Marcus Schossow miksuje Ukrainę – recenzja ftb.pl
„Ukraine” to pierwsza kompilacja stworzona przez jedynego w swoim rodzaju Marcusa Schossowa. Jego produkcje robią furorę od jakiegoś czasu. Nie wiadomo było, czego możemy się spodziewać po debiutanckim składaku Szweda. Oto krótka recenzja tego oczekiwanego przez wielu wydawnictwa, które swoją premierę miało 15 sierpnia, wyłącznie w formacie mp3.
Wielu z nas może się zastanawiać, czemu na tytuł tej składanki została wybrana właśnie stolica Ukrainy. O ile nazwy składanek Tiesto są dla nas geograficznie odległe, Kijów jest już bardzo blisko i możemy mieć większą nadzieję na to, że któryś z dj-ów w niezbyt odległej czasoprzestrzeni nagrodzi jakąś świetną kompilację nazwą naszego kraju, lub chociaż jakiegoś polskiego miasta;) Marcus został zafascynowany Kijowem, ze względu na klimat tego miasta – młodzi ludzie, otwarci na nowe rozwiązania i starsze pokolenie, które nie może się pozbierać po odzyskaniu niepodległości. Brzmi znajomo, jednak Ukraina w porównaniu z naszym pięknym krajem, jest świeżo po transformacji spowodowanej „pomarańczowymi” poczynaniami prezydenta Juszczenki.
Tyle polityczno-społecznej dygresji, przejdźmy do pretekstu powstania tej recenzji. Przez niewiele ponad dwie godziny, Marcus portretuje Kijów za pomocą starannie dobranych ścieżek dźwięku. Jakby się uprzeć i spróbować sklasyfikować całość nagrań zawartych na dwóch elementach tej kompilacji, można by było się trochę pospierać. Jest progressive house, to na pewno. Dodajmy do tego electro, nieco minimalu (bo elementy takowego się pojawiają) i szczyptę trance’u, żeby nie przesłodzić – nie jest on typowy. Gdzieś w okolicach pojawia się jakieś progresywne techno. Kijów mieni nam się jako tajemnicze miasto czasami zachmurzone niepokojącymi chmurami melodii, które często są rozpogadzane przez niebanalne rozwiązania dźwiękowe, które są typowe dla stylu Marcusa. Na dwóch miksach króluje brud, w jak najbardziej zachęcającym nas do odsłuchu znaczeniu. Nie oczekujcie słodkich melodyjek i przyśpiewek w stylu wariacji podrzędnego chorału z rozemocjonowaną nastolatką. Trzeba nie znać Schossowa, żeby podejrzewać go o odejście od zakręconych brzmień. Nie obawiajcie się, to że Was ta składanka zaskoczy, bynajmniej nie świadczy o tym, że słabo zapoznaliście się z graniem ryżego Szweda. Tutaj zaskakuje sam pomysł na składankę, powybieranie dziwacznych numerów, z których każdy zawiera jakiś pierwiastek stylu Marcusa. Za to brawa. Skład całości może nie na każdym zrobi wrażenie na pierwszy rzut oka, jednak słuchanie tego bez tracklisty pod ręką, nie trwa długo – ciekawość zwycięża i chcemy wiedzieć czego teraz słuchamy, bo to numery z typu tych przykuwających uwagę, a nie po prostu przepływających przez głowę bez skutku. Na pierwszym miksie warto zwrócić uwagę na kilka produkcji: Sonicvibe (znany jako Vardran) ze swoim „Now We Wait”, Rouzbeh Delavari i jego „FBT” czy Kosmas Epsilon „Soho” i jeden z (moim zdaniem) najbardziej niedocenianych numerów tego roku, stanowiąca najpiękniejszy element kijowskiej układanki produkcja duetu Parker & Hanson – „Aim High, Shoot Low”. Krążek drugi rozpoczyna melodyjny, tytułowy „Kiev”. Niech Was nie zwiedzie ten niewinny początek, w dalszej części robi się ekstremalnie eksperymentalnie. Szczególnie od numeru Mashtronic – „Enhace Life” poprzez Sami Saari „The Punch” i remiks jaki Marcus zrobił dla samego Sandera van Doorna i jego „Apple”. Zakończenie w stylu „Muzaik”? Bardzo proszę. Apetyt na więcej zaostrzony, póki co cieszmy się jednak tym co mamy.
Marcus Schossow to postać, której muzyka najpierw wzbudza nieodpartą ciekawość doświadczenia jej. Po konsumpcji jego zakręconych, często wykraczających poza niepisane reguły poszczególnych gatunków brzmień, można go kochać, lub nienawidzić. Nie można tu wykluczyć stanów pośrednich, jednak poczynaniom Marcusa trzeba oddać jedno – wprowadzają swego rodzaju świeżość do często dusznych szufladek z napisami „trance” i „electro-house” i Bóg wie co jeszcze, otwierając je, wsypując zawartość do swojego worka bez dna i mieszając odważnie we własnym stylu, nie zwracając za specjalnie uwagi na to, co sobie na temat takiego postępowania myśli szanowna „konkurencja”. W tym miejscu pojawia się owacja, bo takich ludzi, w czasach kiedy oryginalność stała się wartością deficytową i tak bardzo pożądaną, potrzeba więcej.