News

Markus Schulz dla FTB.pl o dzieciństwie, pisaniu tekstów i nie tylko [WYWIAD]

Rok 2016 otwierał w Polsce występem na Tranceformations, a w ubiegłym miesiącu ukazał się jego szósty album – nie licząc dorobku w pozostałych projektach, „Watch the World”. Plany sięgają jednak znacznie dalej, o czym – łącznie ze swoim spojrzeniem na płytę – Markus Schulz opowiedział wyczerpująco FTB.pl.

Gdy myślę, ile wydarzyło się od czasu twojego debiutanckiego albumu „Without You Near”, który ukazał się ponad 10 lat temu, czuję się staro. A tak zupełnie na poważnie – jakie masz sposoby, żeby wciąż być głodnym wyzwań? Które z nich okazały się najbardziej skuteczne w trakcie pracy nad „Watch the World”?
Wyzwanie, o którym mówisz, to słowo-klucz. Mając już pięć albumów w dorobku, musiałem najpierw poważnie zastanowić się nad tym, jak chcę ukierunkować moją karierę. Wiele osób, które śledziły moje dotychczasowe dokonania, zdaje sobie sprawę z tego, że wiele przeszedłem podczas dorastania w Niemczech. Często zmieniałem miejsce zamieszkania, ponieważ byłem dzieckiem wojskowego, przez co zbudowanie jakichkolwiek długotrwałych relacji z rówieśnikami było praktycznie niemożliwe. Do tego musiałem przenieść się do Stanów Zjednoczonych w wieku 13 lat, nie znając nawet jednego słowa po angielsku. Możesz wyobrazić sobie szok kulturowy z tym związany. Jakby tego było mało, cztery lata później ostatecznie opuściłem rodzinę i początkowo nie miałem domu, a noc spędzałem w moim samochodzie.
Wszystkie te doświadczenia złożyły się na klimat „Without You Near”. Album był bowiem bardzo nostalgiczny i miał w sobie mocny ładunek emocjonalny. Wielu muzyków debiutuje w ten sposób, dlatego że dokumentują tak swoje trudności wynikające z walki o swoje terytorium w branży.
Jednakże jeśli masz ten przywilej i możesz wykonywać pracę swoich marzeń, która jednocześnie daje środki do życia tobie i twojej rodzinie, spojrzenie na życie się zmienia, a wraz z nim charakter muzyki, którą komponujesz. Kiedy podjąłem się nagrać nową płytę, uznałem, że muszę zawrzeć na niej przekaz, którego przestrzega nasze społeczeństwo. Nacisk na warstwę liryczną był zatem tego naturalną konsekwencją.
Czy wzięcie odpowiedzialności za część tekstów utworów, które trafiły na „Watch the World”, wpłynęło na sposób, w jaki dotychczas pracowałeś nad konkretnym nagraniem, a tym samym – na końcowy kształt albumu?
Tak, zdecydowanie. Kiedy jako dzieciak chodziłem do szkoły, jednym z przedmiotów, w których się wyróżniałem, było pisanie twórcze [ang. creative writing – red.]. Moi nauczyciele zawsze zachęcali mnie do jeszcze większego zaangażowania się w rozwijanie tej umiejętności. Już wtedy, po tym jak zakochałem się muzyce – także płynącej z fal eteru, byłem gotów poświęcić wszystko, by tylko zostać didżejem i spełnić moje największe marzenie.
Gdy drzwi do kariery stanęły przede mną otworem, zająłem się dodatkowo samym nagrywaniem muzyki. Zabawa syntezatorami, tymi wszystkimi pokrętłami i innym sprzętem była dla mnie tak pochłaniająca, że pisanie zeszło na dalszy plan.
Po raz pierwszy wszedłem w tę rolę na 100%, gdy nagrywałem „Destiny”, które opisuje moją osobistą relację – moment, w którym mimo iż wcześniej nie znałeś tej osoby, czujesz, że przeznaczenie każe ci podążać za nią z nieprawdopodobną siłą. Poznałem Delacey w trakcie sesji w studiu w Los Angeles. Opowiedziałem jej szczegółowo o piosence i historii, którą chciałbym w niej przedstawić. Gdy tylko mi o tym zaśpiewała, doświadczyłem jednego z największych wzruszeń w moim życiu. Oboje wiedzieliśmy, że to może być coś wyjątkowego. Ze względu na warunki studyjne trudno było nam jeszcze wtedy określić, czy ten utwór trafi do słuchacza także w innych okolicznościach. „Destiny” było jednym z tych nagrań, w których zamierzałem zaprezentować aranż w wersji starej szkoły. Dziś niemalże każdy po prostu robi wydłużoną odsłonę danego nagrania, dla której głównym kryterium jest przekroczenie czterech czy pięciu minut czasu trwania. „Destiny” miało być pewnego rodzaju opowieścią zamkniętą w opowieści i złamać barierę dziesięciu minut.
Nie mogę wystarczająco wyrazić tego, jak przytłaczająca była dla mnie reakcja fanów. To ona przesądziła o ostatecznym kształcie „Watch the World”, czyli o zaakcentowaniu warstwy lirycznej.
Właśnie w tym [akcentowaniu warstwy lirycznej – red.] upatrujesz przejaw dojrzewania muzyka?
Tak sądzę. Poprzez pracę z piosenkarzami przede wszystkim nabrałem w tej sferze pewności siebie. Miałem okazję pracować z wielkimi talentami – między innymi z artystami nominowanymi do nagród Grammy. Co więcej, każdy z nich doceniał moje pomysły, a razem nadawaliśmy na tych samych falach. To dużo dla mnie znaczyło. Zresztą równie satysfakcjonujące – szczególnie na takim osobistym poziomie – było dla mnie spełnienie się w roli, do której talent zdradzałem w młodym wieku. Znów poczułem tę iskrę. Siedemnaście utworów później „Watch the World” było gotowe do tego, by ująć swoimi historiami wszystkich moich fanów.

A jakie podejście do przekazu w tekstach było u ciebie silniejsze – spójne ukierunkowanie wszystkich utworów czy podjęcie jak największej liczby problemów i tematów?
Drugie z wymienionych – poruszenie gamy najróżniejszych problemów, które są istotne z punktu widzenia całego społeczeństwa. Niektóre z nich mają głębokie, często wręcz intymne źródło, inne zaś powstały zupełnie spontanicznie, ale znajdą odniesienie do wielu sytuacji. Kilkoma z nich chętnie się z tobą podzielę.
„Facedown” zostało nagrane pod wpływem wrażeń po występie na ubiegłorocznym Tomorrowland. Byłem jednym z trzech gości zaproszonych do udziału w Daybreak Sessions, a moim zadaniem było rozpoczynanie zabawy i wprowadzanie całego dnia imprezowego w odpowiedni klimat. Gdy przygotowywałem show za kulisami, publika zebrała się przed główną sceną. Wyjrzałem na moment i zobaczyłem tych wszystkich ludzi – nie wzięli ze sobą nic poza kocem i dobrym nastrojem. Zwyczajnie leżeli pod sceną i czekali na występ. To mnie nakręciło. “Facedown” opowiada podobną historię – kogoś, kto niewiele posiada, ale przeżywa wspaniałą historię. O to właśnie chodzi – o przepędzenie zmartwień poprzez dobrą zabawę.
„Love Me Like You Never Did” zostało nagrane w tym samym czasie. Razem z Ferrym Corstenem po raz pierwszy spotkaliśmy się z Ethanem Thompsonem, kiedy odbywały się warsztaty w Los Angeles, i od razu nawiązaliśmy dobry kontakt. Jeśli śledzisz to, co robi Ferry, pewnie kojarzysz, że [Ethan Thompson – red.] zaśpiewał również do „Heart’s Beating Faster” z EP-ki „Hello World”. Wyobrażałem sobie jego głos w radosnym, euforycznym utworze, który mógłby zamykać koncert. Niezależnie od tego, czy byłoby to w trakcie pokazu fajerwerków na festiwalu, czy też w klubie – pośród latającego konfetti, chciałem, żeby ten kawałek zwiastował taki właśnie moment. Jestem naprawdę zadowolony z efektu.
Z kolei „Summer Dream” powstało gdzieś pomiędzy występami na Coachelli, gdzie razem z Ferrym Corstenem pojawiliśmy się jako New World Punx. Ten numer miał oddawać nastrój towarzyszący podróży na jeden z wymarzonych festiwali. Dla Polaków mogłaby to być wyprawa na Nature One, Electronic Family czy nawet Transmission. Bez względu na to, co się dzieje właśnie w twoim życiu, możesz o tym zapomnieć dokładnie w tym momencie – poprzez udział w takim wydarzeniu. Stąd też linia „ponad chmurami, to wspaniały widok”. Napisałem to dzień przed wyjazdem na Coachellę w zeszłym roku. Razem z Ferrym podróżowaliśmy wtedy vanem, a demo tego utworu grałem mu jeszcze z telefonu.
Jak w ogóle pojawił się pomysł na takie właśnie ukierunkowanie albumu i jednocześnie rozszerzenie twojej roli?
Kiedy przedstawiłem moje spojrzenie na nową płytę managementowi i opowiedziałem o chęci zaangażowania się także w pisanie tekstów, ochoczo zorganizowali dla mnie cykl warsztatów – trzy w Los Angeles, jeden w Bukareszcie, a także sesje w Londynie i Amsterdamie. Produkcją i dopracowaniem kompozycji zająłem się w moim domu – w Miami bądź Berlinie. Wielkie podziękowania należą się Adinie Butar – za jej wsparcie oraz doradztwo przez cały czas, jaki spędziłem nad albumem. Pomogła mi wyrazić siebie oraz to, co myślę, słowami oraz w sposób, z których wcześniej nie zdawałem sobie sprawy. Czuwała podczas każdego z warsztatów i gdy tylko utknąłem na jakimś wersie, oferowała swoją pomoc.
Trochę uwagi należy poświęcić także nagraniom instrumentalnym, które przecież mają istotne znaczenie dla wydźwięku całości. Mam tu na myśli przede wszystkim „A Better You” oraz „Fears”, przy którym pomagali mi Kyau i Albert. Jestem naprawdę zadowolony, że wreszcie miałem okazję z nimi pracować. Ich wkład w muzykę trance na przestrzeni ostatnich 20 lat jest niesamowity, więc tym bardziej cieszę się, że dołożyłem małą cegiełkę właśnie w dwudziestym roku ich pracy.
Do pracy nad albumem zaprosiłeś też wielu wokalistów, co jest zresztą konsekwencją wybranej formuły. Brałeś w ogóle pod uwagę zaproszenie wyłącznie jednego wokalisty?
Zawsze zależało mi na tym, żeby moje nagrania dawały też możliwość zaistnienia początkującym wokalistom. To w pewnym wymiarze moja pasja. Lubię szukać nowych talentów oraz dzielić się z nimi pomysłami. Mogę się tylko cieszyć, że tak wiele z nich odwiedziło moje warsztaty. Poza tym wyznaję zasadę, że praca z jednym, dobrze znanym artystą daje przewagę, ponieważ jeżeli dana linijka tekstu ma zostać inaczej zaśpiewana czy też zmiana dotyczy samej techniki – w studiu można to zrobić niemalże natychmiast, w przeciwieństwie do konieczności czekania na odpowiedź, gdy pracuje się zdalnie. Choć nie przesądzam, że nigdy nie zdecyduję się na nagranie albumu z udziałem tylko jednego wokalisty, dostrzegam wyzwanie w opleceniu konkretnego głosu warstwą instrumentalną. Na razie pozostanę przy moim celu prezentowania jak najszerszego grona utalentowanych młodych piosenkarzy.
 
Druga płyta, na której znalazły się wersje akustyczne, z pewnością podkreśla kierunek albumu oraz nacisk położony na warstwie lirycznej. Można to chyba jednak wziąć także za sygnał dla muzyków zainteresowanych przygotowaniem remiksów?
Wyłączając „Destiny” oraz „Fears”, wersje akustyczne zostały nagrane nim powstały te, które trafiły na pierwszą płytę. Bodźcem w tym przypadku było „Facedown”. Usłyszymy w nim historię osób, które pogubiły się w życiu i wzajemnie wspierają się w tych trudnych chwilach. Wersja radiowa nie przytłacza tak stroną instrumentalną – pojawia się w niej tylko podstawowa perkusja, ponieważ w tej odsłonie moim zdaniem słuchacze powinni poznać „Facedown” w pierwszej kolejności. Natomiast ta, w której wybrzmiewają trancowe riffy, jest pewnym punktem moich występów na żywo.
Na tej bazie doszedłem do wniosku, że bardziej odpowiednie będzie napisanie utworu z prostą linią melodyjną. To była też najlepsza droga do ukończenia „Watch the World”. Tak płyta akustyczna stała się faktem, a wykonanie „Destiny” w tym stylu było dla mnie czymś naturalnym. Sądzę, że siłą wersji akustycznych jest ułatwienie słuchaczowi zrozumienia istoty oraz ducha utworu. Oczywiście masz również rację twierdząc, że to krótsza droga do znalezienia remiksów. To dla mnie następne zadanie, które zamierzam ukończyć latem.
No właśnie – przed nami okres festiwalowy. Masz już pomysł na prezentację “Watch the World” na żywo?
Niedawno zakończyłem krótki tour po USA, w trakcie którego grałem muzykę z „Watch the World” podczas małych występów w Los Angeles, San Francisco, Waszyngtonie, Miami i Nowym Jorku. Szczęśliwie udało się zaangażować w to kilku wokalistów, którzy mogli zaśpiewać kawałki z płyty na żywo. To była świetna zabawa, więc liczę na to, że gdy tylko wypali pełne tournee, zaproszę wszystkich zamieszanych w pracę nad „Watch the World” na jedną scenę. Mam nadzieję, że jednym z punktów, którego nie zabraknie na tej trasie, będzie Polska.








Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →