Nu Electro 2008 czyli Kitsune vol. 6 – recenzja FTB.pl
Kitsune to obok Ed Banger Records największy label promujący niezależne brzmienia spod znaku electro. Jednak produkcje z tej wytwórni nie mieszczą się w tym gatunku, raczej rozrywają jego ramy na mnóstwo rozmaitych sposobów. Właściwie każdy utwór wydawany w Kitsune to nowa forma i niezwykle nowatorskie, świeże spojrzenie na imprezę klubową.
Fuzja disco, nu-rave’u, electroclashu, a nawet rocka to pozytywna, wyjątkowo naenergetyzowana mikstura, która sprawia, że klubowicze na całym świecie po prostu dostają szału. Ze sceną, którą nazwijmy roboczo nu elektro to nie tylko muzyka, ale również styl ubierania się i styl życia. Skórzane kurtki, nawiązujące m. in. do złotych lat punk rocka, kolorowe dodatki i wydziwione buty to jedynie kilka z charakterystycznych elementów.
Właśnie ukazała się kolejna, szósta już kompilacja z cyklu Kitsune Maison, na której znajdziemy również, oprócz wspomnianych wyżej brzmień glamową atmosferę czasów disco, lekko obciachową i z przymrużeniem oka, niemniej otoczka ta sprzyja bardzo pozytywnej zabawie.
Podtytuł tej płyty to „melodic one”, czyli możemy spodziewać się przewagi utworów piosenkowych, bardziej melodyjnych. Niejako hymnem tego francuskiego brzmienia jest znany Wam może utwór „We Are Your Friends” Justice vs., Simian.
Znajdziemy tu melancholijne, spokojne i piosenkowe klimaty, ale są również agresywne riffy, potężne, miażdżące bity, czy mocne, rockowe wręcz wokale. Muzyka stylizowana, bawiąca się konwencjami i starymi, dobrze znanymi formami – tak można by określić ten francuski nurt, jednak stylizacja nie jest jej jedyną cechą. Jest tutaj mnóstwo świeżych, nowatorskich rozwiązań, które sprawiają, że produkcje bynajmniej nie brzmią archaicznie.
Dwa pierwsze utwory na kompilacji to spokojne niemalże ballady, natomiast numer trzy to już bezkompromisowe, mocne elektro pełne 8-bitowych, syntezatorowych dźwięków w bardzo szybkim tempie w wykonaniu „You Love Her Coz She’s Dead”. Kolejny utwór, czyli „I Wish I Was A Polar Bear” to już nawiązanie do lat 80. z organową melodią i groteskowym tekstem w wykonaniu duetu Teda & Francis.
Ten styl muzyczny nastręcza mnóstwo problemów z opisem, gdyż każdy kolejny singiel to zaskoczenie, to coś porażająco nowego, a zarazem spójnego w kontekście wizerunku labela i do tego odwołującego się do starych, znanych od wielu lat gatunków. Numer pięć, czyli uznani na klubowej europejskiej scenie Digitalism to już parkietowa, monumentalna bomba. Ich charakterystyczne, piękne melodie w połączeniu z bezkompromisowym bitem i przestrzennymi synth-plamami to patent, który szybko się nie znudzi. Osobiście utwór ten przywodzi mi na myśl soundtracki do „Pana Kleksa”, ale w tej muzyce świetne jest to, że każdy ma swoje indywidualne skojarzenia.
Teraz czas na arystokratów muzyki i bezlitosnych zamiataczy – autoKratz, którzy swoją drogą pojawią się w listopadzie w Warszawie. „Stay The Same” to cukierkowe wokale, które w połączeniu z szybkim, konkretnym bitem i koszącymi electro dźwiękami to niemal hymn, który na niejednej imprezie będzie głośno śpiewany.
Beni i „My Love Sees You”, czyli nr osiem to “eightiesowy” bit, sample w reversie, świetny bas, któremu numer zawdzięcza mocny groove, a całość to dobry przerywnik w szaleństwie na parkiecie. Po chwili wytchnienia wracamy do tańca wraz z dziwacznym i tajemniczym Fischerspoonerem, który odwiedził w tym roku Polskę. Tutaj mamy porcję ostro powyginanego, nasyconego basem electro hiciora, który w breakdownie zaskakuje upliftingowymi melodiami i intrygującymi wstawkami po francusku.
W tym klimacie pozostaniemy za sprawą weterana francuskiej sceny klubowej – Etienna de Crecy, który swoimi płytami „Superdiscount” i kontynuacją zatytułowaną po prostu „Superdiscount 2” praktycznie zrewolucjonizował europejski clubbing.
Streetlife DJs „We Love The Disco Sound” to prawdziwa parkietowa petarda w trochę kiczowatej otoczce rodem z italo disco. Potężna energia i acidowe riffy, których jeszcze więcej jest w kolejnym numerze 12 – czyli „Say Whoa” niezwykle płodnego i aktywnego producenta i dj-a A-Traka. Trochę french house’owe, trochę funkowe i bardzo pozytywne.
„We Hale Band” to produkcja ocierająca się o punkową niepoprawność z electro muśnięciem. „Heartsrevolution” przypomina wariacko przyjętą debiutancką płytę duetu Crystal Castles (ok. 8 mln wejść na stronę myspace’ową). „Ultraviolence” to produkcja trochę „chora”, a to za sprawą przesterowanego, szalonego wokalu.
Odpocząć możemy przy następnej produkcji – Grovesnor – Drive Your Car (Hot Chip Remix), w której ukoi nas delikatna gitarowa melodia i przesłodzony wokal. Numer przywodzi na myśl stare musicale, mógłby swobodnie stanowić jakąś oprawę dźwiękową do jakiegoś obrazu. Podobnie jak kawałki Davida E. Sugara. Jego utwór, a przede wszystkim wokal w „To Yourself” na poprzedniej kompilacji z serii „Kitsune Maison vol. 5”. To prawdziwy electro hit ze świetną melodią.
“Although You May Laugh” na opisywanej kompilacji to z kolei melancholijna, romantyczna, rozmarzona produkcja, a taki klimat bardzo przyjemnie wpływa na jakieś reminiscencje i wspominki z przeszłości. Podobnie podziałać może nr 17, czyli Appaloosa – „The Day We Fell In Love”, która w swoim popowym stylu kojarzy się z glitchem lat 80-tych. Ostatni utwór, czyli The Shoes – “Let’s Go” to przedziwna fuzja klimatu Europe, Justice i kolorowej, barwnej, kiczowatej stylizacji.
Niemniej kawałek to bodaj najcięższa materia, z jaką możemy się zetknąć na płycie. Mnóstwo electro bzyczeń, które spiętrzają się i nakładają, by w końcu eksplodować w szalonym refrenie i w zapętlonym „let’s go, let’s go…”. Pójdźmy więc do klubu np. na wspomnianych autoKratz, lub na koncert promujący najnowszą, drugą płytę Modfunka, któremu towarzyszyć będzie legenda francuskiej elektronicznej sceny – Demon. Obie imprezy odbędą się w stolicy, jednak stylistyka ta zawładnęła już niejednym parkietem w całej Polsce, jak choćby dobrze przyjęty cykl „Dancing In Adria” w Poznaniu. Klimaty electro-disco możecie również usłyszeć we wrocławskim klubie Wagon.
Zachęcam do zapoznania się ze sceną francuską również ze względu no fakt, iż dźwięki te przywodzą na myśl czasy naszej młodości, brzmienia lat 80-tych jak np. italo disco. Polecam zarówno Kitsune, jak i Eda Bangera – labele te są oryginalną, atrakcyjną alternatywą dla wszechobecnego w radio, tasiemcowego electro, zalewającego nas przez zachodnie labele.