Wywiad

John Hetmond – 'Wielki szczęściarz ze mnie’

Jeszcze nie przebrzmiały dźwięki niezapomnianego koncertu z udziałem wielkiej gwiazdy muzyki trance – Arminem Van Buurenem, który odbył się 2 maja br. we wrocławskiej Hali Ludowej… Zapewne każdy z uczestników do tej pory wspomina jedną z najlepszych imprez muzycznych w Polsce… Dlatego, abyście znów mogli przenieść się z nami na Sound Empire, przygotowaliśmy dla Was małą niespodziankę! Jest nią wywiad z jedną z gwiazd tamtej niesamowitej nocy – Johnem Hetmondem, który opowiedział nam o swoich wrażeniach z Hali Ludowej. W końcu sam widział całą imprezę niejako „od kuchni”.


Zanim jednak przeczytacie ten wywiad, chcielibyśmy w skrócie zaprezentować Wam sylwetkę Johna Hetmonda, młodego i utalentowanego DJ’a, który pokazał nam swój kunszt 2 maja we Wrocławiu. Niektórzy z Was zdążyli się już przekonać o jego zdolnościach na poznańskim RMI Trance Xplosion



JOHN HETMOND czyli Krzysztof Piekacz pochodzi z Warszawy, gdzie mieszka oraz studiuje. Muzyką elektroniczną zaczął się interesować jakieś osiem lat temu i jak sam mówi, zbiegło się to z wydaniem przez grupę Faithless krążka „God Is A Dj”. Zafascynowany światem klubowych dźwięków, postanowił że będzie grać i w 2001 roku z zarobionych przez siebie pieniędzy kupił pierwszą konsolę. Od tego momentu rozpoczął się dla niego okres wytężonej pracy polegający na mozolnych ćwiczeniach i nauce techniki gry z winylowych płyt. Krzysiek, prócz uporu i determinacji, charakteryzuje się niezwykłym wyczuciem muzyki, doskonale łączy dźwięki, co słychać w jego setach. On po prostu odnajduje niezwykłą przyjemność w tym co robi, muzyka stała się jego pasją.


Twórczość Johna Hetmonda trudno zaszufladkować, ponieważ lubi on wplatać do swych setów różne gatunki, najważniejsze jest dla niego, aby słuchacz odnalazł w nich to, czego on sam długo szukał – niezwykłą energię i pozytywną atmosferę. Sam artysta nazywa swój styl: Progressive – Tech Trance.


John Hetmond w swej krótkiej, acz bardzo obiecującej karierze grał z takimi artystami jak: Blank & Jones , Mr.Sam , Agnelli & Nelson , Kyau vs. Albert , Rank 1 , Ronski Speed , Marco Remus, Angelo Mike , Carla Roca , Chris Da Break , Extase , Shimek , Grooveliker , Poziom-X i wieloma innymi….


 


*    *    *


 


Gia: Witaj! Na wstępie chciałam Ci pogratulować udanego występu na Sound Empire oraz podziękować za to, że zechciałeś udzielić wywiadu portalowi FTB.


John Hetmond: Kłaniam się i dziękuję bardzo za miłe słowa dotyczące mojego setu. Rok temu nawet nie śniłem o tym, że ktoś będzie chciał ze mną kiedyś przeprowadzić wywiad. Dlatego, przyznam się, ze póki co, jestem nowicjuszem w tej materii, ale jak tak dalej pójdzie to szybko się to zmieni.  


Gia: Minął już tydzień od wspomnianej imprezy we Wrocławiu. Jak oceniasz swój występ z perspektywy czasu?


JH: Po pierwsze to wciąż trudno mi uwierzyć, że tam zagrałem! Kiedy oglądam dziś te wszystkie zdjęcia i czytam opinie ludzi, to dopiero powoli dochodzi do mnie świadomość, że to właśnie ja rozpoczynałem tak wielki i wspaniały event. To spore przeżycie. Tremę miałem od samego rana! Sporo ludzi twierdzi, ze to głupota się denerwować, bo kiedy jest się pierwszym grającym, to i tak prawie nie będzie publiczności. Ale mało kto pomyśli o tym, ze te osoby, które przyjdą na sam początek imprezy, będą świeże, wypoczęte i będą bacznie słuchać jak grasz i co grasz – czy to ma ręce i nogi, czy może odwalasz swoje byle jak – bo jesteś pierwszy. 


Gia: Jak do tej pory to największa impreza, na jakiej wystąpiłeś.


JH: I mam nadzieję, że nie ostatnia (śmiech). Wspaniale się gra w takich miejscach, gdzie trance brzmi tak, jak powinien i w dodatku ma odpowiednią oprawę wizualną, przy której stajemy się świadkami niesamowitego przedstawienia. Trance jest gatunkiem niezwykle przestrzennym. Producenci podczas tworzenia nie stronią od najróżniejszych efektów poszerzających panoramę stereo, dlatego właśnie tak wspaniale słucha się setów, gdy jedziemy samochodem pustą drogą czy spacerujemy wyludnioną plażą. 


Gia: Można się rozmarzyć…


JH: Oj można! Trance jest muzyką, która pobudza zmysł wyobraźni. Ja – kiedy codziennie gram w domu, zwykle późno w nocy – wyobrażam sobie, że gram dla kilkutysięcznej publiki. Czasem zamykam oczy i nieważne są codzienne problemy czy goniące terminy. Jest muzyka i jestem ja. To cudowne oderwanie od rzeczywistości i wędrówka we własny świat marzeń. Moja dziewczyna zawsze się ze mnie śmieje, bo gdy mówię, że idę „chwilę pograć”, to znikam na półtorej czy dwie godziny i nie ma za mną żadnego kontaktu (śmiech). 


Gia: Wróćmy jednak do rzeczywistości i do imprezy w Hali Ludowej. Jak przyjęła Cię publiczność? Podobało Ci się?


JH: Kilkaset osób, które chwile po otwarciu drzwi wbiegło na parkiet, przyjęło mnie bardzo, bardzo miło. Dużo uśmiechów i pozytywnych gestów. Do tego kilka znajomych twarzy. Było naprawdę wspaniale!


Gia: Zanim stanąłeś za dj’ką,  wiedziałeś już co chcesz zagrać ?


JH: Nie, prawie nic nie wiedziałem jeszcze na 20 minut przed rozpoczęciem. Już kilka dni wcześniej zacząłem myśleć nad tym jak zagrać, ale moja wizja zmieniała się codziennie (śmiech). Dopiero kiedy wszedłem za konsoletę, zadecydowałem czym zacznę i co mniej więcej zagram. Ale co po czym, jak? To była niewiadoma. Ustawianie z góry setów to głupota. Tak samo dobrze można by wtedy puścić gotowy set nagrany w domu, a przecież DJ jest po to, by grał dla ludzi, by reagował na ich zachowania, miał z nimi stały kontakt. Zawsze denerwują mnie opinie, ze DJ to taki gość, który puszcza cudze kawałki i nic innego nie robi. Tacy „puszczacze”, których na całym świecie jest sporo, to według mnie tylko na pół DJ’e. Można być super wyćwiczonym technicznie i robić przejścia jak robot, ale bez kontaktu z publiką nie pozyskasz sobie przychylności ludzi.  


Gia: Pewnie niejeden DJ chciałby być na Twoim miejscu i zagrać z samym Arminem Van Buurenem…


JH: Jasne! Szczególnie, że to jego pierwsza wizyta w Polsce. Wielki szczęściarz ze mnie, że jako młody DJ mogłem rozpoczynać taką imprezę, a do tego dochodzi fakt , ze w line-upie na głównej scenie znalazło się jedynie trzech Polaków. To ogromnie budujące, jak wiesz, ze ktoś w ciebie wierzy, w twoje umiejętności i bookuje cię na taki event. To dla mnie również spore wyzwanie, bo wiem, że nie mogę zawieść, ze muszę zagrać na maksimum swoich możliwości. Przecież będę porównywany później z najlepszymi DJ’ami świata, którzy zagrają na tej imprezie. To ogromnie motywuje w życiu codziennym. Masz jakby więcej sił i zapału do pracy i do stawania się lepszym. A oprócz tego, człowiek widzi sens w tym, że już cztery lata trenuje w domu dzień po dniu, najczęściej przed snem, w słuchawkach na uszach. I jak pomyślę ile razy kładłem się spać z myślą, ze za 3 czy 4 godziny muszę wstać, bo znów za późno skończyłem grać, to teraz widzę, że jednak było warto.  



Gia: Co sądzisz o secie Armina, o muzyce którą nam zaprezentował we Wrocławiu?


JH: Ja byłem zauroczony, bo na coś takiego właśnie liczyłem – melodyjnie i z odpowiednią dawką energii! Do tego idealny kontakt z publiką. Zrobił prawdziwe show, jakiego wszyscy oczekiwali, choć pewnie znajdą się osoby, które będą narzekały, że nie zagrał dokładnie tak, jak można to usłyszeć w ASOT’ach (cykliczne audycje radiowe „A State Of Trance” – przyp.aut.), ale ja bym to postrzegał jako zaletę. Zagrał bardziej tanecznie a nie studyjnie i o to chodziło.  


Gia: A co możesz nam powiedzieć o pozostałych artystach? Jakieś ciekawe spostrzeżenia?


JH:  Z tego co w przelocie udało mi się zaobserwować i posłuchać, to bardzo przypadł mi do gustu występ Briana Crossa. Według mnie, to on tak na dobre rozpoczął tę imprezę. Energetyczne kawałki i znakomity kontakt z publiką. San, zagrał spokojnie i bardziej progresywnie niż ja. Może trochę za spokojnie? Sam nie wiem. Za to bardzo podobał mi się set Angelo Mike’a. Rozpoczynając dobrze przez wszystkich znanym „False Light” autorstwa  Marco-V, dał do zrozumienia, że nie będzie to spokojny set i tak też się stało.  


Gia: Krzysiek, teraz jeśli pozwolisz, chciałabym porozmawiać trochę o Tobie. Powiedz nam jak to się stało, że zainteresowałeś się muzyką klubowa, co zachęciło Cię do grania?


JH: Poszukiwanie dźwięków, chęć tworzenia i kontaktu z publiką. Na początku interesowałem się nagłośnieniem scenicznym, grałem na gitarze i dłubałem jakieś melodyjki na k-boardzie siostry (śmiech). Ale zawsze tych dźwięków było mi mało. Później kupiłem pół-profesjonalny, ośmiokanałowy mikser i zacząłem je składać w całość, ale wciąż chciałem więcej. Po to też próbowałem z przyjacielem stworzyć zespół rockowy, ale nijak to nie wychodziło, bo do zespołu potrzebnych jest kilka osób i zawsze był jakiś problem, to z basistą, to z perkusistą i jakoś tak powoli zarzuciłem ten pomysł. Po jakimś czasie zacząłem trochę przypadkiem interesować się muzyką klubową i stwierdziłem, że zajęcie DJ’a daje mi szersze pole do popisu. Mogę używać takich dźwięków jakich tylko zechcę, do tego mam pod palcami miksery, które uwielbiam a ponadto jestem sam i to co robię zależy jedynie ode mnie. Kupiłem sprzęt i zacząłem trenować mając 16 lat i chyba dopiero po około 2 latach poszedłem gdzieś do klubu, gdzie DJ grał muzykę niekomercyjną i mogłem zobaczyć prawdziwego DJ’a przy pracy. Moje granie zatem nie wynika z trendu, który jakiś czas temu zalał Polskę, ale z chęci tworzenia.  


Gia: Zatem jak nauczyłeś się grać? Ktoś Ci pomagał w zdobyciu umiejętności?


JH: Grać nauczyłem się sam. Kiedyś, bardzo dawno temu, dorwałem w sieci, bardziej przez przypadek niż specjalnie, set Paula Oakenfolda „World Tour Live At Space”. Niesamowity set, którego uwielbiam słuchać do  dziś! Pamiętam jak go przesłuchiwałem w kółko i nie miałem pojęcia jak Paul robi te idealne przejścia. Co wieczór stawałem przed swoim sprzętem i starałem się zrobić to samo. Tak właśnie nauczyłem się odpowiednio kręcić gałkami, odpowiednio dobierać utwory. Sposób miksowania Oakeya jest widoczny w moich setach – długie, rozmyte przejścia, gdzie powoli wchodzą kolejne partie i zazębiające się elementy melodyjne powodujące, że czasem trudno jest się dopatrzyć, gdzie początek a gdzie koniec miksowanych utworów.  


Gia: Wiem, że w Twojej pracy wspiera Cię sam Angelo Mike. Opowiesz nam w jaki sposób rozpoczęła się Wasza współpraca?


JH: Współpraca to może za dużo powiedziane. Kiedy dopiero co zaczynałem grać, znalazłem gdzieś w sieci adres e-mailowy Jarka i wysyłałem mu co jakiś czas nurtujące mnie pytania. Pamiętam jak potrafiłem po kilka razy odświeżać pocztę, patrząc czy przyszła może od niego odpowiedź (śmiech). Później wysłałem mu swój set. Oddzwonił, pochwalił i powiedział, że chciałby kolejny. Nie zapomnę chyba jak bardzo się stresowałem podczas tamtej rozmowy z nim (śmiech). Więc po jakimś czasie dałem mu drugi set i później już zadzwonił z pytaniem czy nie zagram na organizowanej przez niego imprezie. I tak to się zaczęło. Nie po znajomościach ani „kontaktach” tylko przez muzykę i wytrwałą pracę nad własnymi umiejętnościami.


Gia: Widać nie wszystko jest tak trudne jak nam się wydaje, czasem wystarczy spróbować.


JH: Właśnie! Trzeba marzyć i starać się spełnić swoje marzenia. A zawsze w naszej drodze coś nam będzie w tym pomagać. Czasem trzeba podjąć ryzyko, być upartym w imię marzeń. Jako 16-latek nie miałem bladego pomysłu skąd wziąć pieniądze na sprzęt. Wymyśliłem, że zrobię komercyjną imprezę dla licealistów. Wynająłem klub, zrobiłem reklamę w liceach i udało się! Przyszło tyle ludzi, że w jedną noc zarobiłem na większość sprzętu, na którym gram w domu do dzisiaj. Ryzykowałem jednak sporo, bo nie miałem żadnych pieniędzy na wypadek, gdybym nie zarobił na opłacenie klubu, a wynajęcie go kosztowało naprawdę sporo. Ale gdybym wtedy nie zaryzykował, to teraz nie udzielałbym tego wywiadu i do dzisiaj pewnie nikt by o mnie nie słyszał, a kto wie – może w ogóle bym się tym nie zajął? 


Gia: Jaką muzykę lubisz grać najbardziej? A jakiej słuchasz w domu? Czy otacza Cię tylko muzyka trance i jej odmiany?


JH: Muzykę lubię grać taką, jaką gram. Nie gram trance’u dlatego, ze staje się modny. Kiedy zaczynałem grać w klubach, grałem lekkie techno z elementami trance’owymi i prawie nikt się mną nie interesował, bo grałem za lekko jak na imprezy techniczne i za mocno na imprezy trance’owe. Po pewnym czasie jednak otworzyłem się bardziej na najróżniejsze otaczające nas gatunki muzyki klubowej. Tym sposobem przeewoluowałem w stronę czystszej formy trance’u, choć wciąż w moich setach można usłyszeć zarówno wpływ „technicznej” przeszłości, jak i różnych innych gatunków, jak na przykład tech-house czy progressive. Ja nie ograniczam się muzycznie. Trance to tylko jeden gatunek spośród wielu na tym świecie. W domu słucham przeróżnych rzeczy, o które wielu ludzi by mnie nie posądzało. Często odkurzam kolekcje muzyki klasycznej. Staram się uczyć od wielkich kompozytorów jak powinno się budować atmosferę i jak zaskoczyć słuchacza – na przykład wprowadzaniem teoretycznie nie pasujących melodii czy instrumentów. Takie porównywanie może wydawać się dziwne, ale nie możemy zapominać, że to co łączy wszystkich muzyków na przestrzeni wieków, to tworzenie dla ludzi i chęć przekazania im pewnego nastroju, emocji. Każdy utwór stworzony jest pod wpływem pewnych uczuć i można powiedzieć, ze zawiera je w sobie. To co jest piękne w muzyce klasycznej, to jej niesamowita plastyczność, jakiej nie daje inny gatunek muzyki. Zamykasz oczy i wyobrażasz sobie najróżniejsze sytuacje, miejsca. Piękne jest to, że gdybyśmy wzięli powiedzmy 50 przypadkowych osób i puścilibyśmy ten sam utwór klasyczny, to każda będzie sobie wyobrażać co innego. Dla jednych byłby na przykład spokojny i może monotonny, a dla innych podniosły i wciągający. Tutaj jest też pewna spójność między muzyką klasyczną a elektroniczną, polegająca na braku słów. Partie wokalne z wyraźnie zarysowanym tekstem powodują, że w wyobrażeniu sugerujemy się użytymi słowami. Jest to w dużej mierze ograniczanie naszej wyobraźni. Utwór czysto instrumentalny daje naszej głowie nieograniczone pole do popisu. Poza muzyką klasyczną naprawdę często słucham Buena Vista Social Club i za każdym razem, choćbym nie wiem który raz w ciągu jednego dnia słuchał ich płyty, to tak samo mnie porywają i wciągają w wir obcych i rzadko spotykanych dźwięków. Mam tez kilkanaście płyt grupy Queen, której utwory są niepowtarzalne. Od melancholijnych i spokojnych przez popowe do podniosłych, z pięknymi słowami jak na przykład „Show Must Go On” , „Spread Your Wings” czy nieśmiertelne „We Are The Champions”. Długo by wymieniać i opowiadać o różnych kompozycjach i inspiracjach jakie z nich czerpię.  


Gia: Czy istnieją DJ’e polscy bądź zagraniczni, na których próbujesz się wzorować, czerpiesz inspiracje z ich twórczości?


JH: Staram się mało słuchać setów innych DJ’ów, szczególnie tych, którzy są dobrze znani. Gdy słuchasz jakiegoś setu, który ci się bardzo podoba, to masz od razu ochotę kupić te same kawałki i też tak grać. A to będzie już powielaniem czyjegoś stylu. Staram się zerkać na playlisty z setów takich ludzi jak Armin, Marco-V, Rank 1 czy Angelo Mike, by przeglądać jakie kawałki grają. Później przeszukuję sklepy internetowe i przesłuchuję sample tych utworów – może niektóre z nich mi podpasują? Gdy słuchasz setu – odbierasz go jako całość o konkretnej atmosferze i stylu. Ja, przez przesłuchiwanie jedynie fragmentów, wyzbywam się tej otoczki. Robię to, bo nie chcę by ktoś opisując to co gram, mówił że robię „to co Angelo” czy „to co Armin”. Chcę grać swoje – dąże do stworzenia swojego stylu, dlatego wzorowanie się na kimś nie wchodzi tu w grę.


Gia: A jakie są najbliższe plany Johna Hetmonda związane z muzyką?


JH: Możliwie dużo grać. Szczególnie w wakacje chciałbym jeździć po całej Polsce i grać na najróżniejszych imprezach przed dużą jak i małą publicznością. Ponadto coś tam dłubie na komputerze i kto wie, może kiedyś coś z tego będzie i stworzę własne produkcje? Wymaga to na pewno jeszcze sporo czasu. Sprawy nie ułatwia fakt, że nie posiadam wykształcenia muzycznego. Większość utworów została stworzona przez ludzi wykształconych choć w pewnym stopniu muzycznie. Oni wymyślą jakąś melodię i od razu wiedzą co to są za nuty, natychmiastowo przelewają je na pięciolinie, czy wklepują w komputer i ten etap mają już za sobą. Mnie jest to zrobić znacznie trudniej, bo kolejnych dźwięków z głowy szukam na klawiaturze syntezatora. Później dopiero wklepuję wszystko w komputer. A jak już to zrobię, to trzy razy mi się ta melodia przejada i zaczynam od nowa. (śmiech) Ale wszystkie swoje pomysły zachowuję na dysku. Czasem przeglądam katalog z tą swoją „wesołą twórczością” i bywa, że trafię na coś fajnego, a wtedy od razu staram się coś z tym zrobić.


Gia: To może zdradzisz nam również jakie masz marzenia, co chciałbyś osiągnąć w przyszłości?


JH: Marzy mi się wystąpienie przed kilkoma tysiącami ludzi. To musi być niesamowite uczucie, mieć przed sobą ogromne morze ludzi, móc grać dla nich. Póki co, doszedłem tylko do tysiąca (śmiech) ale mam nadzieję, że niedługo uda mi się to zmienić. Poza tym wciąż sporo trenuję samą technikę miksowania i chciałbym być w tym coraz lepszy. Wiem, że jeszcze wiele pracy przede mną, a i tak nigdy nie będę grał tak, jakbym chciał. 


Gia: Nigdy? Dlaczego?


JH: Wychodzę z założenia, że zawsze można lepiej. Choćbym zagrał znakomity set, to i tak później będę go analizował po 10 razy, doszukując się błędów i elementów, które bym zmienił, by było jeszcze lepiej. To jak dążenie do pewnego punktu zawieszonego w nieskończoności – nieważne jak długo będziesz szła, nigdy do niego nie dojdziesz, choć z każdym krokiem będziesz bliżej.


Gia: Czy chcesz związać swoje życie z muzyką klubową?


JH: Czy uda mi się na stałe połączyć życie z muzyką – zobaczymy, na pewno bym chciał, by tak się stało. To prawdziwe szczęście, robić w życiu coś co się kocha, szczególnie gdy daje się ludziom tyle radości – to cudowne uczucie. Niestety w Polsce trudno się utrzymać z samego grania, o tym też trzeba pamiętać.


Gia: Chcieć to móc!


JH: Właśnie! Trzeba wierzyć w siebie i w to, co się robi, a wszystko się jakoś potoczy. Nie ma problemu, którego by się nie dało rozwiązać. Często rozmawiam przez gg z młodymi chłopakami, którzy chcieliby zostać DJ’ami i często spotykam się z jedną rzeczą. Oni w siebie po prostu nie wierzą. Nie wierzą w to, że jeśli czegoś pragną i będą się starać, to im się uda. Zupełnie nie rozumiem argumentów typu „mama mi nie pozwala chodzić na imprezy” czy „rodzice nie dadzą mi pieniędzy na sprzęt”. Do niczego człowiek nie dojdzie, jak sam nie będzie wiele pracował. Ja nie miałem sprzętu i wymyśliłem jak zarobić pieniądze. Nie chodziłem na imprezy i grałem możliwie dużo w domu. Trzeba tylko chcieć i coś robić, a nie siedzieć w domu z założonymi rękoma i klepać w komputer czekając na cud.



Gia: Krzysiek, bardzo dziękuję w imieniu własnym oraz forumowiczów FTB za ciekawy wywiad. Życzymy Ci wielu sukcesów i aby Twoja kariera w dalszym ciągu rozwijała się tak wspaniale.


JH: Ja też bardzo dziękuję za miły wywiad! Jako nowicjusz chyba nie okazałem się taki zły? (śmiech) Co do rozwoju mojej kariery, to będę się starał ze wszystkich sił, by wszystko szło ku najlepszej drodze. Zatem jeszcze raz dziękuje i Tobie i ludziom z FTB za wsparcie i miłe słowa na forum, gg czy w mailach. One zawsze naprawdę dużo dają! Po przeczytaniu takich wypowiedzi od razu dostaję zastrzyku energii i zapału do dalszej pracy. Zatem kto wie ? Może do następnego wywiadu po kolejnej dużej imprezie !  


Wywiad przeprowadziła: Monika Kalisiak /Gia/
edycja: Roman COMPOD Majewski
fotografie: John Hetmond home Page 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →