Ostrzegamy przed nowymi (i nie tylko) dopalaczami
Ostatnio, gdy pisaliśmy o dopalaczach, zaczęliśmy tak: „Kiedyś pytaliśmy Was, czy zamieszczać na łamach FTB artykuły o używkach, które od zawsze łączone są z istnieniem kultury klubowej. Większość odpowiedzi była na „tak”, choć nie brakowało głosów, że FTB to serwis o muzyce, więc nie miejsce na takie tematy. Wywnioskowaliśmy zatem, że aby zadowolić wszystkich, do tematu będziemy owszem wracać, ale tylko raz na jakiś czas”. Chyba nadszedł znowu kolejny moment, kiedy musimy ten temat poruszyć – zwłaszcza, że dostaliśmy kilkanaście mejli od Was, byśmy na łamach wortalu ostrzegli wszystkich młodych ludzi, żądnych większych wrażeń na imprezach i nie tylko. Skąd takie poruszenie?
W tym tygodniu zbombardowały nas dwie tragiczne wiadomości, z dopalaczami w tle, a właściwie w rolach głównych. Najpierw w Poznaniu młody mężczyzna zamordował własną matkę (podobno młotkiem…), a znajomi zeznali, że od dawna w dużych ilościach komsumował wynalazki ze sklepów z dopalaczami. Potem w Szczecinie 23-letnia dziewczyna zjadła 6 tabletek o nazwie „Masakrator” i …umarła. Być może było to celowe, samobójcze działanie, nie wiadomo.
Najgorsze jest jednak coś innego – nadużywanie wszelkich narkotyków zawsze jest niebezpieczne – ale od 25 sierpnia, kiedy ustawa zdelegalizowała popularny mefedron, używany w wielu proszkach, sklepy z dopalaczami sprzedają w podobnych opakowaniach nowe środki, które są dużo bardziej niebezpieczne. Czy bardziej niebezpieczne w dłuższym okresie czasu nie wiadomo, bo skutku długotrwałego zażywania mefedronu również nie są znane.
Jednak, jak pisze do nas jeden z czytelników: „To, co się teraz dzieje, to jest rozbój w biały dzień! Na przykład – po zażyciu proszka na mefedronie stan odurzenia trwał godzinę czy półtorej, a teraz przy takiej samej dawce można mieć „problemy ze sobą” nawet dobę czy dwie! W dodatku sprzedawcy oszukują swoich klientów mówiąc, że nowe proszki to „prawie to samo co tamte sprzed delegalizacji”.
Jest jeszcze coś – jak zaznaczył inny z naszych czytelników: „większość środków sprzedawanych w tych sklepach do niedawna produkowana była przez chemików czy farmakologów, czyt. specjalistów w temacie. Teraz każdy może sobie otworzyć sklep, kupić przez internet legalne i niebezpieczne środki, pomieszać je i sprzedawać jako Masakra czy Super Koks”. Zagrożenie jest więc dużo razy większe niż wcześniej – podobno odnotowywane są przypadki stanów krytycznych, problemów z mięśniami rąk i nóg, niektórzy przez wiele godzin mają problemy z mówieniem, czy nawet doznają paraliżu! (sprawdźcie link do filmu poniżej, gdzie matka kogoś takiego pyta adwokata co z tym zrobić).
Na jednym z forów przeczytaliśmy: „Zacznijcie drogie media pokazywać ludzi, którzy dzięki dopalaczom jeżdżą na wózku, mają paraliż jakiejś części ciała, przeszli skomplikowane operacje… czy po prostu „poznali, co jest po drugiej stronie”. Może wówczas do ludzi dotrze, że zażywają środki nietestowane, na siłę mające wyzwolić jakieś stany bez względu na bezpieczeństwo”.
Oto kilka słów od eksperta z Monaru:
Marta Stefaniak-Łubianka, psycholog z Monaru
Po dopalacze sięga coraz więcej ludzi, zwłaszcza młodych. Część z nich prawdopodobnie nie zdecydowałaby się na tradycyjne narkotyki, bo nie chcą przekraczać granicy prawa. A tu wpadamy w pułapkę legalności. Ludzie myślą, że jak coś jest legalne, to nie jest szkodliwe. A to nieprawda. Te substancje są bardzo niebezpieczne, nie do końca zbadane, nie znamy ich interakcji z alkoholem czy innymi środkami. Do szpitali trafia coraz więcej ludzi, którzy są przerażeniu objawami, które mają po dopalaczach. Do nas zgłaszają się uzależnieni i ich rodziny. Ale z prawnego punktu widzenia sprawa jest trudna. W niektórych dopalaczach są np. substancje stosowane w ogrodnictwie. Nie można ich zakazać, bo ludzie nie będą mogli nawozić własnych ogródków.
Ostrzegamy więc wielkimi literami, dołączając jeszcze kilka słów od lekarza, oto rozmowa ze szczecińskiej Wyborczej:
Monika Adamowska: – Mieliście już pacjentów po dopalaczach?
Dr Tomasz Jarmoliński, ordynator oddziału nefrologii z pododdziałem toksykologii szpitala dziecięcego w Szczecinie: – To nowe zjawisko. Pierwsze dzieci po dopalaczach trafiły do naszego szpitala w tym roku. Wcześniej mieliśmy informacje, że dzieciaki prócz alkoholu, narkotyków czy leków psychotropowych brały jeszcze coś. Ale w tym roku po raz pierwszy pojawiły się nastolatki, które miały dziwny zestaw objawów, a później okazywało się, że zażyły tylko dopalacze.
Jakie to dziwne objawy?
– Dopalacze mogą dawać objawy zatrucia, poczynając od takich, jakie są po lekach psychotropowych: zmiany nastroju, ograniczenia świadomości, aż do zupełnej utraty świadomości czy śpiączki. Także zaburzenia przewodu pokarmowego, wzroku, bóle głowy. I cały szereg różnych innych.
Skąd wiecie, że to nie narkotyki czy leki, do których dziecko się nie przyznało? Może wolało powiedzieć, że wzięło dopalacze, bo to legalne?
– Po przyjęciu pacjenta najpierw robimy wywiad. Dzieci nie przyznają się do niczego. Robimy test na narkotyki. Np. marihuanę wykryjemy w moczu jeszcze kilka tygodni po zapaleniu. To są bardzo czułe testy. Prostym testem potrafimy wykryć sześć grup narkotyków, właściwie wszystkie dostępne na polskim rynku.Jeśli trafia do nas pacjent, np. znaleziony na ulicy nieprzytomny, odurzony, robimy badania na zawartość alkoholu, narkotyków. Jeśli alkohol ani narkotyki nie wychodzą, zaczynamy myśleć, co to może być. Robimy badania na podstawowe grupy leków. Też nic nie wychodzi. I jesteśmy w kropce. Trzeba ratować dziecko, a nie wiemy jak, czym. Nie ma jeszcze testów na dopalacze. Bo to, można powiedzieć, przerobione narkotyki, które nie wychodzą w testach na narkotyki. Nie określimy ich stężenia we krwi. Czasem przybiegają rodzice, którzy przeszukali pokój i znaleźli jakieś opakowanie. Bywa, że opakowanie jest przy dziecku. Albo dziecko, gdy zaczyna trzeźwieć z tego stanu, przyznaje się.
Mówi pan: „trzeba ratować dziecko”. Co się z nim dzieje?
– Musimy podtrzymać czynności życiowe i przyspieszyć eliminację środka z organizmu. Utrzymać odpowiednie ciśnienie, bo po dopalaczach potrafi mocno spaść. Dziecko może mieć zaburzenie rytmu serca. Nie spotkałem się jeszcze z tym, żeby pacjent po dopalaczach przestał oddychać, ale czasem wymaga stymulacji, „przypomnienia o oddychaniu”. Podłączamy dziecko pod monitor i pilnujemy tętna, ciśnienia, oddechu. Czasem niestety musimy zapiąć dziecko w pasy bezpieczeństwa, bo jest groźne dla siebie lub otoczenia. To przykry, ale też sposób leczenia.
Groźne?
– Zupełnie nie ma kontroli nad swoim zachowaniem. Może uderzyć głową w ścianę albo wyjść przez okno czy skoczyć ze schodów i się zabić. Albo kogoś pobić. Ponieważ ma urojenia, może konfrontując się z tą urojoną rzeczywistością, zrobić krzywdę sobie czy komuś innemu.
Ilu pacjentów po dopalaczach mieliście?
– W tym roku pięcioro po samych dopalaczach. Więcej – kilkanaście przypadków – dzieci, które brały dopalacze, a do tego alkohol czy narkotyki. U nas na szczęście dotąd kończyło się dobrze. Ale w świecie, np. w Wielkiej Brytanii, są już opisane przypadki zgonów po dopalaczach. Te środki psychicznie uzależniają. One zaczynają być naszym problemem. I jak pokazują zachodnie kraje, ten problem będzie narastał. Delegalizacja jednych środków z tej grupy, powoduje, że powstają nowe, lekko tylko zmodyfikowane chemicznie. Niedługo pewnie będziemy je nazywać po prostu narkotykami. Efekt działania jest dość podobny.
Jest moda na dopalacze i tę modę już widać w szpitalu.
Ale obserwujemy też reakcje innych pacjentów, którzy widzą kolegów po dopalaczach i ostro to krytykują. Oni preferują inną modę. Szukają adrenaliny przez aktywne, ale zdrowe życie. Jeżdżą na koncerty, mają pasje, uprawiają sporty. Duża jest rola rodziców, żeby dziecka nie ograniczać, ale rozsądnie pozwolić mu na taką „dobrą adrenalinę”. Tak nim pokierować, nie ograniczając mu dostępu do wszystkiego, żeby znajdowało zabawę, radość, sens swojej odmienności w rozrywkach, spotkaniach z przyjaciółmi, a nie w groźnych dla zdrowia środkach chemicznych.