Planet of Angels – relacja FTB.pl
W sobotę 7 listopada nastąpiło wielkie, muzyczne otwarcie, nowej hali widowiskowo – sportowej w Łodzi. Atlas Arena to z pewnością największa i najnowocześniejsza hala w Polsce. Myślę, że każdy z nas zastanawiał się jak będzie wyglądała pierwsza impreza zorganizowana na tak dużym obiekcie? Agencja Manager podjęła się tego wyzwania i przygotowała dla nas nowy projekt o nazwie Planet Of Angels. Przyznam szczerze, że po zobaczeniu takiego line up’u nie zastanawiałem się zbyt długo i stwierdziłem, że pierwszą listopadową sobotę spędzę właśnie na łódzkim parkiecie.
Wiedząc, że cena biletów, jak na event z tak dobrym Line up’em jest dość niska, nie oczekiwałem zbytnio rozbudowanej sceny i mega dodatków oświetleniowych. Miałem rację, scena nie zaskoczyła nas niczym co zapierałoby dech w piersiach. Oświetlenie i wizualizacje to zawsze miłe dodatki, tutaj niestety świateł było jak na lekarstwo. Oprawą Planet of Angels zajęła się firma Transcolor. Kilkanaście stroboskopów zmieniających kolor, kilkadziesiąt ruchowych głowic, cztery ekrany i cztery zielone lasery to trochę za mało biorąc pod uwagę wielkość obiektu w Łodzi. Jednak jak później się okazało, rozmieszczone lasery, których światło odbijało się od luster zamontowanych na barierkach to naprawdę niecodzienny widok. Zabrakło natomiast jakichkolwiek zapowiedzi artystów i dobrych wizualizacji. Ciekawym dodatkiem okazały się tancerki, które co jakiś czas prezentowały się na scenie. Natomiast jeśli chodzi o nagłośnienie, to perfekcyjne L’Acoustic od firmy Fotis Sound zasługuje na szóstkę z plusem. Dźwięk był wysterowany znakomicie, bass zabijał swoim uderzeniem, a po dziesięciu godzinach zabawy pod sceną miało się naprawdę dosyć.
Jednak oprawa eventu to sprawa drugorzędna, bo przecież większość z nas, w tym także ja, przyjechała tam dla wspaniałej muzyki. I tutaj trzeba naprawdę pochwalić organizatorów za sprowadzenie do Łodzi tak wspaniałego składu.
Nasza przygoda na „Planecie Aniołów” zaczęła się od występu Swifta. Bardzo ciekawy set zagrany przez naszego rodaka to idealny początek imprezy. House’owe brzemienia, przeplatane z kawałkami elektro to dość dobra recepta na rozkręcenie zabawy.
Występ kolejnego artysty, czyli Inoxa to prawdziwy kopniak energii. Tutaj na pochwałę zasługuje jego gra na winylach. House, elektro house z elementami tribal house’u to prawdziwe pomieszanie z poplątaniem. Jedyne co rozwaliło mnie na przysłowiowe łopatki, to kawałek „Advanced” Marcela Woods’a w remixie samego Inox’a – prawdziwa petarda!
Jako trzeci na scenie pojawił się Funkagenda. Pochodzący z Wielkiej Brytanii kolejny house’owy artysta dzisiejszej nocy, to wciąż nie to, na co tak naprawdę czekałem. Ludzi na parkiecie zaczęło przybywać, a melodyjne „Downpipe (Club Mix)” – Underworld sprawiło, że większa część klubowiczów poderwała się do tańca. Niestety kolejne kawałki, czyli m.in „Around The World” Daft Punk, czy „If I Ever Feel Better” Phoenix trochę mnie zniechęciły i dalszą część jego seta przesiedziałem na trybunach w oczekiwaniu na prawdziwego kopa energii, którego miałem nadzieję, że zafunduje nam Pan Ottaviani.
Nie myliłem się i gdy tylko Giuseppe pojawił się na scenie zabawa rozpoczęła się na dobre. Włoski dj zafundował nam prawdziwy popis swoich umiejętności. Śmiało mogę powiedzieć, że jego set przygotowany był perfekcyjnie, dodając do tego keyboard, na którym grał swój live act mogę powiedzieć, że od strony technicznej było to prawdziwe mistrzostwo świata. W dodatku przy dosłownie każdym kawałku można wyczuć było kiedy będzie uderzenie bassu, a kiedy wspaniały break down. GO taki już ma swój styl grania i bardzo łatwo go rozgryźć. Nagłośnienie przy jego występie zostało jeszcze bardziej podkręcone, a wspaniałe wokale „Never Fade Away” w remixie samego Giuseppe, czy też jego „No More Alone” to prawdziwy trance jaki potrzebowałem usłyszeć dzisiejszej nocy. Skacząc jak piłeczka przy „Third Dome” wiedziałem, że Giuseppe nie bez powodu znalazł się w tym genialnym Line up’ie.
Sied van Riel to kolejna gwiazda sobotniej nocy, która zafundowała nam prawdziwego, energetycznego kopa! Parę minut po północy, słysząc „Tuvan’a” w remixie Gareth’aa Emery’ego myślałem, że oszaleje. To właśnie w secie Holendra znalazło się najwięcej muzycznych 'perełek’ dzisiejszej nocy. Kolejno poleciały „Beautiful Things” wspaniałego trio Andain i niesamowity wokal „For You Love” w remixie samego Sied’a. Przy break down’ie kawałka „MME” pewnie nie tylko mi zakręciła się łezka w oku, a i tak najlepszą niespodzianką z całego seta okazał się track „Eivissa Eivissa” – prawdziwa masakra! SvR zagrał bardzo dynamicznie, myślę, że to właśnie jego set był najlepszym występem na Planet of Angels, a dobór tracków okazał się wprost idealny.
O godzinie pierwszej na scenie zainstalował się duet Panów z Above & Beyond. Duet, bo niestety znów nie mogliśmy zobaczyć Pana Jono Grant’a. Na występ tych Panów zapewne nie tylko Ja liczyłem najbardziej. O tej godzinie Dance floor zapełniony był do połowy. Początek seta nieco spokojniejszy, przez chwile bałem się, że tak nudno, będzie aż do samego końca, ale jak to przystało na Panów z A&B nie mogło zabraknąć wspaniałych wokali. „Lonely Girl” i „Satellite” śpiewane przez wszystkich w niebo głosy, to chwile, które sprawiają, że rzeczywistość wymyka się spod kontroli, a codzienne problemy i zmartwienia znikają gdzieś daleko. Oczywiście nie mogło tutaj zabraknąć nowej produkcji A&B, czyli „Anjunabeach”. Niebanalne „Irufushi” Super8 & Tab, czy też „If I Could Fly On The Surface” to kawałki, które poderwały do tańca wszystkich bawiących się w hali. Wspaniały kontakt z publiką, widok wszystkich rąk w górze i klaszczącej publiki to właśnie prawdziwa moc, która drzemie w setach Brytyjczyków. A wspaniałą wisienką na torcie i kolejną ucztą dla mojej duszy, okazał się wokal „Let It All Out” w remixie Ronski Speed’a. Mało brakło, a usiadłbym i po prostu zaczął płakać. Sam do dziś nie wiem, co sprawia, że tak bardzo to kocham…
Kolejnym duetem, który miał pojawić się dzisiejszej nocy był Egipski duet Aly&Fila. Niestety przybył tylko Fadi Wassef Naguib (Fila) ale to co wyprawiał za konsoletą było naprawdę godne podziwu. Przede wszystkim wspaniały kawałek „Ashley” Filo&Peri zagrany gdzieś na samym początku. Potem „Ramsterdam” w remixie Jorn’a Van Deynhoven’a i „Aztec” Neptune Project. Ten set, to kolejny występ przy którym nie dało się stać nawet przez chwile, a widok tylu uśmiechniętych osób jeszcze bardziej zachęcał do zabawy. Doskonały wokal „Find Yourself” to kolejna znana chyba wszystkim produkcja.
Po godzinie czwartej przyszedł czas na ostatnią gwiazdę dzisiejszej nocy. Nitrous Oxide to dwudziestopięcioletnia postać polskiej sceny klubowej. Wielu z nas zapewne kibicowało mu podczas jego seta i jak to przystało na Krzysztofa – nie zawiódł. Jego „Magenta” czy „Aurora” to prawdziwe morderstwo, jeśli chodzi o kawałki puszczane we wczesnych godzinnach porannych. Człowiek chciałby dalej skakać i się bawić, ale niestety nogi odmawiają posłuszeństwa i zwyczajnie brak już sił. „Monsun” 3rd Moon zabiło swoją energią chyba każdego kto wytrwał w hali aż do ostatniego seta.
Uważam, że pierwsza edycja Planet of Angels w Polsce odniosła sukces. Wyborny Line up, niska cena biletów i wyśmienita muzyka z pewnością zrekompensowały nam niektóre niedociągnięcia organizatorów. Po imprezie zapewne wielu z was zauważyło , że Atlas Arena to obiekt, który ma naprawdę wielki potencjał i w 100% przygotowany jest na wielkie wydarzenia klubowe. Dzięki temu Łódź ma szanse stać się wspaniałym miastem klubowych brzmień w naszym kraju. Mam nadzieję, że w przyszłym roku, organizatorzy bardziej podniosą poprzeczkę i druga edycja Planet of Angels okaże się imprezą zorganizowaną z wielkim hukiem.
Autor: Wiktor Woźniak