Kreatywne ręcznego licznika zastosowanie w DJ-skim treningu
Na samym początku ustalić sobie musimy jedno – wcale nie
chwalimy tutaj liczników tempa. Wręcz przeciwnie, automatyczne
liczniki w nieodpowiednich rękach są czymś, co prowadzić może do
katastrofy. Mogą być też świetną metodą, by nauczyć
początkującego wyczucia tempa.
Jednak zauważcie, mowa tutaj tylko o tych wbudowanych w
odtwarzacze płyt i miksery – z naciskiem na te ostatnie, które
swoją „dokładnością”, zamiast pomagać, szkodzą i służyć
powinny jedynie do synchronizacji efektów z sygnałem, a nie, jak to
czasem bywa, zgrywania ze sobą źródeł dźwięku.
Automat nigdy nie będzie w stanie przeliczyć wszystkiego w stu
procentach dokładnie i prędzej czy później spotkacie się z
koniecznością „ręcznego” beatmatchingu. W takim momencie
ćwiczenia z licznikiem mogą okazać się zbawieniem, nawet jeśli
na co dzień nie zgrywacie ze sobą utworów „na ucho”.
Na czym owe treningi miały by polegać? Nie ma nic prostszego od
zwykłego wystukiwania tempa w rytm muzyki. Im bardziej dokładnie
będziecie to robić, tym bardziej będziecie wyczuwać tempo utworu.
„Ale po co to” – spytacie, a ja odpowiem, iż nie twierdzę, że umiejętność
wybicia stu dwudziestu sześciu uderzeń na minutę może być do
czegokolwiek przydatna.
Sztuka polega na tym, by dany utwór wrzucić do swojego
ulubionego odtwarzacza DJ-skiego – programowego albo sprzętowego –
albo pobrać któryś z darmowych programów do miksowania, a
następnie przyspieszyć lub zwolnić utwór, co sprowadzi jego BPM
do wartości ułamkowych tempa. Do tak zmanipulowanego kawałka uruchamiamy dopiero ręczny licznik beatów, próbujemy wpasować się
w ilość uderzeń i… Voila! Każde trzydzieści sekund dziennie
poprawia naszą zdolność do wychwytywania nawet najbardziej
minimalnych zmian tempa.
Trening taki może się okazać przydatny nie tylko dla
początkujących, bo dokładności nigdy nie za wiele. Ćwiczenie
będzie tym dokładniejsze, im wolniejsze będzie tempo wybranej
muzyki – zaczynanie od speedcore na 250 BPM może okazać się nie
najlepszym pomysłem.
