Jaka jest różnica między kawałkiem 'cool’ a kawałkiem 'cheesy’? Nick Warren dla Euphorii
Nick Warren, połowa Way Out West, ale też – a może przede wszystkim – jeden z ulubieńców fanów muzyki progresywnej. Wierny swoim korzeniom przez całą karierę, regularnie dostarcza niesamowitych kompilacji, gra porywające i urzekające zarazem sety na całym świecie. Niedawno ukazała się jego najnowsza komilacja w słynnej serii „Balance 18”. Od tego zaczęliśmy rzecz jasna naszą rozmowę.
Witam pana, pierwsza myśl, jaka nasunęła mi się już w trakcie przeglądania tracklisty, była taka – „znowu to zrobił, znowu nikt nie zna żadnego kawałka, a nawet wykonawców, którzy załapali się na kompilację”. Co więcej – trudno znaleźć w sieci informację na ich temat. Rozumiem, że taki był twój cel?
Tak, oczywiście. Podobnie było z „Limą” i innymi kompilacjami. Czuję, że to mój obowiązek znaleźć na taką okoliczność całkiem nowych producentów i umożliwić reszcie świata poznanie tych gości. Wiesz, w moim przypadku naprawdę nie ma potrzeby, żebym grał remiks Madonny.
Jasne, choć to dość ryzykowna strategia.
Zgadza się, ale ryzyko jest potrzebne. Zwłaszcza dla osób takich jak ja, które są w biznesie tak długo, ważne jest, by być podekscytowanym każdym kolejnym projektem. Trzeba ciągle popychać siebie do przodu, przekraczać kolejne, nowe granice. Poza tym każde ryzyko koniec końców się opłaca. Jak ze wszystkim w życiu – jeżeli nie podejmujesz ryzyka, nigdzie nie dojdziesz, niczego nie osiągniesz.
Słów kilka o muzyce progresywnej. Ze względu na moje zajęcie muszę być na bieżąco z wieloma gatunkami i czasem mam wrażenie, że dobry progressive jest trudniej znaleźć aniżeli inne rzeczy. Może mam problem ze znalezieniem dobrych źródeł, pomożesz mi?
To prawda, że jest trudno. Brzmienie progresywne poszło teraz w dwóch kierunkach. To korzenne moim zdaniem skierowało się w stronę deep techno. Można to podsumować, że deepowe techno brzmi prawie jak progressive, a deepowy progressive brzmi jak techno. Jeżeli idzie w inną stronę, zaczyna się robić tandetne. Osobiście zawsze trzymam się z dala od trancowych „cheesy” melodii. Teraz można powiedzieć, że sporo technicznych rzeczy z Berlina brzmi bardzo progresywnie. Znienawidzą mnie, jak to usłyszą, no i na pewno tego nie przyznają. Ale goście typu Solee, Gregor Tresher i wielu innych uważanych za producentów techno, brzmią jak dla mnie bardzo progresywnie.
Czy zatem masz jakąś wskazówkę dla ludzi szukających dobrych beatów z dobrymi progresywnymi melodiami, które są dziś dobrem stosunkowo rzadkim?
Na pewno są rzadkie, potrzeba dłużej szukać. Ale czuję się szczęśliwy, gdy mogę poświęcić cały dzień na poszukiwania perełek. Wtedy okazuje się, że tak samo dużo ciekawych rzeczy jak w prawdziwie progresywnych labelach, można znaleźć w labelach typu Kompakt czy Traum, kojarzonych z muzyką techniczną.
Myślisz, że nadchodzi dobry moment na dobrą progresywną muzę z dobrymi melodiami, po latach słuchania loopów?
Ta muza zawsze się dobrze trzymała, przez ostatnie 15 lat była uważana za najlepszą, tylko w ostatnich latach loopowane house’y nagle stały się „cool”. Ale z drugiej strony to faworyci mediów i małych klubów. Większość publiki ma już tego dosyć i myślę, że niebawem faktycznie wrócą melodie. Ale muszą być dobre, muszą też być „cool”, nie mogą być „cheesy”.
No właśnie, jest cienka granica między progressive house’em a progressive trance’em, który już przez fanów prog house’u uważany jest za „cheesy”.
Dokładnie, poza tym na teoretycznie progresywnych listach na Beatporcie masz gości typu Szwedzka Mafia…
Tak, nie o takim progressive housie mówimy. Jakbyś komuś nieobeznanemu wyjaśnił różnicę między kawałkiem progresywnym, który jest dobry, a takim, który jest „cheesy”?
Jak dla mnie tu chodzi o akordy. W sekwencjach akordów, w tym jak się zmieniają. Przeważnie jest tak – wybacz, że zabrzmię specjalistycznie, że kawałek będący „cool” jest oparty na mollowych akordach (brzmiących bardziej smutno generalnie – przyp. red.), a kawałek będący „cheesy” jest oparty na durowych (brzmiących weselej, przez to prościej – w disco polo i większości słabego popu nie ma prawie w ogóle mollowych – przyp. red.). Czyli czarne klawisze na fortepianie są „cool”, a białe nie.
No to muszę cię zapytać, bo sam jestem wielkim fanem dobrych progresji akordów we wszelkich muzycznych gatunkach – kto ma twoim zdaniem najlepsze przejścia akordów na świecie?
Boże, oto jest pytanie hmm. Przeglądając całą historię rocka i popu, myślę, że można wyróżnić U2. Zawsze mieli świetne akordy. Podobnie Nirvana, potem też Foo Fighters. Albo Fleet Foxes, Arcade Fire. I Sigur Ros! Królowie akordowych progresji…
To jesteśmy blisko siebie w ocenie, bo dla mnie rządzą panowie z zespołu Mogwai, dosyć podobna muzyka…
Zgadza się. Też ich lubię.
P.S. Druga część wywiadu we wtorek około 22:44 w Planecie Poznań!