Josh Wink i jego (pyszne) banany
Josh Wink swój działający do dziś label Ovum zakładał – uwaga – w 1994 roku! W kolejnych latach dorobił się swoich największych jak dotąd hitów. „Don’t Laugh” i zwłaszcza kultowy track „Higher State of Conciousness” zrobiły z niego gwiazdę. Dzięki swoim dredom, stał się niezwykle rozpoznawalną postacią muzycznego szołbiznesu, mimo że od dekady nie sili się na podbijanie list przebojów i nie chodzi na kompromisy. Jak sam mówi – zawsze był na uboczu, zawsze dokładnie pomiędzy światami muzyki techno i house.
Właśnie dotarła do nas promocyjna wersja jego najnowszego albumu „When A Banana Was Just A Banana” i dosłownie spadliśmy z krzeseł. Wink nadal nie chodzi na kompromisy i robi to, na co ma ochotę, co nie zmienia faktu, że ten album ma duże szanse, by przypomnieć światu o Joshu Winku, a może nawet sprawić, że to o nim będzie się mówiło w tym roku więcej niż o innych. Niedobrze by się stało, gdyby ta płyta przeszła bez echa. Właściwie na to już na szczęście nie ma szansy – brytyjski DJ Magazine uznał ją właśnie płytą miesiąca, poświęcił Joshowi spory materiał, a także umieścił jego twarz na okładce lutowego numeru.
Co my tu mamy? Poza intrygującą okładką – dla jednych haniebnie banalną, dla innych będącą zabawnym nawiązaniem do Andy’ego Warhola i jego projektu okładki płyty Velvet Underground. To album, którego nie da się opisać jednym zdaniem, skwitować jednym określeniem, włożyć do danej szuflady. Nie jest to ani house, ani techno, ani trance, ani acid, ani minimal czy tech-house, choć wszystkie te stylistyki tu bez problemu znajdziecie. Zostały jednak przepuszczone przez bujną wyobraźnię Winka. Każdy z zawartych tu utworów kilkakrotnie przebija tysiące przeciętnych klubowych kawałków, które pojawiają się każdego dnia i tygodnia.
Trudno na tej płycie wyróżnić jeden czy kilka numerów – to nade wszystko krążek do słuchania w całości. Do tego jest zmiksowany – gdyby go puścić w całości w klubie, byłaby gruba impreza. Wink pięknie przeplata ze sobą muzyczne klimaty, odwołuje się często do tradycji acid house’u, wspólnym mianownikiem tego materiału wydaje się niezwykle bogata aranżacja każdego z tracków, doskonały miks i przede wszystkim wysoki poziom kompozycji. Mocno słychać tu doświadczenie Winka, z niejednego pieca chleb jadł, i jak się okazuje potrafi też to oddać na autorskim albumie, który dosłownie mieni się barwami i wypełniony jest po brzegi dźwiękowymi atrakcjami. To kolejna zdolność Josha, którą wyraźnie tu słychać – nawet jeśli ogranicza się do wąskiego spektrum brzmień, wypełniają one przestrzeń w całości.
Pomimo bogactwa brzmień, odniesień i muzycznych inspiracji, „When A Banana Was Just A Banana” pozostaje zestawem jak najbardziej parkietowym. To wielka zdolność stworzyć muzykę, która nadaje się zarówno do wsłuchiwania się w jej niuanse, do delektowania się i kontemplowania, a jednocześnie bez problemu porwie w klubie czy na festiwalu. Cały ten miks to przemyślana, misterna konstrukcja, zarówno w ogóle, jak i w szczególe. Doskonale sprawdza się jako 70-minutowa muzyczna przygoda, równie świetnie radzą sobie wszystkie kawałki z osobna. Hipnotyczne na potęgę, mające w sobie wszystko co najlepsze w muzyce klubowej – i to zarówno tej z przeszłości, jak i dziś. Idealnie wyważone proporcje między nowoczesną produkcją, a szacunkiem dla złotych lat acid house’u, house’u i techno. Album jakich mało. Gorąco polecamy!