Wywiad

’Moje brzmienie zawsze oddaje połowę klimatu Nu NRG’ – Giuseppe Ottaviani dla FTB.pl

Gdy chodzi o trancowych muzyków z Włoch, trudno znaleźć konkurencję dla Giuseppe Ottavianiego. Dziesięć lat temu wspólnie z Andreą Ribecą założył projekt Nu NRG (wtedy występujący również jako New Energy), by przez następne pięć przebić się do absolutnej czołówki trance’u, jak wskazuje nazwa, o ładunku wysoce energetycznym. Utworem „Dreamland” zwrócili uwagę Paula van Dyka, wkrótce później trafiając do grona stałych gości wytwórni Vandit. Wydawało się, że opublikowana w 2004 roku płyta „Free Fall” to pierwszy muzyczny długometraż w obiecującej i dopiero rozkwitającej karierze duetu, jednak w niewiele ponad rok od premiery niespodziewanie Andrea i Giuseppe postanowili udać się w obranym przez samych siebie kierunku. Ottaviani konsekwentnie szedł drogą wyznaczoną przez Nu NRG, wspierał PVD w pracach nad jego ostatnim krążkiem, a po chwytliwych nutach „Linking People” (które zresztą znalazło się na „The Politics of Dancing 2”) i „Through Your Eyes” dowiódł, że podział ról w formacji nie był tak oczywisty, zaś on sam nie był tylko „panem od ładnych melodii”. „GO!” stawia w tym miejscu wykrzyknik, ale poza tym prezentuje oblicze muzyka w nowych ujęciach. W rozmowie Giuseppe odnosi się do dorobku Nu NRG, zadziwiającego instrumentarium, na widok którego truchleje każdy trancowy didżej, a także tłumaczy, dlaczego wyraz muzyk w poprzednim zdaniu zasługiwał na wyróżnienie.





O jakie nowe doświadczenia wzbogaciła cię praca nad „GO!”, debiutanckim albumem solowym? Czy mimo współpracy z Andreą Ribecą i sukcesów Nu NRG coś zdołało cię zaskoczyć?
Oczywiście. Przygotowałem wiele kolektywnych projektów specjalnie na tę płytę i dobrze wspominam pracę z każdym z artystów, którzy zdecydowali się wziąć w nich udział. Czymś totalnie nowym była obecność wokalistów, ponieważ wcześniej zajmowałem się tylko muzyką w pełni instrumentalną.

Po kilku latach od rozpadu Nu NRG tęsknisz jeszcze za tamtymi czasami?
Jasne, a czy mogłoby być inaczej? Nu NRG było moim pierwszym projektem; tym, który wprowadził mnie na muzyczną scenę. To jak pierwsza miłość. Jednak sprawy zmieniły się poprzez lata i  w końcu musiałem podjąć decyzję. Niczego nie żałuję i zdecydowanie wygodniej czuję się, kiedy mogę skoncentrować się na mojej solowej karierze i twórczości.

Myślę, że „Sunward”, jeden z najstarszych kawałków na „GO!”, ma tę cząstkę brzmienia Nu NRG. Czy to próba przypomnienia twoich korzeni?
Osobiście uważam, że „Sunward” daleko do stylu Nu NRG. Użyłem w nim wokali, innego bassline’u, leada i tak dalej… Zamiast tego przywołałbym „Third Dome”, zestawiając je z „Connective” Nu NRG. Tym dwóm utworom wyraźnie bliżej do siebie. Poza tym moje brzmienie zawsze oddaje połowę klimatu Nu NRG. Jestem bardzo zadowolony z tego, co kiedyś realizowałem w tej formacji i nie chciałbym się tego całkowicie wyzbyć wraz z zawieszeniem współpracy z Andreą. To właśnie dlatego zawsze znajdziesz silne powiązanie pomiędzy dźwiękiem Nu NRG a moimi solowymi utworami.

Na „GO!” znalazły się zarówno melodyjne energetyczne utwory w charakterystycznej dla ciebie estetyce, jak i parkietowe bangery – „Thermopile” i „Unplugged”, pierwotnie skomponowane po to, aby zmienić klimat twoich setów. Pamiętam, że kiedyś nie kryłeś swojej sympatii do techno.
Masz rację, (oprócz trance’u – red.) lubię również techno. Pierwsza płyta, którą kupiłem w życiu, była właśnie z muzyką techno. „Thermopile” bez wątpienia blisko do mojego gustu i, jak już zauważyłeś, używam dokładnie takich kawałków do tego, by  zmienić charakter miksu, wprowadzając coś innego od typowych melodii. Różnorodność jest zawsze mile widziana, gdy występujesz na żywo, choć mimo to mam swój ulubiony styl.

Po tym, jak nagrałeś dwa utwory z Johnem O’Callaghanem w ciągu ostatnich miesięcy, zastanawiałeś się nad nawet bardziej intensywną pracą z nim?
John jest jednym z moich ulubionych didżejów i jest obecnie w świetnej formie. Jego najnowszy album jest kapitalny, zaś mnie naprawdę przyjemnie było móc towarzyszyć mu w studiu, ale jak na razie nie widzę potrzeby, by nawiązywać dłuższą współpracę, zwłaszcza że cenię wymianę doświadczeń z różnymi muzykami.

„Love Mission” to kolejne nagranie, w którego powstanie zaangażowany był znany kreator sceny UK. Co sądzisz o tym kawałku i samym stylu UK trance?
Myślę, że to idealna mieszanka muzyki Ottavianiego i Colontonio. Możesz dokładnie wyłowić elementy naszych stylów. Cieszę się z tego utworu, ponieważ tej energii i melodii potrzebowałem przed zamknięciem albumu nagraniem „Angel”. A teraz: powiedz mi, co TY myślisz o tym stylu trance’u? (śmiech)

Jesteś zadowolony z wszystkich wokalnych kompozycji na płycie?
Tak, wokaliści byli wspaniali. Co ciekawe, poza Stephenem Pickupem żaden z nich nie miał wcześniej styczności z muzyką elektroniczną. Faith to piosenkarka rockowa, Francesco M jest wokalistą jazzowym, a Fabrizio (Gate4) w ogóle nie jest piosenkarzem. Podoba mi się tembr jego głosu, dlatego postanowiłem przekonać go do tego, by zaśpiewał (w „Sunward” – red.). Praca z nimi wszystkimi dała mi dużo zabawy i na pewno powtórzę to w przyszłości.





Blisko dwa lata temu, w wywiadzie dla „DJ Magazine”, powiedziałeś, że szczególnie cenisz tych muzyków, którzy grają własne utwory w trakcie swoich występów. Czy w ten sam sposób myślisz o tych, którzy wydają solowe płyty długogrające?
DJ-ing to sztuka miksowania kawałków pochodzących od artystów z całego świata, choć osobiście wyżej stawiam tych, którzy są także producentami, ponieważ to daje im większą możliwość wtrącenia ich stylu i muzyki do setów. Sam czuję się bardziej muzykiem, nie natomiast typowym didżejem i to tylko mój punkt widzenia. Z tego względu, że gram przede wszystkim moje kompozycje, charakter show może przypominać bardziej koncert niż DJ set. Moi fani lubią w pierwszej kolejności moją muzykę, a nie sposób, w jaki ją miksuję.

No właśnie, twój występ live prezentowany jest jako Giuseppe Ottaviani LIVE. Czy fakt wykorzystywanie dodatkowych instrumentów i sprzętu, z czego przecież słyniesz, traktujesz jako przewagę nad „tradycyjnymi” didżejami?
Szczerze mówiąc, nie chcę ograniczać się tylko do miksowania kawałków, potrzebuję czegoś więcej. Muszę grać muzykę na keyboardzie, bo to mnie porusza i wyzwala we mnie najwięcej emocji. Jeśli ktoś mówi, że granie z laptopa jest zbyt proste… Cóż, wszystko zależy od tego, jak wykorzystujesz swój sprzęt. Poza tym spójrz na zestaw, z którego korzysta Paul van Dyk. Posłuchaj jego live setów. Czy mógłbyś zrobić to mając tylko odtwarzacze CD?

Jakiego sprzętu używasz podczas występów na żywo?
Zazwyczaj korzystam z dwóch PowerBooków G4, na których odpalone są Ableton Live i Reason, dwóch kontrolerów MIDI Korga, dwóch keyboardów – jednego z 25 klawiszami i drugiego z 48 lub 61, samplera Rolanda, standardowego miksera oraz innego, z ośmioma kanałami. Wszystko jest perfekcyjnie zsynchronizowane przez MIDIoverLAN. W tej samej chwili muszę wykonywać wiele czynności, co wymusza nieustanne pełne skupienie. Dlatego też najczęściej nie gram dłużej niż półtorej godziny, choć staram się to poprawić, aby móc wydłużyć czas występu do 2 godzin.

A jak wygląda twój zwykły dzień w studiu?
Lubię pracować przy naturalnym świetle, więc z reguły siedzę w studiu między 9 rano a 7 wieczorem, również dlatego, że w podobnej porze działa biuro VANDIT w Berlinie. Tym samym łatwiej jest nam się porozumiewać. Jednak czasami, na przykład gdy jestem głęboko wkręcony w przygotowywanie nowego numeru, potrafię ślęczeć nad nim do późnych godzin nocnych. Cisza pomaga mi w rozbudzeniu inwencji. W kwestii używanego sprzętu: pomimo tych wszystkich kombajnów do obróbki dźwięku używam całkowicie analogowego zestawu, który brzmi niewątpliwie cieplej niż utwór stworzony i zmiksowany na pececie. Korzystam zatem z „prawdziwych” keyboardów jak Virus TI, Supernova II, JP-8000, Nord Lead, Korg Triton i 01/Wfd, a także kompresorów, limiterów i efektów. Sercem układu jest 32-kanałowy mikser analogowy Soundcraft Ghost. Wszystko jest kontrolowane za pomocą MIDI przez Cubase 5 na komputerze z czterordzeniowym procesorem. Wiem, że jestem trochę staroświecki, ale nie mogę sobie wyobrazić siebie nagrywającego tylko przy użyciu myszki, używającego cyfrowych pluginów i instrumentów. Muszę „dotknąć” muzyki, poczuć klawisze, fadery i pokrętła. Wiesz, właśnie o takie czucie muzyki chodzi, a ten sprzęt czyni to możliwym.

Coraz częściej mówi się o tym, że trance znika z klubów i wkrótce stanie się muzyką graną wyłącznie podczas festiwali. Czy twoim zdaniem jest to naturalny proces oraz wynik tego, że gatunek ten w obecnym kształcie po prostu bardziej pasuje do wielkich aren?
Sam nie powiedziałbym, że trance opuszcza klubowe imprezy, ponieważ kilka najlepszych w tym roku zagrałem właśnie w małych lokalach. Z drugiej strony zgadzam się, że trance podczas hucznych open-airów czy w dużych obiektach widowiskowych do pary z solidnym nagłośnieniem, grą świateł i laserów prezentuje się lepiej. Nie zrozum mnie źle – to nie tylko ze względu na muzykę, to efekt całego show, czyli muzyki dopasowanej z oprawą wizualną.


MySpace


 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →