Wywiad

O odkrywaniu muzyki na nowo – Ferry Corsten dla FTB.pl

Nie minęły dwa miesiące od premiery „Once Upon a Night”, a już są głosy stawiające tę kompilację w gronie najpoważniejszych kandydatów do trancowego miksu roku. Oprócz tego nośnego tematu nie przepuściliśmy jednak okazji, by porozmawiać z Ferrym Corstenem o zaskakiwaniu muzycznymi zagadkami i żonglowaniu stylistykami, a więc o sztuce, którą opanował do perfekcji.



Niedawno po raz drugi w karierze, po sześcioletniej przerwie pojawiłeś się w audycji Pete’a Tonga. Czy przygotowanie Essential Miksu traktujesz jako szczególne wyzwanie?
Essential Mix to jeden z najbardziej znanych programów radiowych (poświęconych muzyce klubowej – red.). Przygotowałem mix tak, jakbym kompilował „Once Upon a Night” – starannie dobierając nagrania najciekawsze w danej chwili. Chciałem opowiedzieć pewną historię, posługując się muzyką jako środkiem wyrazu. Choć zabrzmi to jak frazes, ten set miał zabrać słuchaczy w podróż.

Mimo dynamiki ostatnich zmian na rynku sprzętu muzycznego, występowanie w charakterze didżeja i kompozytora wciąż wiąże się z dwiema różnymi formami sztuki. Do której z nich jest ci bliżej?
Dla mnie – jako artysty – to niewątpliwie nagrywanie utworów. W końcu tak zaczęła się moja przygoda. Dopiero gdy te zyskały rozgłos na całym świecie, otrzymałem też propozycje występów, które obecnie również traktuję jako drogę do spełnienia moich ambicji. Zagrać przed tłumem ludzi to trudne zadanie i pomijając tremę, trzeba naprawdę wielu starań, by przekonać ich do nieustannej zabawy przez całą noc. Zgadzam się jednak, że nadal są to odmienne formy wyrazu.

Once Upon a Night” ukazało się za pośrednictwem Premier, labelu powołanego wspólnie przez Flashover i Black Hole. Czy to wyłącznie ze względów logistycznych, czy też chcieliście stworzyć pewną przeciwwagę dla Armady?
Naprawdę cieszę się, że mogę współpracować z Black Hole, ponieważ razem z Tiësto przenieśli muzykę dance, a także samą jej dystrybucję, na nowy poziom. Ostatnie dwa lata pokazały, że takie rozwiązanie jest czymś naturalnym, więc reszta ułożyła się sama. Nigdy nie planowaliśmy, aby budować „przeciwwagę” dla Armady. Zajmujemy się własnymi sprawami, tak jak i oni. 

Na kompilacji znajdziemy tylko wcześniej niepublikowany materiał. To właśnie w nim upatrujesz główną przewagę studio-miksów?
To tylko jeden z atutów. Ostatecznie wszystko sprowadza się do jakości tych nagrań. Pozyskaliśmy kilku znanych i wielu zupełnie nierozpoznawanych wcześniej producentów dla tej inicjatywy. Wszystkie kawałki są związane na wyłączność z Flashover Recordings lub Black Hole Recordings. Otrzymaliśmy liczne wnioski z prośbami o udzielenie licencji na utwory zawarte na kompilacji, jednak wersje, które zostały na niej zamieszczone, pozostaną ekskluzywne aż do momentu wydania drugiej części „Once Upon a Night”. Premiera planowana jest na wrzesień / październik. Myślę, że to zainteresowanie świadczy o tym, iż inne labele oraz didżeje także docenili te utwory, więc zrobiliśmy kawał dobrej roboty.

Coraz częściej widzimy jednak, że didżeje podchodzą do kompilacji jak do eksperymentu, szansy sprawdzenia się nie tylko w nowej stylistyce, ale także w kontakcie z niespopularyzowanymi technologiami. Na tym tle trancowi didżeje wydają się prezentować dość konserwatywnie.
Osobiście, jako trancowy didżej nigdy nie obawiałem się próbować obcych mi stylów. Nagrałem przecież nawet „Rock Your Body Rock” czy „Punk”. To było właśnie coś całkowicie innego niż to, z czego znano mnie wcześniej. Jeśli przyjrzysz się „Once Upon a Night”, znajdziesz tam połączenie różnych odcieni house’u i trance’u.

Poza ekskluzywnymi nagraniami warto podkreślić, że „Once Upon a Night” oparte jest na pracach muzyków, których w większości łączy wciąż bardzo młody wiek. Kogo z nich wyróżniłbyś szczególnie?
To trudne pytanie. Mógłbym wskazać na Rafaëla Frosta i Breakfasta, którzy są częścią rodziny Flashover. Jednocześnie duży potencjał widać również u producentów takich jak Arty, JPL, Cramp, Anton Firtich czy Yuri Kane, który urzekł mnie nagraniem otwierającym kompilację – „Right Back”.

Znalazłeś czas, by wybrać wszystkie nagrania bez pomocy ze strony wytwórni?
Osoby związane z labelem dokonały wstępnej selekcji. Jak się domyślasz, otrzymaliśmy mnóstwo materiału, przez co po prostu nie miałbym czasu, by przesłuchać każdy utwór z osobna. Tak więc musiałem skorzystać z pomocy innych, po czym wspólnie przesłuchaliśmy wybrane nagrania i zdecydowaliśmy, które kawałki ostatecznie trafią na kompilację. Podczas miksowania okazało się, że część z nich jednak musiałem pominąć, ponieważ nie pasowały do wątku, który poprowadziłem w „Once Upon a Night”.



Twój jedyny utwór występuje na płycie pod nowym aliasem Pulse. Czy ten projekt jest ściśle związany z grą o tym samym tytule, w związku z czym nie będzie rozwijany w przyszłości? Co myślisz o samej aplikacji?
Pseudo Pulse zostało powołane specjalnie na potrzeby gry „Pulse”, stworzonej wokół tematu tanecznego i przeznaczonej dla iPhone’ów i iPodów. Autorzy tej aplikacji zwrócili się do mnie z prośbą o napisanie muzyki, a ja z chęcią skorzystałem z propozycji, ponieważ zawsze chciałem wykorzystać moje umiejętności w podobnym celu. Poza tym to świetny sposób na to, by trafić z moją twórczością do nowego środowiska. „Pulse” to gra zręcznościowa, w której musisz uderzać klawisze do rytmu, tak aby usłyszeć całą piosenkę. Całkiem wymyślne, prawdę powiedziawszy.

W zeszłym roku Simon Berry podjął próbę wskrzeszenia brytyjskiego labelu Platipus, nakładem którego ukazywały się przed laty twoje nagrania, między innymi „Air”. Niedawno okazało się, że w wyniku szerszego wejścia na rynek wytwórnia została zadłużona i upadła. Czy to twoim zdaniem znak, że dziś nie ma już miejsca na trance wierny starej szkole?
Gust muzyczny zmienia się w ciągu lat, jednak bez wątpienia nadal znajdzie się przestrzeń dla brzmień oldschoolowych. Mimo to uważam, że aby przywrócić klasyczne kawałki do życia, konieczne jest również zawarcie modnych remiksów. Tak właśnie postąpiliśmy z moim pierwszym przebojem – „Out of the Blue”. Daliśmy pole do popisu producentom housowym – Laidback Luke’owi, Koenowi Groenveldowi i Simonowi Gainowi, nie zapominając równocześnie o takich gwiazdach jak Tiësto, Giuseppe Ottaviani i Stoneface & Terminal. Mało tego, umieściliśmy nawet hardstylowy remix Showtek. Singiel poradził sobie bardzo dobrze, co przekonało nas o słuszności takiego rozwiązania. Mogę ci powiedzieć, że mimo wszystko wielu didżejom nadal najbardziej podobał się original mix. To coś niesamowitego, tym bardziej że od jego premiery minęło już ponad 10 lat.

Nowe nagrania Platipus znalazły chyba nić porozumienia między duchem klasycznego trance’u a nowoczesnym brzmieniem. Sądzisz, że nostalgia w muzyce może w rzeczywistości hamować jej rozwój, który w przypadku elektroniki jest szczególnie ważny?
Nie, w żadnym wypadku. Muzyka na przestrzeni lat wielokrotnie odkrywana była na nowo i tendencja ta jest zauważalna również teraz, czy to za pośrednictwem oryginalnych dzieł, remiksów, coverów i tak dalej. Gdzie byłby dziś house, gdyby nie mash-upy? Dobra muzyka jest ponadczasowa, a my rozwijamy się już poprzez samo szukanie oraz docenianie klasycznych kompozycji z przeszłości.

Po twoim niezapomnianym secie z Trance Energy 2008 niektórzy próbowali zaszufladkować cię jako didżeja grającego uplifting trance. Jak brzmi Ferry Corsten na „Once Upon a Night”?
To połączenie muzyki house i trance. Jak dobrze wiesz, nigdy nie obawiałem się eksperymentowania z różnymi estetykami. Jednak na Trance Energy w 2008 roku wystąpiłem z przekonaniem, że ludzie, którzy znaleźli się na tej imprezie, oczekiwali ode mnie trancowego seta. Minęły dwa lata, a moje obecne brzmienie jest bliskie fuzji, o której wcześniej mówiłem. Mogę zatem zacząć mix od housowego numeru na 128 BPM. Chcę przecież zbudować pewną spójną całość, więc jeśli jest to możliwe przy stopniowym przejściu w stronę klimatów trancowych, a publice się to podoba, jestem w pełni usatysfakcjonowany.

Kończąc, powiedz kilka słów o koncepcji Once Upon a Night w perspektywie 6-godzinnego show. Jesteś zadowolony z realizacji tego projektu?
Koncept zakładał 6-godzinny wizualny spektakl. Towarzyszy mi dwóch specjalnie zaproszonych didżejów, których występy kolejno otwierają i zamykają widowisko. Do mnie należą trzy godziny dokładnie w środku imprezy. Przygotowaliśmy porażające wizualizacje, natomiast moją rolą jest zagwarantowanie publiczności doświadczenia porywającej muzyki. Spędziliśmy miesiące nad tym przedsięwzięciem, ale wszystko udało się dokładnie tak, jak zaplanowałem. Rezultat bardzo mnie cieszy.


www.ferrycorsten.com




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →