Młodzi i zdolni na Electrocity – Niklas Venn
Już za niecałe 3 miesiące będziecie mogli bawić się w Lubiążu na piątej edycji niezwykłej imprezy jaką jest ElectroCity. W tym roku line up obfituje w znakomite nazwiska sceny klubowej zarówno zagranicznej, jak i polskiej. Bardzo pozytywnym akcentem jest fakt, iż poza dobrze znanymi nazwiskami pojawiają się te zupełnie nowe, za to bardzo obiecujące postacie. Jedną z takich osób jest Niklas Venn, z którym postanowiliśmy przeprowadzić rozmowę. Zapraszamy do lektury..
Niklas Venn, to pseudonim artystyczny 24-latka z Oławy, znanego zresztą z forum FTB (Kraneeec). Łukasz należy do tych osób, dla których muzyka jest jednym z najważniejszych aspektów życia. Dzięki swojej wytrwałej pracy, niesamowitej ambicji oraz nieprzeciętnemu talentowi, już nie raz grał na różnych imprezach i za każdym razem robił na klubowiczach ogromne wrażenie. Jego sety, to połączenie misternie dobieranych mocnych, bujających, a przede wszystkim energetycznych i dynamicznych utworów ze wspaniałą techniką miksowania. Podczas grania pozwala sobie na zaskakujące połączenia utworów, typu- najnowszy miażdżyciel parkietów z old skulowym klasykiem muzyki klubowej z lat 90, czy mashupowanie na żywo. To, co najbardziej lubi grać, to mocne klimaty tech trance/hard trance, nie zapominając o wielkim zamiłowaniu do kwasów jak A*S*Y*S* czy FJ Project. Potrafi zaserwować mocarza od Kamui albo wznieść ręce do tłumu i zagrać jakiś starszy hard trance w stylu Scott Project. Mimo upodobania do tłustych kicków i basów lubi także bardziej finezyjne, euforyczne i delikatne melodie. Bawiący się ludzie po prostu nie mają czasu na nudę, czy odpoczynek. Z każdym kolejnym utworem wytwarza się niesamowita atmosfera, a słuchacz razem z grającym zatapia się w dźwięki i bawi równie dobrze jak Niklas. Tym razem jego umiejętności będziecie mogli sprawdzić już 14 sierpnia w Lubiążu na ElectroCity na scenie Run to the sun!
Nie da się ukryć, że kochasz muzykę, czy poza graniem interesuje Cię też jej produkcja?
Tak – niewątpliwie produkcja jest rzeczą, która mnie bardzo interesuje. Ma ona ścisły związek z postrzeganiem muzyki, jako zbioru wielu składników, które razem tworzą utwór muzyczny. Jestem pewny, że każdy, kto kocha muzykę całym sercem – tak jak ja, stara się wychwycić z niej każdy najmniejszy szczegół, jaki w sobie kryje. Poświęcając muzyce całe dnie, nie sposób się w nią nie zagłębiać. Sądzę, że do słuchania muzyki potrzebne są pewne predyspozycje. Czasem słyszę jakiś utwór, który ma bardzo prostą budowę, proste brzmienia, banalną melodię, ale mimo to jest w nim coś, co sprawia, że jest wyjątkowy. W najprostszych rzeczach można odnaleźć piękno. Nie każdy, kto lubi muzykę (niekoniecznie elektroniczną) potrafi wydobyć z niej te najpiękniejsze rzeczy. Umiejętność wyodrębniania poszczególnych elementów, patrzenie na nie zarówno jak na całą kompozycję jak i na każdy element z osobna i dostrzeganie w nim piękna jest – jak sądzę – właśnie tą predyspozycją do słuchania muzyki lub po prostu oznaką miłości do niej. Gdy słucham muzyki (nie powiem dobrej, – bo słucham tylko takiej) potrafię rozkoszować się jej każdym dźwiękiem z osobna. Czy mam predyspozycje do jej słuchania? Tego nie wiem – możliwe, ale na pewno ją kocham. Predyspozycje ma się raczej od urodzenia, a miłość może nadejść w każdej chwili. Podziwiam i zazdroszczę ludziom, którzy doświadczają synestezji. Bardzo często słysząc nowy utwór potrafię wychwycić w nim np. hihat, kick czy inny sampel, który został już kiedyś użyty przez kogoś innego w innej produkcji. Zawsze w takiej sytuacji szybko staram się przypomnieć sobie gdzie go słyszałem, bo wiem, że będzie mnie męczył do momentu, kiedy sobie przypomnę. Słuchając muzyki i „przyglądając się” jej budowie nabiera się chęci do stworzenia i urzeczywistnienia własnego pomysłu. Moje pierwsze próby z „produkcją muzyki” odbyły się jeszcze za czasów gimnazjum. Szybko jednak uświadomiłem sobie, że „układanie” muzyki z gotowych „klocków” nie daje mi satysfakcji ani też nie ma nic wspólnego z jej komponowaniem. Następnym krokiem był Steinberg Cubase SX, następnie Cubase SX 3 i Cubase 5, z którego korzystam do dziś. Moje obcowanie z Cubase sprowadza się najczęściej do wielogodzinnych eksperymentów z wtyczkami VST i budowaniu perkusji, a kończy najczęściej słowami: „szlag mnie zaraz trafi – mam dość” lub znacznie mniej stosownymi, by zacytować w tym wywiadzie. Jestem osobą ogromnie ambitną i cholernie krytyczną w stosunku do własnych produkcji. Wolałbym męczyć się nad jednym utworem dziesięć miesięcy niż wydać dziesięć utworów w ciągu miesiąca. Nie mogę i nie potrafię pójść na łatwiznę używając np. gotowych pętli perkusyjnych itp. Są producenci, którzy wydają dużo i często jak np. Deadmau5, ale część tych utworów jest bardzo dobra, a część bardzo średnia. Są i tacy, którzy wydają rzadziej ale konkretnie – jak np. Joop! Nie twierdzę tutaj, że Deadmau5 się nie przykłada… Po prostu czasem warto zrobić sobie przerwę, tak aby w głowie zwolniło się miejsce na nowe pomysły. Jeśli chodzi o mnie, to od pewnego czasu chodzą mi po głowie dwa pomysły. Jeden to pomysł na mashup – zrodził się przypadkiem podczas miksowania pewnego utworu z acapella starego dobrego klasyka. Natomiast drugi, to bootleg utworu z lat sześćdziesiątych, ale dopóki nie urzeczywistnię obu pomysłów nie zdradzę o jakie utwory chodzi.
Od czego lub kogo zaczęła się Twoja przygoda z muzyką? Co lub kto był dla Ciebie inspiracją?
Moja przygoda z muzyką, a jej początki to dwie zupełnie inne sprawy. Początki wyglądały bardzo podobnie, a może nawet identycznie, jak u większości obecnych pasjonatów muzyki elektronicznej. Jak wiadomo szeroko pojęta muzyka elektroniczna dotarła do Polski stosunkowo późno w przeciwieństwie do krajów Europy Zachodniej. Stąd też pojęcie o niej wśród klubowiczów było znikome. Jednym z niewielu, a dla wielu – jedynym źródłem dobrej, ambitnej muzyki były zachodnie stacje telewizyjne, takie jak Viva. Ci którzy nie mieli anteny satelitarnej byli praktycznie odcięci od bardzo szybko rozwijającej się sceny muzyki elektronicznej. Internet ani nagrywarki CD nie były wtedy jeszcze tak popularne jak dziś, dlatego też dostęp do muzyki ze źródeł innych niż telewizja był niemal niemożliwy dla zwykłego szaraka żądnego muzyki. Wszyscy doskonale wiemy jaki rodzaj muzyki dominował wówczas w polskich klubach i jak zachowywali się „dje” (częściej swoim zachowaniem przypominający wodzirejów aniżeli djów), którzy ją odtwarzali (celowo nie mówię – grali) oraz sami klubowicze. Z takimi zjawiskami spotykamy się do dziś w (niestety!) wielu polskich klubach. Tak wyglądały początki mojej przygody z muzyką klubową. Przygoda zaś – w pełnym tego słowa znaczeniu – rozpoczęła się nieco później – w dniu w którym do moich rąk trafiła pewna płyta CD, którą pożyczył mi kolega. Znajdowały się na niej kawałki które słyszałem już wcześniej – nic ciekawego – z wyjątkiem jednego – 10.trance_&_acid.mp3. Można powiedzieć, że ten plik zapoczątkował moją miłość do ambitnej muzyki! Nie miałem pojęcia, co to za kawałek ale domyślałem się, że był to tytuł. Długo się nie zastanawiając odpaliłem modem i z „zawrotną” prędkością przystąpiłem do poszukiwań. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem o Kaiu Franz znanym jako Kai Tracid. To był niewątpliwie mój pierwszy i najmocniejszy impuls inspiracji! Od momentu, kiedy po raz pierwszy usłyszałem utwór ‘Trance & Acid’ – moje spojrzenie na muzykę zmieniło się diametralnie! Dopiero wtedy przejrzałem na oczy i zobaczyłem, jaka przepaść dzieli muzykę, której słuchałem do tej pory, a tą którą właśnie poznałem. To naprawdę wspaniałe uczucie – olśnienie wręcz. Kai stał się dla mnie idolem! Postanowiłem zagłębić się w jego twórczość. Zacząłem kompletować jego dyskografię. Moim priorytetowym celem stało się skompletowanie wszystkich produkcji w jakich brał udział Kai – zarówno tych wydanych jako Kai Tracid jak i tych starszych wydanych jako Formic Acid, Mac Acid, A*S*Y*S* czy Kenji Ogura itd. Wtedy także odkryłem w sobie wielkie zamiłowanie do brzmień syntezatora Rolanda TB-303, jakie dominowały w produkcjach Kaia. Tak to wygląda – dla mnie Kai, to człowiek którego podziwiam nie tylko za muzykę ale i za osobowość. W pewnym sensie zaraził mnie pasją i dzięki niemu pokochałem muzykę elektroniczną. Na jego twórczości postawione są fundamenty mojej pasji jaką jest muzyka. Wiem, że nie ma drugiego tak ambitnego producenta na świecie. Kiedyś zamieniłem z nim kilka słów przez myspace i doszedłem do wniosku, że jest niewyobrażalnie ambitny i za nic w świecie nie postawi pieniądza ponad swoją miłość do muzyki. Dla niego muzyka jest całym życiem – tak jak dla mnie, dlatego to właśnie on zawsze będzie dla mnie wzorem do naśladowania. Czekam z niecierpliwością na dzień w którym z impetem uderzy w tą – z dnia na dzień upadającą i przesiąkającą komercją – scenę. I po raz kolejny pokaże, co tak naprawdę znaczy „dobra muzyka” Jak sam powiedział: „Please wait till i am found my new way of Music making” – tak więc czekam…
Nie jesteś jedynym, który czeka na wielki powrót Kaia. Zmieniając temat, powiedz nam, jakie emocje towarzyszą Ci od chwili, kiedy dostałeś propozycję zagrania na ElectroCity? To duża impreza, będziesz mógł zaprezentować się sporej publiczności.
O grze na ElectroCity marzyłem już od dłuższego czasu. Nie przypuszczałem jednak, że uda mi się tam zagrać tak szybko. Po zeszłorocznej rozmowie z Soundtrade miałem tylko cichą nadzieję, że zostanę zaproszony na którąś z ich imprez. 14 kwietnia bieżącego roku otrzymałem telefon od Soundtrade, w którym poinformowano mnie o grze na tej imprezie. To było niesamowite uczucie! Przez chwilę nie mogłem uwierzyć, że zagram wśród tylu światowej klasy artystów. Zawsze marzyłem o tym, by pokazać co potrafię tak ogromnej publiczności. Zapewne będę grał jako pierwszy lub ostatni – tego jeszcze nie wiem, ale jedno jest pewne – poczęstuję tych, którzy znajdą się pod sceną kalorycznymi, iście niezdrowymi kawałkami – będą tak tłuste, że oczy zachodzić będą smalcem. Tym, którzy widzieli mnie w akcji, nie muszę tłumaczyć co to oznacza.
Czy to co grasz, to gatunki w których jesteś szczelnie zamknięty?
Oj nie! Zdecydowanie nie! To, że gram takie a nie inne klimaty nie oznacza, że są jedynymi które lubię. Najczęściej gram tech-trance, hard-trance, hardstyle, czasami minimal-techno czasem hard-techno. Wszystko zależy od tego, na jakiej imprezie gram i jacy ludzie się na niej bawią. Kiedy supportowałem Dash Berlin na Andrzejkach w klubie Ekwador grałem uplifting-trance z racji tego, że zaczynałem imprezę, a dwa, że klimat imprezy tego wymagał. Uwielbiam uplifting zwłaszcza euforyczny i głęboki w stylu „Sean Tyas – Lift”, „Earth Inc. – Strong” , „Y.O.M.C. – Pump it” czy „Armin van Buuren feat. System F – Exhale”. Nienawidzę przekombinowanych kawałków, które zamiast napełniać pozytywną energią – doprowadzają wręcz do agorafobii przez nadmierne użycie efektów typu reverb, czy echo lub natłok niepotrzebnych sampli. Słuchając niektórych utworów mam wrażenie jakby ich melodia była wygenerowana losowo, jakby nie było w niej motywu przewodniego, który nadawałby klimat i dał się zapamiętać. Poza upliftingiem przepadam za goa-trance. Według mnie do absolutnej perfekcji w tym klimacie doszedł młody szwedzki wykonawca – Whirloop. Jego „Blue objects”, „Vandringsleden” czy „Funk-o-rama” to dosłownie majstersztyki! Goa świetnie nadaje się do gry zarówno o wschodzie jak i zachodzie słońca! To przepiękny gatunek. Łączy w sobie uplifting, deep-trance i ambient. Jest cholernie przyjemny dla ucha. Idealny do zabawy jak i do odpoczynku czy snu. Mówiąc o goa nie mógłbym nie wspomnieć o jakże bliskim mi psy-trance i Astral Projection, których tak cenię. Należę do osób otwartych na nowe brzmienia, ale bardzo lubię wracać do starych produkcji. Takich jak Westbam, Members of Mayday, RMB, Music Instructor, DJ Quicksilver, Future Breeze, Love Commitee itp. Jednym słowem – stare dobre kawałki z lat 90-tych. Słabo znam scenę dubstepową ale bardzo odpowiadają mi brzmienia jakie można usłyszeć w tym gatunku. Ludzie często dziwią się gdy dowiadują się ,że słucham czegoś jeszcze poza mocnymi energetycznymi klimatami. Przyzwyczaiłem ich do potężnej dawki energii w moich setach, a mało kto wie, że bardzo często słucham chilloutu i ambientu gdy chodzę spać. Kiedyś próbowałem znaleźć jakąś dobrą składankę chilloutową zaglądając do wielu sklepów muzycznych, ale żadna mi nie odpowiadała. Płyty w stylu „Ram Cafe Lounge and Chillout” itp. to zupełnie coś innego niż to czego słucham. Dla mnie kawałki takie jak: „Mesh – Purple haze (Lancto’s breakdown remake)”, „J. Martinson – Signed”, „Chilling Crew – For better moments”, „Yoshi-San – Saru”, to chillout przy którym odpływam. Blisko tak lekkich i spokojnych klimatów są chill-house, beach-house i wszelkie tym podobne klimaty, które również bardzo cenię. Pierwszy wolumin „Blank & Jones – Relax Edition” był dla mnie po prostu niesamowity. Poza dosłownie dwoma, może trzema utworami – które są dla mnie słabe – płyta jest rewelacyjna. Podobnie sytuacja wygląda z produkcjami Sunloungera (Roger Shah). Bardzo lubię też muzykę filmową obrazującą tajemnicze sceny lub momenty takie jak np. oblężenie itp. Absolutnym geniuszem jest według mnie niemiecki kompozytor Malik Trey. Jego „Sleepy shadows” czy „Mendess” to dosłownie arcydzieła tego gatunku. Poza szeroko pojętą muzyką elektroniczną uwielbiam wszelkie reggae-podobne klimaty. Bob Marley, Manu Chao (zwłaszcza koncertowe wersje utworów), stary dobry polski Daab, Paprika Korps, starsze produkcje Indios Bravos czy Habakuk, to muzyka przy której czuję się świetnie. Czasami sięgam po Pidżamę Porno, Farben Lehre, niektóre numery zespołu Strachy na lachy czasem Hey. Kiedyś słuchałem Rammsteina i Offspringa i raz na jakiś czas również wracam do ich numerów. Nie jest mi obcy także polski rap – Pih, Peja, Góral itd.
To bardzo szeroki zakres upodobań! Jakie w takim razie cechy musi mieć w sobie utwór, żeby Ci się spodobał?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. To znaczy, nigdy nie ustalałem sobie z góry, jakie kawałki będę grał. Bardzo często światowej klasy dje twierdzą, że poświęcają całe dnie na wyszukiwanie dobrych numerów z prawdziwego oceanu dostępnej w tej chwili muzyki. Wielu przesłuchuje każdy kawałek bardzo dokładnie – podobnie jak Armin van Buuren, który powiedział – „…Słucham muzyki cały czas, w domu, w samochodzie, w samolocie. Jedyne, czym się zajmuję, to zakładanie słuchawek i uruchamianie iPoda, przesłuchiwanie setek utworów. Słucham ich od samego początku do samego końca – zawszę chcę wiedzieć, co dany producent miał naprawdę do powiedzenia. O tym możesz się przekonać tylko wtedy, gdy przesłuchujesz nagranie w całości…”. Ja robię zupełnie odwrotnie szukając kawałków. Potrafię w ciągu kilkunastu, czasem kilku sekund stwierdzić czy dany kawałek mi odpowiada czy nie. Przede wszystkim liczy się groove. Czasem wystarczy mi kilka pierwszych taktów utworu i już wiem, że brzmi świetnie. Czasem to kwestia brzmienia kicka, czasem basu, czasem dynamiki, a czasem układ hihatów itp. Dla przykładu – „Dustin Zahn – Stranger to stability (Len Faki podium mix)” – kiedy usłyszałem go po raz pierwszy – wiedziałem już po pierwszym takcie, że będzie genialny. Niesamowita moc i energia w – zaledwie – kicku z pogłosem i analogowym basie. Perkusja to nie tylko kick 4/4 z byle basem – wszystko w niej musi napędzać się nawzajem! Musi być w pewnym sensie muzyką – sama w sobie! Bardzo lubię groove w kawałkach The Advent & Industrialyzer, Kamui czy Dave’a Schiemann’a. Odkąd pamiętam lubowałem się w szorstkich, drapiący i warczących brzmieniach, które niemal zdzierają skórę z człowieka. „Kamui – Electro slut” to tarka wśród narzędzi do „kaleczenia skóry”. Kiedyś w kawałkach hardtranceowych można było usłyszeć świetnie brzmiące piłujące basy (wykręcane na syntezatorze Access Virus) dlatego często w moich setach wracam do wczesnych hardtranceów. Mają w sobie masę dynamiki i mocy. Potrafią bardzo skutecznie rozbujać publikę. Grywam różne sety od upliftów przez minimal-techno po hardy, ale wszystkie kawałki jakie pojawiają się w moich setach posiadają jedną wspólną cechę! Wszystkie są dla mnie rewelacyjne! Nigdy nie gram kawałków, które mi się nie podobają. Wielu djów twierdzi, że wybiera kawałki kierując się głównie instynktem i wyczuciem. Często bywa tak, że dje grają utwór w swoim secie mimo, że im samym się on nie podoba, ale wiedzą, że sprawdzi się w klubie czy na evencie. Ja wybieram tylko te kawałki, które mi się podobają i wiem, że się sprawdzą podczas występu. Czym się różni mój dobór kawałków od doboru innych djów? Tym, że publika zyskuje świetnie bawiącego się razem z nimi dja! Nie ma nic gorszego jak granie dla ludzi muzyki, której się nie rozumie lub której się nie czuje. Jeśli gram kawałki przy których ludzie bawią się znakomicie i przy okazji sam się przy nich świetnie bawię – łatwiej jest mi poznać odczucia bawiących się ludzi, a dzięki temu wiem czego oczekują lub czym mogę ich skutecznie zaskoczyć! Największą zapłatą dla dja jest widok bawiących się ludzi przy jego muzyce i niemal namacalne zrozumienie miedzy nim samym a publiką.
Czym jeszcze zajmujesz się poza muzyką, co Cię interesuje, pasjonuje?
Wydawać by się mogło, że skoro muzyka to całe moje życie, to nie powinienem mieć czasu na nic innego. Są jednak rzeczy, które można robić podczas słuchania muzyki. Od jakiegoś czasu bawię się w projektowanie plakatów na imprezy lub przerabianie zdjęć pod kątem promocji djów czy producentów. Ponadto zdarza mi się projektować dla znajomych design profilów na myspace czy ftb itp. przy pomocy CSSa. Z zajęć poza sprzętem elektronicznym, uwielbiam wypady ze znajomymi w plener, grille i piwo i tego typu rzeczy – czyli jak każdy. Posiadam także sporą kolekcję etykiet z różnych rodzajów piw, zarówno polskich jak i zagranicznych, ale od jakiegoś czasu się tym nie zajmuję ponieważ nie mam na to czasu. Resztę mojego czasu zajmuje muzyka no i praca oczywiście.
Jakie masz plany na ten rok? Dalsze granie, produkcje, remixy?
W związku z tym, że dane mi będzie zagrać na ElectroCity mam zamiar zająć się promowaniem tego wydarzenia jak i siebie samego. Od jakiegoś czasu myślę nad własną stroną www, ale póki co muszę przebudować swój profil na myspace. Ponadto – jak wspomniałem przy pierwszym pytaniu – po głowie chodzą mi dwa pomysły związane z produkcją. Do występu w Lubiążu jest jeszcze trochę czasu, więc mam nadzieję, że uda mi się zrealizować oba pomysły. Z bliższych planów – chciałbym dopilnować, aby z powodzeniem przebiegł trzeci już meeting w Skorzęcinie, który organizujemy dla ekipy wiernych użytkowników ftb.pl. Po za tym, w planie jest jeszcze druga edycja mini- meetingu w Miłocicach (pod Wrocławiem). Myślę także o zorganizowaniu imprezy w klubie, ale o tym na razie nie zdradzę szczegółów.
Jakieś marzenie? Gdzie chciałbyś zagrać, z kim?
Marzeń, jak chyba większość ludzi mam sporo, ale jeśli chodzi o te dotyczące muzyki, to na pewno chciałbym zatrzymać rosnącą w siłę głupotę, ciemnotę i zacofanie muzyczne, a przede wszystkim komercjalizację muzyki. Nie mam tutaj na myśli tego, aby muzyka pop przestała istnieć całkowicie. Nie w tym rzecz. Każdy ma prawo słuchać tego, co mu się podoba. Jestem natomiast przeciwny masowemu ogłupianiu i manipulowaniu ludźmi. Są osoby, które mają swój gust i nie pozwolą sobie, by ktoś inny wciskał im coś, co im nie odpowiada. Są i tacy, których gust muzyczny nie jest zbyt rozwinięty. Nie oznacza to, że trzeba im od raz wciskać byle gówno – jak robią to stacje radiowe. Wszechobecne promowanie „zajefajnych, mega odlotowych, wypasionych imprezek” czy „gorrrących hitów” przyprawia mnie o mdłości. Jak możemy mieć nadzieję na mądrą i rozsądną młodzież, skoro media wciskają jej totalne bzdury już od najmłodszych lat. Jak możemy marzyć o ambitnych, dążących za wszelką cenę do celu producentach, skoro media wybierają tych, którzy robią beznadziejne, pozbawione uroku i klimatu kawałki. Nie mówię tutaj tylko o muzyce elektronicznej. Mam na myśli każdy gatunek. Marzę o tym, by wreszcie skończyła się ta chora propaganda „wypasionej muzy”, a zaczęła era prawdziwej, tworzonej z pasją. Poza takim głębszym marzeniem, mam takie bardziej przyziemne – bardziej realne (śmiech). Chciałbym zagrać na Black (Sensation Black), Defqon.1 na scenie Orange oraz Kiddstocku. Fajnie byłoby też zagrać na Trance Energy i Q-base. Do moich muzycznych marzeń na pewno należy także – jak już wcześniej wspomniałem – powrót Kai Tracida na scenę. Niesamowitym przeżyciem i niewątpliwie największym moim muzycznym marzeniem byłoby zagrać w składzie: Kai Tracid, A*S*Y*S*, Kamui, Kidd Kaos, DJ Scott Project, Mark Sherry i ja. Kiedyś marzeniem było zagrać z Sanderem, ale to marzenie ziści się już w sierpniu tego roku.
Skąd pomysł na Twój pseudonim artystyczny? Brzmi bardzo ciekawie.
Czasem sam się zastanawiam czy wybór tego aliasu to czysty przypadek, zbieg okoliczności czy coś innego. Imię Niklas zapożyczyłem od Niklasa Hardinga, którego wówczas bardzo ceniłem za choćby „Ice Beach” czy remix do „A Boy Called Joni – Green astronauts”. Poza tym zwyczajnie podobało mi się to imię. Nazwisko Venn powstało metodą prób i błędów. Po prostu usiadłem i zacząłem wymyślać różne słowa, które mogłyby pasować do imienia Niklas. Tak powstał alias Niklas Venn. Wydawało mi się, że imię Niklas ma pochodzenie brytyjskie. Z błędu wyprowadził mnie kumpel z ftb (Reek Havoc). Kiedyś podczas rozmowy na gg pogratulował mi pomysłu na alias stwierdzając, że ciekawie połączyłem dwa skandynawskie słowa. Byłem zaskoczony bo nigdy nie sądziłem, że imię Niklas to nie skandynawskie imię, a już na pewno nie przypuszczałem, że słowo venn cokolwiek znaczy. Okazało się, że Niklas to imię szwedzkie, a słowo venn to po norwesku – „przyjaciel”. Kiedy się o tym dowiedziałem, nie mogłem uwierzyć, że absolutnie nieświadomie połączyłem dwa skandynawskie słowa, które w dodatku mają jakieś znaczenie i stały się moim pseudonimem. Ponad to słowo „przyjaciel” ma odniesienie do mojego prywatnego życia i przeżyć z nim związanych, dlatego moje zaskoczenie było tak duże.
Bardzo dziękujemy za tak ciekawe i wyczerpujące wypowiedzi. Życzymy Ci dalszych sukcesów oraz pomyślnego rozwoju w świecie muzyki. Dla wszystkich czytelników mamy specjalnie przygotowany na tę okazję set. Jest to przedsmak tego, co będzie się działo na EC. Tym samym serdecznie zapraszamy na tę imprezę.
(Wszystkie zdjęcia w artykule zostały przerobione przez Niklasa Venn.)