Mayday – relacja FTB.pl (relacja w VIVA tv)
Ósmy Mayday przeszedł do historii – po raz kolejny dominują komentarze, że to najlepszy event roku, z najlepszymi gwiazdami, z najlepszą muzyką. Dla miłośników technicznych brzmień Mayday to prawdziwe święto – jedyna taka impreza w roku, która zaspakaja ich muzyczne gusta, nie licząc mniej popularnych Soundtropolis i Nature One. Co roku w katowickim Spodku pojawia się ponad dziesięć tysięcy fanów wszelkich odmian techno, co roku wszyscy są zachwyceni – nawet jeśli trafiają się organizacyjne niedociągniecia, narzekają tylko nieliczni. Co z tego, że piwo nie takie, ceny nie takie, przejście na drugą scenę mało przepływowe. Co z tego, że panuje ścisk, skoro gwiazdy za konsoletą wszystko wynagradzają. Tak było także w tym roku – obie sceny pełne wielkich nazwisk, a co za tym idzie muzyka na najwyższym poziomie od samej godziny 17 do 9 rano.
Jeśli chodzi o oprawę wizualną, panują sprzeczne opinie. Jedni twierdzą, że było rewelacyjnie, dużo laserów zamontowanych dookoła Spodka(w tym jeden kolorowy), wielka kula na środku, a dokoła niej neonowe konstrukcje, które dodatkowo oświetlały parkiet. Inni są zdania, że wizualnych bajerów było aż za dużo, a wspomniane konstrukcje dostarczały za dużo jasnego światła i w efekcie było za jasno – rzeczywiście tegoroczny Mayday na mainfloor był chyba najjaśniejszym w historii: w poprzednich latach było raczej ciemno, dominowały stroboskopy. Tym razem nawet druga scena na lodowisku poza stroboskopami miała dwa zielone lasery, pierwszy raz w historii. Wizualizacjami na dwóch telebimach zajmowała się ekipa Clockwork (bywalcy eventów zauważyli, że za mało nowości przygotowali), na ledowym ekranie między telebimami przez całą imprezę świeciło jedynie logo Mayday. Generalnie pomysł ten przypadł do gustu, choć jednocześnie można mieć wrażenie, że dodatkowe miejsce na wizuale zostało zmarnotrawione. Metalowe logo znane z głównej sceny w poprzednich latach tym razem znalazło się na lodowisku.
Słowo o nagłośnieniu na showroom od Szpecoo „Jak się stało chociaż w połowie lodowiska, a bas grał, to było mega super, głośno i rewelka. Jak czytałem coś na komórce, to przy uderzeniach basu lekko mi na ekranie drgały literki – dlaczego? szły takie wibracje, że okulary na głowie też dostawały rezonansu, nie mówiąc już o całym ciele. Piękna energia wszechświata, ech, w domu by taki poziom się zdał.”
Na głównym parkiecie nie było aż takiego uderzenia (poza momentami, gdy było za dużo basów i można było mieć problemy z identyfikacją nawet dobrze znanych numerów). Poza tym tylko cztery głośnikowe wieże, a bywało już 8! W kilku miejscach dźwięk się nieprzyjemnie odbijał, w wyższych partiach Spodka było dość cicho.
MAINFLOOR 17:00 – 22:30
Scena główna ruszyła już o godzinie 17. Pierwszych, zgromadzonych w Spodku klubowiczów rozgrzewali DJ Peru i Jay Bae. Zwłaszcza ten drugi set przypadł do gustu publiczności, pewnie dlatego, że miłośnicy trance musieli być w Spodku bardzo wcześnie – w końcu wielka trancowa gwiazda ostatnich miesięcy Menno De Jong, który ma w naszym kraju wielu fanów, grał już o 19. Menno, znany z melodyjnej odmiany trance tym razem próbował wpasować się w konwencję imprezy: nie grał co prawda techno, ale grał mocno. Podobnie jak wcześniej Jay Bae szybki, ostry tech-trance, z przerwami na przeboje w rodzaju First State „Falling”. Potem za konsoletą pojawiły się kolejne gwiazdy trance – najpierw duet Alex Morph i Woody Van Eyden, potem Rank 1. Niemiecki duet zdobył sobie publiczność białymi koszulkami z napisem „I Love Trance” z przodu i napisem „Polska” z tyłu. Zaczęli od remiksu „Feeling so real” Moby’ego, potem zagrali jeszcze m.in. swoją własną produkcję „I Love Trance”, dwie rzeczy Paula Van Dyka czyli najnowszy „Let Go” i „The Other Side” w wersji Morpha. Były też produkcje Lost Witness i polskiego producenta Adama Nickeya. Rank 1 przyłożył bardzo rockowo („Dirty Rocker” Van Gelderena i U2 „Beautiful Day” w bootlegu Pascala Feliza), był electro-trance czyli utwór nagrany z Morphem „Life less Ordinary”, były też typowo trancowe klimaty czyli ponownie tej nocy First State „Falling”, najnowszy Mark Norman, klasyk „Fly Away” Vincenta De Moore’a w remiksie Cosmic Gate, a także jeden z ostatnich remiksów Leona Boliera czyli „Sigh” Sieda Van Riela. Zanim o 22:30 na scenę wkroczył długo oczekiwany, stały gość Mayday czyli Moguai, mieliśmy jeszcze do czynienia z największym nieporozumieniem tegorocznej imprezy wg wielu obserwatorów czyli live-act Sono. Pół godziny prawdziwej elektroniczno-popowej męczarni, z przerwami na ich znane nuty „Keep Control” i „Blame” w wersji Bodzina i Huntemanna.
SHOWROOM 18:30 – 23:30
Na lodowisku imprezę inaugurował z powodzeniem DJ Ninja (grał m.in. produkcje Jorisa Voorna i Dave’a Clarka), po czym zainstalowali się panowie ze znanego dobrze za granicami naszego kraju polskiego duetu 3 Channels. Podczas gdy na głównej scenie dominował trance, tutaj mieliśmy do czynienia z półgodzinnym live-actem pełnym minimalowych klimatów. Przez 30 minut słuchaliśmy prawie wyłącznie ich własnego materiału – jak to z minimalem bywa: dużo interesujących, zapętlonych dźwięków, mało energii. Zgromadzeni pod drugą sceną tegorocznego Mayday jednak nie narzekali. Impreza na lodowisku na dobre rozkręciła się dopiero przy Lady Waks – pochodząca z Rosji atrakcyjna dj-ka rozgrzała nas do czerwoności – zarówno z pomocą muzyki, jak i własnej osoby. Pani Waks zawsze świetnie bawi się za konsoletą, podobnie było tym razem. Porywające breaki powodowały szeroko uśmiechy na twarzach wszystkich zgromadzonych, razem z Lady Walks świetnie bawił się również jej dobry znajomy Hardy Hard, który pojawił się na długo przed oficjalnym rozpoczęciem swojego seta. Te dwie godziny między 20 a 22 to były godziny breakbeatowe – doskonała rozgrzewka dla wszystkich czekających na mocne, schranzowe brzmienia. Hardy podobnie jak poprzedniczka dostarczył wiele pozytywnej energii, to były bardzo radosne dwie godziny na lodowisku. O 22 wszystko się zmieniło – przyszedł czas na oczekiwanego twórcę klasyka „Pontape” czyli Renato Cohena. Czyli mniej melodii i radości, więcej dobitnych rytmów i ostrych motywów. Renato z rzadka spoglądał w naszym kierunku, czasem uśmiechał się do kobiet zgromadzonych pod sceną, ale głównie skupiony był na miksowaniu płyt CD, zdawał się być bardzo przeżywający graną przez siebie muzykę. Generalnie set bardzo zróżnicowany – trudno było uchwycić myśl przewodnią: były zarówno klimaty minimalowe i techno, jak i na zakończenie hardhouse z kobiecym wokalem. Chyba, że myślą przewodnią było zmuszenie do nieustannego szaleństwa na parkiecie – to się udało w stu procentach. Przeżywającego muzykę Cohena za sterami wymienił Brian Sanhaji – zupełnie inny człowiek, spokojny, wyważony – zupełnie inna była też muzyka. Sanhaji ze swojego białego maca wydobywał głębokie, przeszywające dźwięki, było dużo wolniej, ale nie mniej wkręcająco. Miałem wrażenie, że grał głośniej od Cohena, a może to brzmienie z laptopa lepiej się prezentowało od wcześniej eksploatowanych płyt kompaktowych.
MAINFLOOR 22:30 – 01:45
Pierwsze mocne, techniczne dźwięki na lodowisku mieliśmy już od godziny 22, tymczasem na głównej czekać trzeba było aż do drugiej części seta Westbama czyli do godziny pierwszej. Moguai skupił się raczej na klimatach electro, zagrał bardzo przebojowo. Fanom nowoczesnego, syntetycznego house nie trzeba przedstawiać „Phunk” Shinedoe w wersji Steve Angello, „Let it Go” Dirty South w wersji innego szwedzkiego mafioso Axwella czy Dada Life w remiksie Laidback Luke’a. Były też inne doskonale znane Workidz „Work it” i Dubfire „Roadkill”, były produkcje DJ Tonio i Silent Breed. Kilka razy Moguai przemycał acapellę z kultowego „Sonic Empire”, czym oczywiście wzbudzał wielki aplauz głównego parkietu. Po Moguai na mainfloor znów królował trance i to w swoim klasycznym wydaniu czyli Giuseppe Ottaviani. Aż tylu trancowych artystów to zdecydowanie najbardziej kontrowersyjna decyzja organizatorów – jeszcze nigdy trance nie było tak dużo: stali bywalcy Mayday byli tym faktem zażenowani. Co więcej – nawet fani trance niejednokrotnie stwierdzali, że brzmienie trancowych klawiszy po prostu do Mayday nie pasuje. Giuseppe nie poszedł na żaden kompromis – z dwóch laptopów i kilku klawiszy wygrywał swoje własne produkcje przez całą godzinę. Był jego największy przebój „Through your eyes”, były jego remiksy utworów Bronzwaera i wcześniejszego projektu Nu NRG, były dwie produkcje stworzone wspólnie z Paulem Van Dykiem.
O tym, że największe szaleństwo jest przy znanych i lubianych motywach ze starych hymnów Members of Mayday przekonaliśmy się podczas gotowego miksu z hymnami. Zabrzmiały klasyki „10 in 1” i niedoczekany w poprzednich latach „Culture Flash”, był też słabiutki hymn tegoroczny. Dodajmy jeszcze, że twórca wszystkich hymnów czyli Westbam zagrał między Ottavianim a Members całkiem niezłego seta – wg większości najlepszego w ostatnich latach. Tym razem nie próbował na siłę lansować swoich gitarowych fascynacji, dominowały ciężkie rzeczy z długimi, wciągającymni breakdownami. Znalazło się miejsce dla kilku breakbeatów, w tym znanej i lubianej staroci „Beat Box Rocker”, na koniec publika oszalała przy „United States of Love” i „Agharcie”. Dodajmy, że Westbam grał z winyli, miksował perfekcyjnie, czasem nawet nie korzystając ze słuchawek.
SHOWROOM 23:30 – 02:30
Gdy na głównym parkiecie królował trance Ottavianiego, lodowisko pękało w szwach. Właśnie wtedy oblężenie w tym miejscu było największe, ale nic dziwnego: Umek to postać znana, lubiana, szanowana, a czasem uwielbiana, Mimo, że w ostatnich miesiącach bardzo zwolnił muzykę, którą tworzy i gra, nadal można na nim polegać – jak zawsze doskonały dobór nagrań, w każdym poszczególnym coś niesamowitego, set jako całość niczym jakaś pełna dramaturgii historia. Jak to ujęła „taka jedna”: talent do roztrzasku ; D Co zrobił z ludźmi wiedzą tylko obecni –jego sety są zawsze odpowiednio doprawione! Żądam go więcej razy w Polsce !
Widać, że Umek ostatnio jest fanem twórczości połowy duetu Deep Dish czyli Dubfire – zagrał aż dwie jego produkcje: „Emmisions” i jego remiks „Stop The Revolution”. Były też jego własne rzeczy m,in. remiks „Air Conditionnne”, był też Tocadisco i jego „Time After Time”. Dla wielu set Umka był punktem kulmincayjnym wieczoru – Umek zachwycony był przyjęciem, chyba zdawał sobie sprawę z faktu, że miał największą publikę na showroom.
Johannes Heil i Cari Lekebusch zagrali dużo szybciej. Szybkie rytmy, groźne motywy, zero wytchnienia. Pirewszy grał więcej techno, drugi sporo minimalu – obaj zdobyli sobie publiczność także zachowaniem za konsoletą: widać było, że świetnie się bawią razem z nami, że ta mało wesoła muzyka sprawia im wiele radości. Potężna dawka energii zmiatała wszystko na swojej drodze, nie słyszałem żadnej nie-entuzjastycznej opinii o występie tych dwóch panów.
MAINFLOOR 01:45 – 06:45
Sven Vath – na tego człowieka-legendę czekali prawie wszyscy. Sven i jego Cocoon Records to ostatnio jedne z najważniejszych zjawisk w klubowym świecie. Zawsze na bieżąco z najnowszymi trendami, w zeszłym roku Sven grał więcej electro, tym razem więcej było minimalu. Większość seta była mroczna i głęboka, psychodeliczna i wciągająca. Zaczął dość szybko, potem nieco zwolnił. Vath zagrał dokładnie to, czego można się było spodziewać, jeśli ktoś jest na bieżąco z jego tegorocznymi setami. Na początek „Hey What Time is your Flight” czyli Smith & Selway w wersji Dubfire, potem m.in. miażdżący Adultnapper I Mowbray & Sullivan. Dla rozluźnienia dubowy John Spring, zapadający w pamięć The Amazing „Quest Ce Que Vous Voulez” i hit Alter Ego „Why not”. Były też electryczne, przebojowe Argy “Unreliable Virgin” i Worthy “Irst te” brzmiący prawie jak funkowy klasyk „Salsa House”. Do tego minimalowy Heckmann i wiercący w głowie Plan Tec w remiksie Jonasa Koppa. Przed końcem jeszcze Alloy Mental, Len Faki i szalony duet Supermayer. Technikę miksowania Sven ma wprost doskonałą, muzycznie to była prawdziwa podróż po nowoczesnych dźwiękach – nie wszystkim przypadła ta podróż do gustu, muzyka była mało oczywista, niezbyt szybka i wymagająca uwagi. W połączeniu z potężnym nagłośnieniem wbijała jednak w ziemię. „Taka jedna” tak to ujęła: niech mi tylko ktoś napisze, że zamulił to zabiję. Było mrocznie – brud aż się wylewał zza konsolety !
Chris Liebing zaczął dość nieśmiało, początek jego seta to jakby kontynuacja minimalowej podróży Svena. Martwili się ci wszyscy, którym nie odpowiada zwrot Liebinga w kierunku mniej dynamicznej muzyki. Na szczęście w połowie seta Pan Krzysztof przypomniał sobie, za co jest kochany na całym świecie i wystawił nas na kilka prób wytrzymałości. Zaserwował kilka wgniatających w ziemię perełek, opartych na znanym jego fanom schemacie niekończącego się narastania – włosy stawały dęba, euforia na parkiecie, jakiej nie było od momentu prezentowania hymnów. Liebing zagrał m.in. kilka swoich produkcji, był też po raz kolejny tej nocy Dubfire, byli Alex Bau i Perc. A my po raz kolejny przekonaliśmy się, że Chrisa Liebinga nigdy podczas Mayday nie powinno zabraknąć.
Ricardo Ferri pozytywnie zaskoczył. Znany głównie z nagranego wspólnie z Mauro Picotto porywającego przeboju „No Time No Place” nie zagrał bynajmniej tak porywająco i energetycznie, ale ciekawych motywów nie brakowało. Dla mnie osobiście był to jeden z setów nocy – Vath i Liebing w sumie bez niespodzianki, więc miło było posłuchać nowej, niespodziewanej muzyki. Ferri sięgał zarówno po minimal, jak i techno – w wersji raczej wysmakowanej. Zagrał seta, w którym może ciężko było się zakochać od pierwszego usłyszenia, ale po te nagrania będziemy jeszcze długo wracać. Zabrzmiało sporo jego własnych produkcji m.in. kooperacje z Danielem Papinim i Mauro Picotto („Greens”).
Kolejne pozytywne zaskoczenie to był set Tocadisco. Pomijam tych, którzy byli na Nature One i kręcili nosem, że sety prawie identyczne. Zaczął od trwającego niebezpiecznie długo lasującego mózg dźwięku – do tego stopnia, że podbiegali do niego technicy i sprawdzali, czy coś się nie zepsuło, albo czy nie jest za głośno. Najczęściej prezentowany tej nocy artysta czyli Dubfire pojawił się znowu (tym razem „Emmisions” i „Roadkill” w wersji samego Tocadisco), były też inne produkcje Tocadisco: remiksy Dusty Kida i M.A.N.D.Y., a także ponownie w Spodku „Why not” Alter Ego. Reasumując większość była zdziwiona, że nie gra swoich hitów, tylko raczej cięższe, techniczne brzmienia – nie wszyscy wiedzą bowiem, że pomimo sporej aktywności na rynku electro-house, w małych klubach Tocadisco raczej grywa minimal.
SHOWROOM 02:30 – 07:30
Ostatnie pięć godzin na showroom to dla sporej rzeszy fanów ostrych brzmień najważniejsze pięć godzin imprezy. Co więcej – nie brak głosów, że większość artystów z lodowiska, a głównie Cohen, Umek, Heil, Lekebusch, The Advent, Natus i Viper XXL powinna grać na dużej scenie – w końcu to wiodąca impreza z muzyką techniczną. Początek seta The Advent nie zapowiadał jeszcze tego, co się będzie działo później – końcówka po prostu zmiotła wszystkich z lodowiska. Dominowały najnowsze releases labela MPC czyli m.in. Pick Pocket, Industrylizer, a także starsze i nowsze rzeczy The Advent. Z kolejnymi setami napięcie już tylko rosło: zwłaszcza w przypadku dwóch kolejnych: sety Roberta Natusa i Vipera XXL jeszcze długo będą się nam śnić po nocach. Zarówno Natus, jak i Viper po imprezie mówili mi, że nie spodziewali się aż tak dobrej imprezy, aż takiej euforycznej reakcji klubowiczów. Trudno się dziwić reakcji, gdy muzyka wydobywająca się z przygniatającego i jednocześnie selektywnego nagłośnienia dosłownie miażdżyła. Natus jako pierwszy zaprezentował długo oczekiwany schranz, była schranzowa wersja przeboju Royksopp, było też już klasyczne „Fire” Alloy Mental i „Redemption” RMB. Poza tym m.in. Elektrochemie LK, Marcel Cousteau i Mario Ranieri. Co do Vipera, po raz kolejny wypowie się „taka jedna”: aż słów brakuje – czułam jak mój mózg się rozlewa ; Co on dał z siebie to się w żadnych granicach nie mieści…
Viper XXL, podobnie jak poprzednik sięgnął po Marcela Cousteau i Alloy Mental, poza tym był rzecz jasna jego własny „HardTechno Anthem” i produkcje Borisa S, Alexa Calvera, Sepromatiq i FL-X. Viper, jak sam twierdzi, wcześniej na Mayday jeszcze nie grał, imprezę w Polsce bardzo sobie chwalił – po swoim secie nigdzie się nie wybierał: został do samego końca. Na lodowisku imprezę kończyli nasi rodzimi Greg Access i Carla Roca: oboje dostali znakomite recenzje, oboje starali się zatrzymać ludzi na małym parkiecie z dobrym skutkiem – Carla Roca miała o tyle trudne zadanie, że podczas jej występu na mainfloor instalowali się Pet Duo.
MAINFLOOR 06:45 – 09:00
„Prawdziwe maydayowe klimaty” – tak w skrócie podsumowywano dwa ostatnie sety na głównej scenie. Nareszcie pojawiła się muzyka dla niewtajemniczonych po prostu nie do wytrzymania, nieludzko ostra i bezkompromisowa. Zwłaszcza druga część seta Pet Duo i cała ostatnia godzina w wykonaniu Amoka.
„Taka jedna”: Pet Duo/ Amok- Nie ma sensu opisywać ich osobno bo w przypadku obu artystów emocje są te same. Najbardziej oczekiwane sety ! Niszcząca moc na sam koniec jakiej oczekiwałam przez całą noc! Można im tylko podziękować za udane zakończenie MD.
Amok trochę żałował, że grał tak późno i nie wszyscy mogli dotrwać, a ci co dotrwali, mogli już być zmęczeni. „Na szczęście na parkiecie sporo jeszcze było ludzi gotowych do prawdziwego szaleństwa” – dodał. Ostatnia godzina Mayday New Euphoria 2007 należała do najmocniejszych w historii tej imprezy. O Amoku mówi się nie bez pewnej przesady, że gra najcięższą muzykę na świecie. Co zagrał? Byli m.in. Julian Liberator, The Anxious, Jeff Mills, Boris S, DJ Producer, Justin Berkovi, Outside Agency, Manu Le Malin, Waldhaus, Daisy & Stormtrooper – to dla tych, którzy zechcą sami poszukać tej niesamowitej, porażającej muzyki. Oczywiście były też dwie produkcje samego Amoka. W amoku niemalże o 9 z minutami opuszczaliśmy Spodek, po takiej dawce “takiej muzyki” należał nam się odpoczynek. Odpoczywając nie pozostaje nam nic innego jak rozpamiętywanie tego, co działo się tej wyjątkowej nocy w Katowicach. Żadnej innej imprezy nie da się porównać do Mayday’a, a co za tym idzie na kolejną taką muzyczną przygodę musimy czekać rok. Cały rok!
Tekst: Marcin Żyski
Foto: Krzysztof Tarkowski i Krzysztof Kuznowicz
Więcej zdjęć w naszej galerii: http://www.ftb.pl/zdjecia/216/1/mayday-new-euphoria-cz-12.htm
UPDATE:
VIVA Polska wyemituje 3 części z tegorocznej edycji Mayday. Pierwsza część będzie emitowana 24.11.07 ( sobota) o godz. 21:00, Powtórka 25.11.2007 ( niedziela) o 12:00.