News

O wywiadzie Tiddey’a dla NaTemat i kłótniach między fanami elektroniki

Tiddey w roli „jedynego Polaka, który dwukrotnie trafił do DJ MAG TOP 100 DJS” udzielił wywiadu poczytnemu portalowi należącemu do Tomasza Lisa NaTemat.pl. Tekst wywołał burzę i wiele komentarzy, trudno żeby było inaczej – zaatakował dzisiejszą tendencję w klubach do grania radiowych hitów i disco polo, zaznaczając przy tym, że Manieczki były dobre („gdyby nie Manieczki, nie byłoby w Polsce Armina i Tiesto”), że trance to wypierana z klubów „ambitna muzyka”, że dobrem jest „wracanie przez Clubbase to szybkich, tanecznych rytmów przywołujących ducha Love Parade” i tak dalej.

Fani „ambitniejszej elektroniki” szybko dali do zrozumienia, że to stek bzdur człowieka niemającego pojęcia o „prawdziwej muzyce elektronicznej”. Po co te nerwy i ataki? Warto się chwilę nad tym zastanowić, bo część z atakujących niepotrzebnie się unosi zapominając o jednym i najważniejszym aspekcie tego tematu – przecież nie od dziś wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W muzyce elektronicznej tym bardziej, bo zwłaszcza wszelkie jej taneczne odmiany od zawsze spotykają się z zarzutami o totalną użyteczność, a zatem mówi się o nich jako o zupełnie pozbawionych jakiejkolwiek wartości artystycznej. Przyjęło się podejście, że właściwie każda muzyka grana na żywych instrumentach posiada jakąś tam wartość, natomiast elektronika tworzona na komputerach (co już w samo w sobie często wystarczy za argument przeciwko niej) to bezduszne dźwięki dla nieświadomych słuchaczy, którzy nie wiedzą co to „prawdziwa muzyka”.


Tiddey w tym wywiadzie wyraźnie daje do zrozumienia, że z jego punktu widzenia „ambitne granie” w klubach to granie muzyki trance. Sugeruje przy tym, że granie trance’u to coś ambitnego w porównaniu do grania radiowych hitów czy disco polo. W tym momencie odzywają się ci wszyscy, dla których trance wcale nie jest ambitny, niektórzy nawet posuwają się do określenia, że „trance to disco polo muzyki elektronicznej”, albo że „trance i disco polo są na tej samej półce”. Protestują ci, dla których „ambitne” jest techno, dla których „ambitny” jest deep house, wreszcie ci, dla których „ambitna” jest elektronika grana na festiwalu Tauron Nowa Muzyka.

A zatem zauważmy po kolei – dla Tiddey’a złem jest popowa papka i disco polo, a ambitny jest trance. Dla kolejnych złem jest popowa papka i disco polo oraz trance, a ambitny jest house. Następni twierdzą, że złem jest popowa papka i disco polo oraz trance i house, a ambitne jest techno (czy drum and bass). Kolejni wszystkie wyżej wymienione style uważają za zło, a za ambitną (w domyśle – jedyną dobrą) elektronikę uważają tę wykraczającą poza wszystkie schematy, często psychodeliczną, niemal awangardową, niełatwą w odbiorze i nie oszukujmy się – niekoniecznie zrozumiałą dla przeciętnego słuchacza. No i niekoniecznie nadającą się do zabawy, a jednak o niej toczy się tu dyskusja. 


Tu dochodzimy do elementów wspólnych między Tiddey’em, miłośnikiem techno a fanem deep-abstract-minimal-psychodelic-electronic music – wszyscy grają wbrew pozorom w bardzo podobnej drużynie: wszyscy oni są przeciwko zabawie przy radiowych przebojach gwiazdek popu (no i disco polo). Reasumując walczą z tym samym – chcą, by na imprezie puszczać im „coś więcej” niż radiową papkę, znaną każdemu z wszystkich plejlist komercyjnych rozgłośni. Dla jednego będzie to trance (nie ten radiowy, spłaszczony i piosenkowy), dla drugiego będzie to breakbeat albo Detroit techno. 

Nikt im przecież nie każe bawić się na tych samych imprezach – niech znajdą sobie brzmienia dla siebie idealne – ale atakowanie siebie nawzajem ludzi, którzy w gruncie rzeczy zgadzających się co do meritum (powtórzę – chcą bawić się do „czegoś więcej” niż radiowa papka, które jeszcze jak na złość w ostatnich latach coraz mocniej naśladuje „muzykę taneczną”), wydaje się nieco śmieszne i przede wszystkim jest wielką stratą energii i czasu. Nie wspominając o tym, że spora część dzisiejszych fanów techno czy głębszej elektroniki miała w swoim życiu trancowe czy housowe epizody, którym teraz wręcz odmawia innym, często młodszym. Tylko po co? Są arcydzieła trancowe, które są ciekawsze od wielu wytworów muzyki IDM, są perełki housowe, które prezentują się ciekawiej, niż teoretycznie bardziej ambitne nagrania techno czy drum’n’bass. Po co ciągle się kłócić czy jeden odłam tanecznej elektroniki jest trochę lepszy, a drugi trochę gorszy – wszystkie one mają ze sobą wspólne to, co w tym wszystkim najważniejsze: są muzyką przeważnie instrumentalną, wymagającą od słuchacza więcej, niż byle piosenka z radia do pośpiewywania przy goleniu. I o to przecież chodziło Tiddey’owi, wcale nie o to, że trance jest lepszym „undergroundem” niż techno. 

Oto link do wywiadu:




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →