News

’Nazwa 3 Channels nigdy nam się nie podobała’ – Catz N’ Dogz dla Euphorii

Catz N Dogz – nasi topowi i światowi techniczno-housowi producenci już w sobotę na enHouse, w międzyczasie wypatrujcie ich drugiego albumu w wytwórni Mothership z San Francisco. Oto zapis wywiadu z ostatniej Euphorii.




Wasz nowy album to coś fenomenalnego – zdradź nam coś o procesie produkcji. Nagrywaliście materiał z myślą o albumie czy po prostu wybraliście kawałki z zestawu niedawno wyprodukowanych? I jak to długo trwało?


Proces zaczął się dokładnie rok temu, po wakacjach, po wydaniu pierwszego albumu „Stars of Zoo”. Do tamtego krążka doszło z inicjatywy Claude’a VonStroke’a, który zapytał nas po prostu czy nie chcielibyśmy wydać całej płyty. Po tej propozycji zaczęliśmy nad nim pracować. A drugi album to była już nasza inicjatywa. Mieliśmy ochotę poeksperymentować, zrobić coś innego. Dostaliśmy dużo czasu, idealne warunki, żeby to zrobić.


A więc przygotowywaliście materiał pod kątem albumu..


Tak, jakiś rok temu usiedliśmy do tworzenia z myślą o albumie. Wszystko tym razem zaplanowaliśmy pod tym kątem.


Mówicie, że szef labela Wam proponował nagrywanie całego albumu – czy to oznacza, że na kurczącym się rynku albumy jednak sprzedają się dobrze?


Zawsze woleliśmy robić EPKI, pomysł albumu nas trochę przerażał. To naparwdę ogromna ilość pracy. Siedzieliśmy nad nim autentycznie cały rok, potem jeszcze więcej pracy trzeba włożyć w promocję, przygotowanie trasy. Co do sprzedaży albumów – prawda jest taka, że ogólnie sprzedają się cienko, ciekawi jesteśmy więc jak to będzie. Istnieje grupa ludzi, którzy kupują tylko albumy, nie szukają pojedynczych tracków do grania, tylko całych płyt do słuchania. Tak właśnie chcieliśmy zrobić ten album – żeby nadawał się do słuchania.


Może artyści nagrywają albumy, by branżowe magazyny poświęcały im więcej uwagi? Z reguły większość dłuższych artykułów traktuje właśnie o producentach wydających albumy?


Tak, oczywiście, coś w tym jest. Jeżeli wydajesz album, jest od razu większa promocja, więcej osób się tobą interesuje. Ale rzecz jasna nie robiliśmy płyty z tego powodu (śmiech). Bardzo nam zależało na tym, żeby pokazać się z innej strony, nie tylko stricte klubowej.



Wróćmy na chwilę do momentu, kiedy obwieściliście światu, że zaczynacie działać już nie jako 3 Channels, ale Catz N Dogz i że będzie to projekt bardziej housowy niż minimalowy. Skąd to się wzięło?


Nazwa 3 Channels nam się nigdy nie podobała. Zaczynaliśmy działać w trójkę, razem z SLG nagraliśmy pierwszą EPKĘ, potem jednak zostaliśmy we dwóch. Ciągle zadawano nam pytania czy bookować trzy pokoje, a gdzie ten trzeci i tak dalej. Jako 3 Channels zaczynaliśmy kiedy byliśmy bardzo młodzi i nie wiedzieliśmy na czym to wszystko polega. Postanowiliśmy roczpocząć nowy projekt, z doświadczeniami, których nabraliśmy przez te kilka lat stworzyć nową jakość. Poza tym nazwa Catz N Dogz jest bardziej kreatywna, bardziej pokazuje nasze charaktery.


Można zaszaleć humorystycznie, czemu dajecie wyraz w sesjach fotograficznych, na okładkach płyt czy nawet w ich tytułach…


Dokładnie, mamy tu duże pole manewru. Niedawno otworzyliśmy nową wytwórnię PETS Recordings, znów nawiązującą do tematu, słowem wszystko spójne gra ze sobą.


Zaczęliście już trasę – graliście w Stanach, w Meksyku – jak tam jest? Jest inaczej? Czy należycie do tych,którzy twierdzą, że wszystkie kluby na świecie są w gruncie rzeczy takie same i nie ma żadnej różnicy?


Nie, różnice są duże. Ten tour wypadł naprawdę wspaniale. Mieliśmy już cztery trasy po Stanach, teraz było najlepiej, było genialnie. Ludzie byli niesamowici, świetnie nas przyjmowali. Graliśmy m.in. na imprezie na świeżym powietrzu, gdzie mieli takie nagłośnienie jak w berlińskim Berghain. Dużo rzeczy nas zaskoczyło na plus, np. impreza w Detroit – nie spodziewaliśmy się, że będzie tam tak fajnie, mamy nadzieję, że tam niebawem wrócimy.


Numer „I’m The One Who’s Crazy” zrzucił nas z krzeseł – prawie jak Timbaland!


Tak, jest tam trochę elementów hip-hopowych, jak mówiłem nie ograniczamy się do jednego gatunku, słuchamy różnych rzeczy. Kiedyś się mówiło, że 3 Channels to po prostu minimal, a my zawsze staraliśmy się grać różnorodnie – sięgaliśmy po techno, różnego rodzaju house’y. Chcemy łączyć to wszystko sensownie, gdy gramy i gdy produkujemy również – staramy się wykorzystywać wszelkie nasze inspiracje. Interesuje nas dużo więcej, niż tylko kawałki 4/4.


OK, ostatnie odkrycia?


Dużo rzeczy – od hip-hopu po house i cięższe rzeczy również. Ostatnio dużo słuchamy Mount Kimbie, mieliśmy okazję widzieć ich w Stanach na żywo. Polecam też ostatni album Caribou. Świetne rzeczy, bardziej do słuchania w podróży.



Coś słabo was widać na Ibizie jak na razie, dlaczego?


Graliśmy w tym roku w czerwcu na imprezie Zoo Project, gdzie rezydentką jest polska didżejka Lady Ka. Mieliśmy też booking w Privilege i jedno granie na łódce. De facto więc spędziliśmy tam całkiem sporo czasu. Mieliśmy wrócić na koniec sezonu, ale trafiła nam się trasa po Stanach i nie daliśmy rady. Na pewno w przyszłym roku będziemy częściej bywać na Ibizie.


Macie już swoją jakość, światowe brzmienie – czy gdy krążycie po świecie, ludzie w ogóle wiedzą, że jesteście z Polski?


No właśnie nie, ostatnio do nas mówili po niemiecku (śmiech). Obraziliśmy się. Wciąż podkreślamy, że jesteśmy z Polski, mimo  że studio, w którym pracujemy, jest w Berlinie.


Zdradź nam czego używacie, by brzmieć tak dobrze, jak brzmicie?


Używamy głównie komputera. Nasze głośniki mają 20 lat, nie dysponujemy nie wiadomo czym. Nasz główny software to Cubase, ostatnio coraz częściej Ableton Live, który przydaje się w podróży. Zajmuje mało procesora i pamięci, można na nim sporo zrobić w trasie, po czym kończymy produkcję w studio na Cubasie. Co do brzmienia – używamy sporo wtyczek do kompresji i poprawy jakości brzmienia, dzięki czemu całość brzmi tak jak brzmi.


Dźwięki wygrywacie na klawiaturach czy raczej korzystacie z sampli?


I tak, i tak. Zależy od numeru – mamy taką zasadę, że niczego nie planujemy wcześniej, po prostu siadamy i patrzymy co z tego wyniknie. Dopiero w trakcie wiemy, czy w danej sytuacji przydadzą się sample czy własne granie.


Na Audioriver graliście live act z wokalistą. Czy to jednorazowy epizod czy będzie więcej?


No właśnie mamy coraz więcej propozycji grania z wokalem, co nas bardzo cieszy, bo ta współpraca nam się bardzo spodobała. Na nasz album też zaprosiliśmy paru wokalistów i wyszło całkiem fajnie, teraz działamy z Freddym z Berlina. Zrobiliśmy parę numerów i będziemy razem występować. Niebawem szykuje się wspólna impreza w Poznaniu, będziemy też promować płytę w Szczecinie i Warszawie.


Na koniec powiedz mi jeszcze jedno – gracie i produkujecie coraz wolniej, myślisz, że ta tendencja na świecie się utrzyma czy niebawem klubowe nuty znów przyspieszą?


Też się nad tym ostatnio zastanawiałem. Z tym bywa różnie, to zależy od miejsca, w którym grasz.Widzimy to po sobie – są imprezy, gdzie gramy 122, w Panoramie gramy 118, a na większych imprezach, np ostatnio w Hamburgu graliśmy 127. Wszystko zależy od klubu, ludzi, ich oczekiwań. A co do produkcji, pasuje nam, że zwalniają, to jest fajne – takie rzeczy ciekawie się rozkręcają.


Jak więc zagracie na enHouse? To będzie Wasz pierwszy, polski event halowy.


– Niespodzianka!  Nic nie powiemy.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →