani z uśmiechem, ruszyliśmy w teren. Jeśli chodzi o przygotowanie scen, to warto na chwile zatrzymać się przy tym temacie. Scena główna (Stage Illusions), może nie powaliła na kolana, ale już późnym wieczorem mogliśmy nacieszyć oko, tym, co zostało na niej zamontowane. Wielkie światła żarowe, ruchome głowy, kilka stroboskopów i niesamowite sześć laserów (w tym cztery multicolorowe!). Co robiły te urządzenia, przyprawiało nas o dreszcz, ale o tym później.
Nagłośnienie na scenie głównej i scenie Reset Hardstyle, to liniowe L’Acoustic. Czesi nie oszczędzili sobie na ilości i wszędzie grało naprawdę głośno. Sceny te umiejscowione były na, zewnątrz, więc tylko tam mogliśmy bawić się pod gołym niebem i poczuć prawdziwy urok letniego Festivalu ;). Sceny Pure Techno oraz Trance Masters znajdowały się w wielkich namiotach. Na Techno, dosyć ciekawy wystrój: dużo zieleni, desek czy wiszących łańcuchów. Mroczne klimaty, dla Czechów, którzy jak wiemy głównie w takich klimatach gustują. Na scenie Trance, bez większej rewelacji. Tam najbardziej brakowało nam laserów, no, ale nie można mieć wszystkiego. Sceny klubowe: Mecca, Fabric, oraz Studio 54 znajdowały się w hangarach. W Studio 54 najbardziej spodobały nam się uśmiechnięte buźki zwisające z góry. Zauważyliśmy, że to właśnie one powodowały radość u każdego uczestnika imprezy, który postanowił zajrzeć właśnie tam. Na czterech tych scenach grało sprowadzone z Anglii Funktion One. Jeśli chodzi o czyste i mocne nagłośnienie, to właśnie z tego jestem zadowolony najbardziej. Uwierzcie na słowo, że bawiąc się na scenie trance, po raz pierwszy w życiu żałowałem, że nie zabrałem ze sobą stoperów. Bass przy barierkach wywracał żołądek, a wykręcanie, niektórych techowych tracków, dosłownie przeganiało nas z namiotu na kilka minut. Było, co prawda miejsce, gdzie można było dosłuchać się pogłosu aż z trzech scen, ale tego niestety nie da się uniknąć. Można, co prawda ustawić namioty daleko od siebie, ale komu potem chciałoby się biegać tak daleko?
Na początek ruszyliśmy na podbój sceny Trance. Tam nasz rodak Nitrous Oxide już rozgrzewał bawiącą się publikę. Akurat po wejściu do namiotu trafiliśmy na jego autorski track „Magenta”. Od razu zaczęliśmy skakać przy samej scenie i wspierać Krzyśka w jego występie. Ze znanych mi kawałków poleciał jeszcze wydany ponad miesiąc temu wokal „Found a Away” Jon O’Bir’a. Mimo, że był to dla nas zaledwie początek imprezy bawiliśmy się doskonale. Nitrous rozkręcał publikę, wplątując w swój występ także spokojniejsze tracki. Mowa tutaj o kolejnej jego produkcji, czyli wokalu Aneym, w kawałku „Far Away”. Po jego secie udaliśmy się na krótkie zwiedzanie pozostałych scen.
Zajrzeliśmy na Main Stage, gdzie przez jakiś czas skakaliśmy przy secie Michael’a Burian’a. Tam usłyszeć mogliśmy między innymi „One”, czyli kawałek produkcji Panów ze Szwedzkiej Mafii. Oraz na Techno i i na krótką chwilę do Fabric. Nie zastanawiając się długo, wróciliśmy spowrotem do namiotu Trance. Jako, że takie klimaty są nam bliższe, słuchaliśmy tego, co ma nam do zaprezentowania Giuseppe Ottaviani. GO jak zawsze, bardzo energetycznie i z mocą. Cały namiot skakał, gdy on wrzucał coraz to nowe kawałki. Poleciało m.in. „We Are One” Paul’a Van Dyk’e i jego autorskie „Our Dimension”. Na Gareth’a Emery’ego czekaliśmy chyba najbardziej. Wciąż pamiętam, to, co zrobił z publiką na zeszłorocznej edycji Transmission. Teraz oczekiwałem od niego jeszcze więcej i szczerze mówiąc ani trochę się nie zawiodłem. Muszę tutaj napisać, że to właśnie jego set spodobał nam się najbardziej, gdyż bawiliśmy się bez przerwy. Już od samego początku widać było jego doskonały kontakt z publiką. Uśmiechy, oklaski, podskoki, i już jako drugi poleciał, nieśmiertelny wokal „Lonely Girl” Oceanlab. Potem przyszedł czas na wspaniałe mush up’y Brytyjczyka. „Find The Great Escape”, „Lethal Stadium Four”, a także idealne połączenie „Metropolis” z wokalem A&B „On a Good Day”. Gareth karmił nas wspaniałym trancem, wypompowywał z nas całą energię i swoją muzyką dawał nam najwięcej radości. Potem jego własne „Exposure”, a także coś z mocniejszych perełek, czyli „Platinum” w niesamowitym remixie Ben Gold’a. Doskonały występ, którego na pewno na długo nie zapomnimy. Jeśli chodzi o Menno De Jonga, to niestety nie przybył wcale. Cóż, to zapewne nie wina organizatorów, ale Ci, którzy czekali, musieli niestety obejść się smakiem.
My znów udaliśmy się w poszukiwaniu dobrej muzyki. Tym razem trafiliśmy na scenę Reset Hardstyle. Akurat Headhunterz zabijał publikę swoimi mrocznymi Hardami. Ten Holender to naprawdę szalony człowiek i uwierzcie, że nawet mnie poderwał do zabawy. Skakałem jak szalony i dziwiłem się sam w sobie, że jest jeszcze coś, co potrafi mnie tak pozytywnie zaskoczyć. Nie chcieliśmy opuszać tego mrocznego miejsca, ale pobiegliśmy na scenę główną, by usłyszeć, chociaż kawałek występu Tocadisco. Wybranie idealnego miejsca do zabawy, spośród tylu scen było naprawdę ciężkim orzechem do zgryzienia. Różnorodność styli przyprawiała o zawrót głowy. Na głównej trafiliśmy akurat na zabójcę parkietu, czyli jego autorskie „Morumbi”, a także melodie „Kenkraft 400” Zombie Nation, wykrzykiwaną przez większość publiczności. Jerome Isma Ae z powodu małego przesunięcia w time table, zaczął o dwudziestej drugiej. Wyłapaliśmy perełkę Michaela Jackson’a w jego, remixie, czyli „Friskmas Special Beat it”.
Gdy zajrzeliśmy na Trance, Filo & Peri rozłożyli nas na łopatki wokalem „Sun In The Winter”. Można powiedzieć, że zmieniając miejsce zabawy, udało nam się trafiać na najlepsze kawałki z poszczególnych występów. Potem Panowie z Nowego Yorku stworzyli niezapomniany klimat na kawałku „For The Most Part” Sean Tyas’a & Simmon’a Patterson’a. Dużo osób zapaliło zapalniczki, które unoszone w górze, przeniosły nas w atmosferę na iście rockowym koncercie. Następnie „We Are One”, które usłyszeć mogliśmy tej nocy już po raz trzeci. Nie zabrakło nam także „Pong” Wippenberg’a. Bardzo udany występ i jednym słowem, było, na czym poskakać. Kolejną gwiazdą, która pojawiła się za konsoletą był Artento, zapowiedziany, jako Jochen Miller. Już na starcie zabijał mocnymi kickami. Z tego, co najbardziej podgrzało atmosferę w namiocie zapamiętaliśmy mush up „F.A.V. Rain” duetu Cosmic Gate i Armina Van Buuren’a. Na tym kawałku najbardziej dało się odczuć to potężne nagłośnienie, gdyż ból w uszach na tego typu koncertach nie zdarza się codziennie.
Przechadzając się po scenach, znów zajrzeliśmy do hangaru Fabric, gdzie tym razem udało nam się trafić na sam początek „Nothing Else Matters”, czyli nowego wokalu Any Criado. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, że uda nam się dziś usłyszeć to cudo. Avici przybył po północy, zagrał tylko pół godziny, gdyż musiał ustąpić miejsca dla jednej z głównych gwiazd dzisiejszej nocy. Paul zjawił się planowo, czyli o pierwszej. Już po krótkiej chwili odpalił „Right Back” w remixie Anton’a Firtich’a, niestety w wersji bez genialnego wokalu. Zaraz po tym ”Find Yourself” w remixie Cosmic Gate i mush up ich kawałka ”Brave” z ”The Great Escape”. Takiego połączenia jeszcze nie mieliśmy okazji słyszeć. Kolejne muzyczne niespodzianki od Pawła to ”I See You” (po raz kolejny w remixie niemieckiego duetu), a oraz jego autorskie ”Home”.
Zbliżała się połowa seta, a my chcieliśmy posmakować Rush’a, który właśnie instalował się na scenie Techno. Ale jak tu wyjśc, kiedy Paul ładuje ”Nothing But You”? Tutaj przekonaliśmy się, że lasery od Czechów, w rękach Panów od wizualizacji, to prawdziwe piekło. Niejednokrotnie rzucały na kolana i 'zamykały’ nas w wielkich kolorowych kołach! Coś pięknego. Z dwóch nieśmiertelnych jabłek Paul’a wyszło jeszcze m.in. ”Let Go” i wokal ”Soul & The Sun” Filo & Peri. Zabawa trwała w najlepsze, a Ci, którym było nazbyt zimno, mogli rozgrzać się przy pobliskim ognisku. Po Pawle za konsoletą zjawił się ten, który rozwala każdą publikę bez wyjątku. Markus Schulz, czyli jeden z moich ulubionych producentów, już z początku wrzucił ”Not Going Home” w remixie AvB. Mile zaskoczeni, z uśmiechem na twarzy, bawiliśmy się w najlepsze. Schulz bez zbędnych ceregieli, po kolei grał nam czysty trance. ”Exposure” Gareth’a, ”On A Good Day” Above & Beyond, czy ”Perception” połączenia Cass & Slide. Jak to u Schulza bywa, set bardzo melodyjny i z dużą dawką wokali. Nie ma się, czemu dziwić, ale to właśnie on z Paul’em przyciągnęli na swoje show, największą ilość klubowiczów. W końcu po ponad godzinie jego seta doczekaliśmy się jego hitu „Do You Dream” w wersji vocal uplifting mix. Ten track utwierdził mnie w przekonaniu, że sety z udziałem Schulza, są jak wyprawa w kosmos – nigdy nie wiesz jak daleko dolecisz. W całej tej mieszance nie mogło zabraknąć nam „The Great Escape” Panów z Rank 1 i „Breathing”, w niewydanej wersji Markusa. Miło było zobaczyć, jak Schulz po raz kolejny doskonale podrywa publikę do zabawy, a jego uśmiech nie znika z twarzy nawet na chwilę. Kwadrans przed końcem seta, zaczarował nas jeszcze wokalem Tenishii w kawałku „Flesh”, który zagrał nam także na Wrocławskim Asocie. Chmury na niebie, świeże powietrze i kolorowe lasery. Czego chcieć więcej? Jak dla mnie, prawdziwe arcymistrzostwo!
Podsumowując: Muzycznie – naprawdę wspaniale. Czytaliśmy, że Umek i Rush nieźle pozamiatali scenę Techno, na której niestety nie mieliśmy pojawić się na dłużej, czego oczywiście bardzo żałujemy. Na Hardstyle’ah z pewnością spędzilibyśmy zdecydowanie więcej czasu, gdyby nie te wspaniałe trance’owe klimaty, które jak magnes przyciągały nas do namiotu. Na Fabric i w Studio 54 zdecydowanie bardziej spokojnie, gdzie głównie można było odpocząć i choć na chwilę zwolnić tempo. To właśnie te sceny były najmniej oblegane. Organizacja, gastronomia i inne detale – jak zwykle na najwyższym poziomie. Wybór w strefach gastronomicznych był naprawdę spory. Od pieczonych ziemniaków, makaronów, placków, aż po kiełbaski, hamburgery czy gyrosa. Tutaj na myśl przychodzi tylko jedno, jeśli się chcę, to można zadowolić każdego. Po bokach przy praktycznie każdej scenie, barek z piwem, wódką, czy różnokolorowymi napojami, na wodzie mineralnej kończąc. Oprócz tego znalazło się miejsce na strefę masażu, pamiątkowe koszulki czy imprezowe, świecące gadżety. Miejsc siedzących i toalet pod dostatkiem, choć podobno po 22 skończyła się bieżąca woda. Jak dla mnie, nie zabrakło niczego, a tego, co było, z pewnością jeszcze długo w naszym kraju nie zobaczymy. Ludzie, na każdym kroku, bardzo pozytywnie nastawieni. Średnia wieku niewątpliwie przekraczała tą, którą spotykamy na Polskich imprezach. A jeśli chodzi o białe rękawiczki i gwizdki, to mimo upływu czasu, wciąż dość często spotykany widok u naszych sąsiadów. Jedyny poważny minus, jaki znalazłem to niestety to, że nie można być we wszystkich miejscach naraz. Człowiek chciałby pobawić się na każdej scenie z osobna, a tak, mógł tylko posmakować niektórych artystów i już trzeba było udać się gdzie indziej. Jeśli chodzi o muzykę, to w 'krainie przyjemności’ na pewno, każdy znalazł coś dla siebie. Różnorodność muzyki to bez wątpienia ogromny plus, takich plenerowych eventów. Przygotowanie wszystkiego, po raz kolejny na najwyższym poziomie. Czesi już nie pierwsi raz pokazują, że naprawdę można dopiąć wszystko na ostatni guzik. „Muzycznie rewelacja, organizacja jak zawsze w Czechach na najwyższym poziomie. Mega pozytyw” (czarny 707).
Muzycznie, to właśnie dzięki setom Gareth’a, Markusa czy Paul’a bawiliśmy się doskonale. Nie przystoi tutaj narzekać na małe zamieszanie w time table, gdyż to nie z winy organizatorów, a raczej warunków pogodowych. Pierwszą Czeską edycję Pleasure Island uważam za udaną. Gdybym miał jeszcze raz wybrać się na ten event, nie zastanawiałbym się nawet przez chwilę. Polaków spotkaliśmy tam naprawdę wielu. Słyszeliśmy, że wszyscy byli bardzo pozytywnie zaskoczeni i z pewnością wielu z nich przyzna mi rację, że Czesi potrafią robić świetne imprezy…
Autor: Wiktor Woźniak