Najlepsze kawałki roku według FTB. Część 2: Eklektyczny Top Igora Warzochy
Podsumowując rok 2010 wypada jakiekolwiek komentarze poprzeć swoimi listami przebojów. Tym samym poprosiliśmy członków naszego DJ Teamu oraz redakcji i pracowników serwisu, by ułożyli swoje notowania.
-
Crystal Castles feat. Robert Smith – „Not In Love”
Kawałek Crystal Castles może nie ma najwięcej wspólnego z elektroniką klubową, w moim osobistym rankingu jednak musi być na miejscu pierwszym. Wydany na początku roku, z początku nie zawierał fenomenalnego wręcz wokalu Smitha i umknął mojej uwadze. Z nim jednak mieszanka klimatów alternatywy z syntezatorowymi melodiami połączyła się, tworząc jedną z bardziej znanych całostek muzycznych, jakie kiedykolwiek słyszałem.
-
Pryda – „Emos”
„Emos” znalazł się zaledwie na stronie „B” jednej z tegorocznych EP-ek najlepszego moim zdaniem producenta… muzyki trance na świecie. Możecie się nie zgodzić, ale trzymam się czyjegoś stwierdzenia, że „gdyby Prydz robił trance, byłby numerem jeden w tym gatunku”. „Emos” w cudowny sposób walczy – podobnie jak wszystkie utwory Prydy – z kiczem, tandetą i komercją, balansując na krawędzi między muzyką ambitną a tą przyjazną dla ucha. Jest w nim coś, co sprawia, że włącza się go jeszcze raz… i jeszcze… i…
-
Miike Snow – „Silvia” (Sebastian Ingrosso & Dirty South Alternative Mix)
Miał tu wylądować kawałek „Animal”, ale był to rok 2009. 🙂 Cóż, mam wielki sentyment do Szwedów. Wokale, aranżacje, pomysły – wszystko zawsze stoi na najwyższym poziomie. Powalony jednak zostałem dopiero alternatywną wersją Ingrosso i D.S., bo wiedząc, jak brzmi ich znany z parkietów remiks, nie spodziewałem się… zresztą posłuchajcie sami.
-
Pol_On – „Molala”
Utwór ten od początku robił na mnie ogromne wrażenie. I znów nie jest to tytułowy utwór EP-ki (była nim równie dobra „Toga”). Świetne, alternatywne zastosowanie pianina, nie tylko jako leadu, ale również jako jeden z elementów basu, wkręcający wokal i w zasadzie, a nawet przede wszystkim, światowe brzmienie, które nie zawsze udaje się Polakom osiągnąć, nawet mimo świetnych pomysłów na produkcje.
-
Catz 'n Dogz – „I’m The One Who’s Crazy”
Czarna to muza, czy house? Biorąc pod uwagę, że kawałek jest częścią albumu wydanego w Dirtybird, Claude von Stroke’a, nie ma co się dziwić, że należy do właśnie takiego pogranicza gatunkowego. Po raz kolejny label PETS i znów światowe brzmienie. Jeden z najoryginalniejszych kawałków tego roku i idealny numer, by wyczyścić parkiet, albo w drugą stronę – zapełnić go po brzegi uśmiechniętymi klubowiczami.
-
Magnetic Man – „Perfect Stranger”
Przyznać muszę, że początkowo nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia, jak robi teraz. Produkcja kosmicznego, megagwiazdowego, dubstepowego tria, uzupełniona cudownym głosem Katy B, dla wielu stanowi swoisty pomost pomiędzy dubstepem a popstepem. Dla mnie, mimo wszystko, zawsze będzie to pomost bardziej pozytywny niż negatywny. A wersji na żywo z kwartetem smyczkowym mógłbym słuchać cały dzień.
-
Butch – „XTC” (Riva Starr Cut)
Jest to chyba jedyny utwór w zestawieniu, który znalazł się tu dzięki tzw. „czystej energii”. Prosty, nieskomplikowany, można nawet rzec banalny, loopik wokalny, to moja największa w tym roku bomba energetyczna. Jeśli ktoś się nie bawi przy „XTC”, chyba powinien zastanowić się, czy na pewno house i muzyka elektroniczna w ogóle będą go jeszcze kiedykolwiek cieszyć. Nie mowa tu oczywiście o wyjadaczach, którym numer ten zwyczajnie się przejadł.
-
Joris Voorn – „The Secret”
Takim przejedzonym kawałkiem jest u mnie, niestety, „The Secret” – podobnie zresztą „Beachball”. Doceniam go, samego Voorna wychwalać mógłbym godzinami, a brzmienie nowoczesnego disco-tech-house’u, którego możemy doświadczyć w tym utworze, wydaje się być największą rewelacją sezonu 2010. Przyznam się szczerze, że oryginał Psyche zdecydowanie bardziej w tej chwili do mnie przemawia, a na „Secret” muszę po prostu mieć dzień.
-
Tim Green – „Old Sunshine”
Wahałem się tu między dwoma, albo i trzema utworami podpisanymi nazwiskiem Tima Greena, człowieka jednym z naj. Ostatecznie padło na „Old Sunshine”, bo zawsze wolę docenić oryginalną wizję producenta, niż remiks – którym w tym wypadku oczywiście byłby „1999”. Jak to zwykle bywa w wypadku tego typu utworów, nie polecam słuchania całości, która może się wydawać nudna.
-
Chaim – „Love Rehab”
Dziwny mój gust co do wokali znalazł ujście w tym utworze. Melancholijny, smutny, powolny, a jednocześnie o pozytywnym – jak dla mnie – wybrzmieniu, niesamowitej aranżacji i nadzwyczajnym klimacie. Czyli wybuchowa mikstura skrajności, która stopniowo eksploduje z każdym kolejnym wejściem nowego instrumentu. Ten kawałek albo się kocha, albo nienawidzi 😉