News

’Nie jestem trancowym didżejem’ – Paul van Dyk

Przed Wami zapis  wywiadu video przeprowadzonego z Paulem van Dykiem tuż przed jego tegorocznym występem na Trance Energy. Nie jest to świeży materiał, ale może Was zainteresować, bo pojawia się w nim kilka kontrowersyjnych stwierdzeń, a także ciekawe zapowiedzi tego, co w tym i przyszłym roku czeka nas ze strony PVD.




Należysz do pierwszych didżejów grających trance, m.in.dzięki tobie trance stał się tak popularny, mógłbyś grać na Trance Energy na Classic Stage…


– Szczerze powiem, że odpowiada mi miejsce, gdzie gram…


Jesteś trancową legendą..


– Tak, ale gram też dużo nowych rzeczy, wolę więc grać na scenie głównej.


Czy na tak wielkich imprezach trudno jest grać to, co się naprawdę chce?


– Zwykle mam konkretną wizję tego, jakie brzmienie chce prezentować, bez względu na miejsce. Potem jednak dużo zależy od reakcji publiczności. Zwykle to działa.



To twój pierwszy raz na Trance Energy, cieszysz się?


– Pewnie, dużo słyszałem o tej imprezie. Poza tym jestem też znany z mówienia, że nie jestem trancowym didżejem, a teraz gram na Trance Energy. Tu chodzi po prostu o muzykę elektroniczną, tym się zajmuję. Przez te dwie godziny będę chciał pokazać, że tu chodzi o dużo więcej niż typowe trancowe  „digi di digi di tralalala” czy trancowe wokalne nonsensy…


Nonsensy?


– Wiesz, gdy zaczynaliśmy trance we wczesnych latach 90., ta muzyka była głębsza. Teraz wiele muzyki, którą nazywa się trance’em, jest po prostu tandetną, gównianą muzyką.


„Naprawdę gównianą”…


– Tak, naprawdę gównianą. Przepraszam dziesięciu moich trancowych kumpli.


Jak widzisz przyszłość trance’u?


– Jak mówiłem, nie nazywam mojej muzyki trance’em, tylko po prostu muzyką elektroniczną. Jest wielu fenomenalnych artystów, jak Jon O’Bir albo John O’Callaghan. Wielu ciekawych znajdziesz w Holandii – np. Rank 1. Pewnie wy, dziennikarze, mówicie na to trance. Ja nie. Dla mnie to muzyka elektroniczna. Dla mnie to „the good stuff”.



Opowiedz nam jak ci się grało z orkiestrą?


– Świetnie, to nie był mój pierwszy raz, kiedy grałem z moim zespołem na żywo. Było miło – to ciekawe uczucie – grasz sobie ze swoim bandem i nagle dołącza 100 osób z orkiestry. To coś wyjątkowego. Już wcześniej grałem z orkiestrą w Berlinie. To było częścią idei „Music Discovery Project”. To był wielki sukces, pojawiła się propozycja zagrania całej trasy w 15 miastach w USA właśnie z orkiestrą, moim zespołem, latem, na świeżym powietrzu.


Dużo zmieniasz w muzyce na potrzeby tej inicjatywy?


– Trochę te trzeba, potrzebne są nowe aranżacje na orkiestrę, ale to coś niesamowitego zagrać „For An Angel” z orkiestrą i zespołem na żywo. Najpierw gitary, potem dołączająca orkiestra, która przenosi wszystko na inny poziom. Dosłownie miażdżąca, to coś naprawdę specjalnego.


Czy wtedy na występy przychodzi inna publika?


– Wiesz, mimo obecności orkiestry jest tam nadal dużo elektronicznych elementów. Zawsze powtarzam, że elektronika z klasyką mają wiele wspólnego. To właśnie staramy się udowodnić, to właśnie nasza koncepcja. Są tacy fani klasyki, którzy chętnie wstają i tańczą – muzycy z orkiestry twierdzą, że nigdy wcześniej nie widzieli czegoś podobnego. Na typowych klasycznych koncertach nikt nie opuszcza swojego krzesła. To było dla nas wszystkich wyjątkowe widzieć ludzi wstających, tańczących i klaszczących.


Co szykujesz na ten rok?


– Zbliża się wielki pakiet The Best Of, z najlepszymi moimi remiksami i produkcjami, będzie też jeden nowy utwór. Dużo się będzie dziać w Vandit, która to wytwórnia świętuje w tym roku dziesięciolecie. W międzyczasie pracuję nad nowym autorskim albumem, który pojawi się w 2010 roku. 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →