Leon Bolier specjalnie dla FTB + 3 albumy do wygrania!
Album w dorobku wykonawców trancowych to już od pewnego czasu najpierw cel długofalowy, a gdy osiągnięty – stała w karierze. Spowszedniały już nawet wariacje remix-albumowe, czy zatem lekiem na szarość ma być wydawnictwo dwupłytowe? W dyskografii Leona Boliera „Phantasma” jest już drugim o tej konstrukcji i gdyby spojrzeć na samą okładkę, to przełamanie tej szarości jest całkiem prawdopodobne. Rozmowa, co naturalne, zdominowana została przez tematy związane z ostatnim albumem, ale znaleźliśmy też czas na wspomnienia, między innymi pierwszego sukcesu w karierze Leona – debiutu na „In Search of Sunrise”.
To twój drugi album, i znów podwójny. Jeszcze przed premierą „Phantasma” była chwalona już za sam wkład w przygotowanie tak wielu utworów.
Cieszę się! Kocham nagrywać muzykę, więc dodatkowe poświęcenie nie było dla mnie żadną karą. Ten drugi krążek miał być w pewnym sensie nagrodą dla osób, które kupują płyty.
Czy właśnie ten aspekt value-for-money był przesądzający, kiedy decydowałeś się na dwupłytowe wydawnictwo?
Tak. Jak już wspomniałem – relacja wartości i ceny była dla mnie bardzo istotna, poza tym nagrywanie albumu to czysta przyjemność. Mając więcej przestrzeni do wypełnienia, łatwiej jest też pójść w stronę głębszych czy nawet eksperymentalnych kompozycji, bo wciąż znajdzie się miejsce dla hymnów, z których znają mnie fani.
Wiele się wydarzyło od czasu, kiedy “Beyond” znalazło się na czwartej kompilacji z serii „In Search of Sunrise”. Masz za sobą dwa albumy, kompilację, a przecież minęło tylko pięć lat. Wciąż pamiętasz, jakie to było dla ciebie przeżycie, gdy dowiedziałeś się, że Tiësto wybrał twój kawałek na tamtą płytę?
To był jeden z najważniejszych momentów w mojej karierze. Wydałem wcześniej tylko kilka utworów, a tu nagle ktoś zadzwonił z wiadomością, że Tiësto chce wykorzystać „Beyond” przy kompilowaniu nowego „ISOS”. Trzy poprzednie części znałem na pamięć. Skakałem z radości.
Sam byłem wtedy pod wrażeniem stylu, który przeniosłeś później także do „Poseidona” i „Back in the Days”. Jednak później poszedłeś chyba bardziej w stronę przeznaczonych na parkiet motywów techowych.
To prawda, że w pewnej chwili położyłem większy nacisk na dancefloor, choć zawsze chciałem, aby nie odbyło się to kosztem melodii. Zauważyłem, że kawałki jak „Poseidon” były świetne do słuchania, ale nie mogły przebić się do imprezowego prime time’u. Na płycie jest utwór, który stanowi odbicie mojego dawnego stylu – „I Close My Eyes”.
W przeciwieństwie do wielu producentów muzyki klubowej twoje utwory wciąż wyrażają maksymalizm w konstruowaniu melodii. Na twoim nowym albumie to uderza już od pierwszych minut, wraz z syntezatorową symfonią w „That Morning”. Skąd czerpiesz te inspiracje?
Właściwie to ze wszystkiego, czego doświadczam. „That Morning” nagrałem mając w głowie obraz z „Nie boję się” Niccolo Ammanitiego – kiedy kilkoro dzieci wychodzi na łąkę, ciesząc się urokami lata.
Te symfonie przypominają mi o projekcie Mindsensation. Czy myślałeś o nagraniu w przyszłości przekładu podobnego do „Classical Trancelations”?
„Classical Trancelations” to było ciekawe doświadczenie, ale chyba lepiej czuję się, pisząc te melodie samemu. Choć nigdy nie mów nigdy.
Całkiem niedawno miałem okazję przeprowadzić wywiad z Solarstone’em. Gdy zapytałem go o przyszłość instrumentalnych albumów trancowych, powiedział, że taka koncepcja wydaje mu się teraz po prostu nudna. „Phantasma” jednak wpisuje się w tę konwencję, więc jak odniósłbyś się do słów Richa?
Wygląda na to, że będę musiał dać mu moją płytę (śmiech)! Na albumie jest jeszcze kilka kawałków z partiami śpiewanymi, chociaż nie należą do większości. Tak długo, jak utrzymujesz pewne zróżnicowanie, powinno być OK! Na albumach zazwyczaj znajdziesz więcej utworów wokalnych niż na kompilacjach, lecz mimo to te drugie nadal zdobywają wielu odbiorców.
Okładka i tytuł razem kreują wyśniony, bajkowy obraz. W tym kierunku miały właśnie zmierzać?
Chciałem utrzymać powiązanie między grafiką, muzyką i tytułem – to na pewno, i to też powiedziałem mojej siostrze. Kilka tygodni później przekazała mi swoje rysunki. Byłem bardzo zadowolony z rezultatu – potem czekała nas tylko obróbka cyfrowa i teraz wszyscy mogą zobaczyć, jak nam się to udało.
Na „Phantasmie” znajdziemy kilka kolektywnych prób, na czele z najbardziej zaskakującą – „Eden”, nagranym wspólnie z Rogerem Shahem. Kto wpadł na ten pomysł?
Roger. Zapytał mnie o to rok temu, kiedy grałem seta na Ibizie właśnie w klubie Eden. Byłem gotów od zaraz.
Dwie płyty dały ci większe możliwości odpowiedniego rozłożenia natężenia i usytuowania punktu kulminacyjnego. Jakie było główne założenie przy ustalaniu kolejności utworów? Mam wrażenie, że druga płyta ukazuje mniej znane oblicze Leona Boliera.
I to właściwie może być tylko wrażenie. Usiadłem wspólnie z ludźmi ze Spinnin’ jeszcze przed masteringiem i wspólnie ułożyliśmy listę utworów. Chcieliśmy tak unoszących momentów, jak i tych luźnych, spokojniejszych, przez co cała historia mogła toczyć się bez zakłóceń.
“A New Dawn” jest jednym z tych nagrań na płycie, które właśnie odchodzą od twojego popularnego rysopisu muzycznego.
Próbowałem wielu nowych kierunków i nagrałem sporo podobnych kawałków, ale nigdy nie wydałem ich na singlu. Dlatego też chętnie umieściłem kilka z nich na płycie. „A New Dawn” było inspirowane twórczością Trentemøllera. Naprawdę uwielbiam jego muzykę.
“Phantasma” to pierwsza płyta długogrająca w dorobku twojego labelu Streamlined. Jak odnajdujesz się w roli menedżera?
To prawdziwe dopełnienie tego, czym zajmuję się na co dzień. Nagrywanie muzyki, DJ-ing, promocja i teraz – możliwość wyszukiwania i wspierania obiecujących kawałków. Jestem szczęśliwy, że mój drugi album może być zarazem pierwszym wydanym na fizycznym nośniku dla Streamlined Recordings!
KONKURS
Mamy dla was trzy egzemplarze „Phantasmy” w oryginalnym, zagranicznym wydaniu. Aby wziąć udział, wystarczy pod tym artykułem skomentować wybrany utwór Leona Boliera. Ze zwycięzcami skontaktujemy się indywidualnie.