Jakub Rene Kosik o płycie nagranej z Justyną Steczkowską (WYWIAD I KONKURS)
Jeden z pionierów polskiej sceny techno, swego czasu nasz bliski współpracownik przy tworzeniu DJ MAG Polska i wciąż jeden z najpłodniejszych polskich producentów muzyki elektronicznej – Jakub Rene Kosik ma na koncie kolejne wydawnictwo, które zasługuje na dużo uwagi. Zwłaszcza, że chodzi o owoc współpracy z gwiazdą polskiej sceny muzycznej, Justyną Steczkowską. Ale po kolei…
Marcin Żyski: Jakubie, zapowiada się u Ciebie ciekawy rok, pierwszy kwartał i już jedna duża premiera oraz na horyzoncie kolejna…
Jakub Rene Kosik: To prawda – z reguły swoje solowe albumy wydawałem w okolicach końca wakacji, czy ostatniego kwartału roku, a tym razem dwa albumy już w pierwszej połowie roku. Pierwsza pozycja to płyta, którą wyprodukowałem dla Justyny Steczkowskiej – znajduje się na niej 12 naszych wspólnych kompozycji oraz jeden bonusowy track – remix utworu Ave (No Control), którego producentem jest Daniel Heath z Los Angeles, znany m.in. jako producent hitów Lany del Rey. To materiał, który prawie w całości ujrzał już kiedyś światło dzienne w ramach projektu „Maria Magdalena” i był dostępny do ściągnięcia za darmo na specjalnej stronie projektu. Teraz, po zremasterowaniu, wyprodukowaniu jeszcze jednego utworu oraz dołożeniu wspomnianego remiksu, Justyna Steczkowska wydała go pod swoim nazwiskiem, a album zatytułowany jest „Maria Magdalena – All Is One”. Premiera odbyła się 22 lutego, a po chwili wystartowała też trasa koncertowa, której inauguracja odbyła się w Filharmonii w Olsztynie. Po wielu latach spotkań w studio jest więc teraz czas na spotkania na scenie, co jest czymś w rodzaju „spijania śmietanki”, gdy masz możliwość obserwowania na żywo reakcji ludzi na kompozycje, w które włożyłeś tyle serca i pracy. Drugi krążek, już praktycznie na horyzoncie, to mój solowy album „Windrusher”, będący lekką odskocznią od dwóch ostatnich albumów nacechowanych mocniejszym techno („Wireframed” oraz „Rot Hart” – dop. red.). Tutaj słuchacze będą zaskoczeni różnorodnością utworów – od progresywnych klubowych tracków, poprzez melancholijne utwory kompletnie nie nadające się na parkiet.
M.Ż.: Jak współpracuje Ci się z Justyną?
JRK: Bardzo dobrze, to szalenie utalentowana artystka, która według mnie przez cały czas poszukuje siebie i chyba właśnie ukłon w stronę elektroniki był tym, czego szukała w swojej artystycznej karierze. W wielu kwestiach rozumiemy się bez słów i mamy wiele podobnej muzycznej wrażliwości, czego efekty słychać właśnie na nadchodzącym krążku.
Nie mogę nie zapytać o trasę – jak będzie ona wyglądać i jaki jest w niej Twój udział?
– Trasa „Justyna Steczkowska – Maria Magdalena „All Is One” Tour” obejmie 20 polskich miast. Z koncertowego punktu widzenia, obecni będą mieli okazję przeżyć niesamowity spektakl realizowany przez kilkadziesiąt osób. Ja zajmę się oczywiście elektroniczną warstwą dźwięków, graną na żywo. Myślę, że tego typu połączenia kilku światów jeszcze w Polsce nie było, a już w szczególności w takich miejscach, jak filharmonie, których odwiedzimy wspólnie całą masę.
Powróćmy do Twojego solowego albumu – myślę, że Twoi fani już przyzwyczaili się do tego, że nigdy nie wiedzą czego spodziewać się po „Kosiku”, tak jak i do tego, że chyba każdy z Twoich utworów to jakaś historia. O czym opowiadasz nam tym razem?
– To faktycznie już chyba jakiś standard u mnie, że album pojawia się wtedy, gdy zamyka się jakiś etap, a otwiera kolejny. Zauważyłem, że mój proces twórczy dzieli się na momenty, gdy targają mną jakieś emocje lub też przeżyłem coś i nagle mam usilną potrzebę „zatrzymania tego” w dźwiękach. Miałem takie okresy, gdy nie działo się kompletnie nic, tj. stabilna, spokojna sytuacja, bez żadnych rozproszeń, po prostu tzw. „słodkie życie” – znalazłbyś wtedy w moim studio może garstkę otwartych, bezpłciowych projektów. W takich momentach wena nie zjawia się u mnie praktycznie w ogóle. Natomiast gdy nagle coś przerwie ten stan, czy to pozytywny, czy negatywny impuls, dźwięki wychodzą ze mnie niemal same. Ostatni czas to była cała feeria emocji, poprzedni album miał zaplanowaną premierę na dzień mojej operacji, więc „opisywał” ten cały okres przygotowań i wydarzeń ją poprzedzających. Tym razem wiele zadziało się w mojej sferze prywatnej, kalejdoskop przeróżnych wydarzeń. Myślę, że doskonale to słychać. Tym razem jednak nie jest to zamknięcie jakiegoś etapu, to bardziej moment „przeobrażenia się”, kiedy jeden świat zostawiasz za sobą, a nowe, nieznane, pochłania Cię bez reszty i chcesz w tym trwać i to poznawać. Na albumie znajdzie się więc wiele tego typu historii, będących zaskakującymi zarówno dla mnie, jak i zapewne dźwiękowo dla słuchaczy. Nie ma jednak miejsca na tzw. „puste przeloty”, czyli kawałki, za którymi nic się nie kryje. Każdy z nich to coś, jednak jak zwykle nie będę poza tytułami podsuwać niczego więcej, gdyż co odbiorca, to interpretacja i niech tak pozostanie. Często ludzie mówią mi, czy też piszą w social mediach, że dany kawałek idealnie odzwierciedla ich konkretne przeżycia. To bardzo napędza i napawa dumą, że udało się zakląć w dźwiękach coś, co jest czymś więcej niż tylko wprawionym w drgania powietrzem.
Justyna Steczkowska – Ave No Control „Maria Magdalena” (Official Lyric Video)
Wydajesz również pod innymi aliasami, co z tamtymi projektami?
– Są przez cały czas aktywne, zarówno te, które już konkretnie kojarzone są ze mną (np. Lincoln Six Echo, czy Magic Between Us), jak i tzw. sekretne aliasy, w których realizuję się w innych gatunkach muzycznych.
Dawno niczego nie remiksowałeś – czym to jest spowodowane?
– Przede wszystkim brakiem czasu, ale też i brakiem sensownych propozycji – z remiksami to jest tak, że albo remiksujesz wszystko co popadnie albo wybierasz te utwory, które faktycznie czujesz lub chcesz z jakichś względów opracować na swój sposób. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy remikserów – czynnik finansowy jest najmniej istotnym, tj. nawet gdy ktoś zaproponuje naprawdę ciekawą stawkę, ale jego materiał do mnie nie przemawia, to remiksu się nie podejmę. Podobnie zresztą w moim przypadku jest w aspekcie produkcyjnym, aranżacyjnym czy kompozycyjnym.
Podczas naszej prywatnej rozmowy wspominałeś o kolejnych planach na kolaboracje, zdradzisz nieco więcej szczegółów naszym czytelnikom?
– W ogóle cały rok 2019 będzie chyba najbardziej intensywnym rokiem w mojej karierze pod względem tego typu działań. Pomijając projekt z Justyną, którego wydanie na polskim rynku jest zwieńczeniem wielu lat współpracy, czeka mnie kilka fajnych historii z osobami, które reprezentują zupełnie inny, odmienny wymiar muzyczny. Strasznie lubię, gdy czuję ten flow, gdy ktoś, kto z elektroniką ma do czynienia niewiele (a nawet wcale), nagle zaczyna jarać się możliwościami, jakie dają syntezatory, wszelkiego rodzaju efekty i współczesne możliwości generowania, edycji i pracy z dźwiękiem. Ja z kolei też lubię czerpać garściami z tych rejonów muzyki, z którymi kontakt mam bardzo rzadko lub są mi w ogóle obce. O ile praca z wokalem nie jest dla mnie nowością, o tyle np. orkiestra, czy żywe instrumenty, to nadal dla mnie pociągająca egzotyka. Po tylu latach beatów 4×4, które zresztą nadal kocham i od których być może nigdy nie ucieknę, starzejąc się (śmiech) czuję, że oprócz cyfrowo-analogowego świata brzmień fajnie jest wprowadzić trochę cząstek żywego, nieskwantyzowanego człowieka. „W kolejce” do nowych projektów jest już Misza Hairulin, genialny muzyk, kompozytor, aranżer i zarazem świetny człowiek – mamy ze sobą świetne flow, którego żal byłoby dźwiękowo nie wykorzystać. Następnie oryginalny wokalista, Arek Kłusowski, z którym klaruje nam się ciekawy koncept, będący mariażem nietuzinkowej elektroniki połączonej z nietuzinkowością jego wokalnej barwy. Oprócz tego świat hip hopu, dla mnie kompletnie obcy, ale jak się okazuje coraz bardziej otwarty na hybrydowe eksperymenty gatunkowe, również co jakiś czas puka do moich studyjnych drzwi – i czuję, że lada moment złamię się, odrzucę swoje – niestety drzemiące we mnie – uprzedzenia i sprawdzę się samemu, czy przypadkiem i tutaj nie można dać ponieść się dźwiękowej fantazji. Wszak zawsze jeśli okaże się, że nie ma „kleju”, żeby ponownie nie używać słowa „flow”, to jedyne, co można stracić, to czas. Z zysków natomiast są kolejne doświadczenia, których nigdy za wiele i które kształtują muzyczną samoświadomość, wpływając niejednokrotnie w ogromny sposób na workflow kolejnych kompozycji.
Jakiś czas temu pojawił się singiel „Clap & Count”, który stworzyłeś razem z legendą brytyjskiej sceny techno – Henry Cullenem, znanym bardziej jako D.A.V.E the Drummer. Numer wspiął się na wysokie miejsce sprzedaży na Beatporcie – opowiedz nam jak doszło do tej kolaboracji i jak wyglądała Wasza wspólna praca?
– Z Henrym znamy się od początku lat dwutysięcznych. To były czasy, gdy będąc pod opieką agencji City Beats prowadzonej przez Grooveliker’a, najpierw jako jeden z wykonawców w rosterze, a następnie jako bliski współpracownik i współorganizator wydarzeń, sprowadzaliśmy do Polski wielu artystów, których w tamtych czasach nawet nie za bardzo ktokolwiek znał, a dziś są legendami w wielu kręgach elektronicznej muzyki tanecznej. Wiele imprez organizowanych było we Wrocławiu, w którym panował wtedy straszny boom na acid techno, szczególnie to z „brytyjskiej szkoły”, oczywistym więc było to, że w końcu musieli na tych imprezach pojawić się reprezentanci tego gatunku – Chris Liberator, Julian Liberator, DDR, Geezer, itd., itp., w tym właśnie D.A.V.E the Drummer, który zresztą był odpowiedzialny za większość tracków wydawanych pod nazwiskami innych wykonawców. Wszyscy ci wykonawcy pojawiali się w Polsce dość często, a duet Chris & Henry był chyba najbardziej popularnym „zestawem” gwarantującym świetną imprezę – zarówno do strony klubowej, jak i późniejszych afterów, na których przegadywaliśmy wspólnie wiele godzin, czy wymienialiśmy się doświadczeniami studyjnymi. Na samym początku było to dla mnie jak spotkanie z guru, to były moje pierwsze kroki w produkcji tego typu brzmień, a tu nagle główny reprezentant gatunku śpi na moim łóżku, bo woli bardziej nasze towarzystwo od zimnych ścian hotelu. Później był etap, w którym okazało się, że bez względu na pozycję na scenie, w środowisku maszyn, syntezatorów i automatów perkusyjnych, wszyscy są równi – w pewnym momencie doszło nawet do drobnych incydentów, które oddaliły nas od siebie. Ale po wielu latach spotkaliśmy się ponownie na jednej scenie, jeśli dobrze pamiętam to było to w klubie Bohomass Lab w Kielcach na imprezie zorganizowanej przez Maksa Maternę. Grałem na tej imprezie ja, jak i Drummer, usiedliśmy po swoich występach przy barze i okazało się, że nie odczuliśmy ani na chwilę tej utraty czasu, powrócił wspólny flow i postanowiliśmy w końcu zrobić coś razem. Z racji faktu, że Henry mieszka w UK, a ja w Polsce, pracowaliśmy zdalnie. Henry zrobił podstawową warstwę perkusyjną i zaproponował brzmienia syntezatorowe, ja dodałem kilka groszy od siebie w sekcji perkusyjnej, trochę przestrzeni plus wokale i szereg syntezatorów. Zrobiłem wstępny aranż, Henry poukładał go po swojemu. Później ja znów go zmodyfikowałem. I tak aż do momentu, gdy stwierdziliśmy: to jest to, wydajemy. Na tej EP-ce pojawił się też mój solowy track, co do którego Drummer stwierdził, że jest wyprodukowany w taki sposób, że nic w nim by nie zmieniał. „Random Fail” również zyskał dobre recenzje i był/jest grany przez wielu DJ-ów na całym świecie. Henry jest zapracowany, tchnął nowe życie zarówno w Apex’a, jak i Hydraulixa, ja też nie dysponuję ogromem wolnego czasu, więc tempo naszych dalszych wspólnych wydań jest jakie jest, ale to oczywiście nie jest ostatnie słowo. W planach mamy już kolejne releasy, nie tylko w Apexie, ale i w innych wytwórniach. Myślę, że wielu słuchaczy zaskoczą nasze propozycje.
Wracając do albumu „Windrusher” – zdradzisz nam datę premiery?
– Niestety sam jej nie znam, chcę, aby ten album był doszlifowany pod każdym względem, dlatego przesunąłem marcową premierę, gdyż nie czuję jeszcze do końca, że padło tam ostatnie słowo. Obstawiam jednak, że wydarzy się to w pierwszej połowie roku, może jeszcze przed wakacjami. Na pewno dam Wam znać!
Dziękuję za rozmowę!
KONKURS:
Niemal już klasycznie, Jakub wraz z wytwórnią Traquency Records obiecał nam dostarczenie kilku egzemplarzy albumu, które przeznaczone będą na nagrody w konkursie. Tuż po premierze będziecie więc mogli zgarnąć od nas krążek „Windrusher”. Więcej informacji wkrótce, a na razie dajcie znać w komentarzu, że macie ochotę na taką płytę!
ZAPOWIEDŹ ALBUMU:
Jakub Rene Kosik – Landing on Venus (Original Mix) – taken from the forthcoming „Windrusher” album by jrk.pl
?fbclid=IwAR26bZ_ZSsRkmZzWYRwgP81-TYZ0p4rOejJx82bZfmo9X-b-xcoE6N-1Rew
LINK DO ŚWIEŻEGO SETA: