Muzyka dla kobiet – muzyka dla mężczyzn
Nie wiem dlaczego moje wywody felietonistyczne zawsze muszą dotyczyć pośrednio dubstepu. Ostatnio ich ofiarą, w tamtym wypadku w tonie usprawiedliwieniowym, była gwiazdeczka Britney. Dziś nikogo usprawiedliwiać nie zmierzam, wręcz przeciwnie, szczerym śmiechem zareagowałem na komentarz jednego ze – znakomitych poniekąd – bloggerów, którego anonimowość, mimo wszystko, zachowam. Katy B, dubstepowa, i nie tylko, diwa Nazywając ów gatunek „dudestepem” (facetostep?), stwierdził on, iż na dubstepowych imprezach mężczyzn jest znacznie więcej niż kobiet, bo… W kobietach tańczących do tej muzyki nie ma nic seksownego. Dawno większej bzdury nie czytając, dla kontrastu przeleciałem swoje wspomnienia w poszukiwaniu „sexy lasek” na imprezach techno (o których autor, przesiadujący w NY najwyraźniej zapomniał), a zwłaszcza „giantyczne” wręcz ich ilości na poznańskich Tresorach, i przypomniawszy sobie parkiety zapełniane kobietami oraz jedną z moich znajomych, stwierdzającą coś kompletnie przeciwnego i określającą dubstep mianem „dupostepu” – bo muzyka ta jest wolna, wiele się nie trzeba ruszać, drink się nie wyleje, a torebeczka nie przewróci – zwątpiłem w przysłowiowe „co autor miał na myśli”. Mary Anne Hobbs. Tłumaczyć jej dokonań chyba nie wypada. Która strona ma rację i czy dubstep faktycznie nie jest sexy? Sam już nie wiem, zwłaszcza, że przy tych tak zwanych „sexy house’ach”, oczywiście nie wszystkich, można niekiedy prędzej rZygnąć niż poczuć do kogokolwiek miłosne ciągoty. A może „pozapopowa”, co tylko bardziej undergroundowa, muzyka elektroniczna w ogóle nie jest dla kobiet? |