Jak się bawią Czesi, czyli relacja z Transmission!
Po raz już trzeci miałem okazje odwiedzić Pragę. Poszukując niezapomnianych wrażeń i wspaniałej zabawy, nie mogłem opuścić eventu, który w tamtym roku okazał się najlepszą imprezą w moim życiu. Transmission to wydarzenie na wielką skalę. To wspaniała noc, której nie można porównać z żadną inną znajdującą się w kalendarzu klubowych imprez. Wielu z was spyta pewnie: dlaczego? Odpowiedź jest prosta.
Listopad to miesiąc w którym każdy klubowicz może znaleźć coś dla siebie. Wszyscy pamiętamy wspaniałe edycje Atb In Concert w Poznaniu, czy chociażby pierwszą Polską edycję Armin Only. To co zaś dzieje się u naszych południowych braci to coś naprawdę niezwykłego. Ci co choć raz pojawili się na Transmission nie potrzebowali zapewnień by i w tym roku zawitać do Praskiej Areny. Nietuzinkowy Line up to zaledwie malutka część atrakcji które co roku przyciągają tysiące klubowiczów z całego świata. Dodajcie do tego niesamowite nagłośnienie, wspaniałe wizualizacje i jeden z najnowocześniejszych obiektów w Europie, powstaje nam coś, czego próżno szukać chociażby w Polsce.
United Music to agencja, która bardzo profesjonalnie podchodzi do organizacji tego typu wydarzeń, dlatego nie dziwmy się, że w ich kalendarzu imprez, nie ma takich, których nie warto byłoby odwiedzić.
W sobotnie popołudnie, autokarem zapełnionym do ostatniego miejsca wybraliśmy się w stronę Pragi. Podróż mijała w bardzo dobrej atmosferze, napięcie rosło z minuty na minutę a każdy z nas uśmiechnięty jak nigdy dotąd czekał na to by z bliska ujrzeć ten wspaniały obiekt.
O2 Arena (dawniej Sazka Arena) znajdująca się w stolicy Czech, nie jest kolejną zwyczajną halą. To prawdziwy gigant, który zarówno z zewnątrz jak i w środku prezentuję się naprawdę bombowo. Jest jednym z Europejskich obiektów, który swym wyglądem (w szczególności nocą) zachwyca każdego bez wyjątku. Wejście na imprezę trwa niespełna pięć minut. Mimo ogromnej ilości osób, nikt nie stoi w kolejce i nikt też nie jest obszukiwany osobiście, tak jak ma to miejsce na imprezach w naszym kraju. Bezdotykowa kontrola, kołowrotki na bramce i uprzejmi ochroniarze przy wejściu, sprawiają, że każdy już na samym początku odczuwa to, że znalazł się na zagranicznym evencie.
Mnóstwo punktów gastronomicznych z wieloma rodzajami przysmaków do wyboru. Różnego rodzaju drinki; zarówno zimne, jak i gorące napoje, a przede wszystkim zupełny brak kolejek to kolejna oznaka tego, ze jesteśmy tam, gdzie dobro klubowicza liczy się najbardziej.
Tuż po dwudziestej pierwszej prawie wszyscy, którzy przybyli z Polski udali się na meeting przy pucharach. Znów udało nam się spotkać w ponad stuosobowym gronie i po raz kolejny pokazaliśmy Czechom jak bawią się polscy klubowicze. Odśpiewaliśmy hymn, porobiliśmy mnóstwo pamiątkowych zdjęć i w kilku osobowych grupach udaliśmy się na Dance Floor.
Zdjęcia z przygotowań zawierały tak naprawdę tylko namiastkę tego, co można było ujrzeć po wejściu na halę. Co od razu rzuciło się w oczy to ogromny trójkąt, który sam w sobie był wielkim led’owym ekranem. Oprócz tego przywieszonych było 12 mniejszych ekranów, na których mogliśmy podziwiać różnego rodzaju wizualizacje. Tutaj należałoby zwrócić uwagę na pięknie ukazany motyw przewodni imprezy (Starożytne cywilizacje). Scena jak to przystało na Czechów była naprawdę bogato wyposażona. Wokoło mnóstwo przeróżnych świateł, od ruchomych 'głów’, stroboskopów, aż po wielkie białe światła żarowe. Nad nami wisiały cztery stelaże wyposażone w urządzenia do wyrzucania pirotechniki oraz kilkanaście różnokolorowych świateł. Nie mogło oczywiście zabraknąć maszyn do wyrzucania ognia czy konfetti oraz mnóstwa innych niezliczonych dodatków. Na parkiecie znajdowało się sześć podestów, na których mogliśmy podziwiać występujące tancerki. Natomiast nagłośnienie, która zamontowane było w hali zasługuje na ogromny plus. Funktion One przywiezione prosto z Anglii naprawdę miażdżyło w dosłownym znaczeniu tego słowa. Pierwszy raz bawiłem się przy tym nagłośnieniu, ale nie zamieniłbym go na nic innego. Zarówno niskie jak i wysokie tony brzmiały perfekcyjnie, a bass zabijał każdym swoim uderzeniem. Jak to zazwyczaj bywa, z upływem czasu, nagłośnienie było podkręcane coraz bardziej, a na ostatnim występie tej nocy momentami bolały uszy. „Nie wiem jak wy, ale ja osobiście nie byłem na głośniejszej imprezie. Moc dosłownie tłoczyła się przez jelita. Znajomy pod sceną stwierdził że od basu miał problemy z oddychaniem.” (LosKocurros) Cóż można dodać? Zero jakichkolwiek przesterów dźwięku, zero pogłosu – prawdziwy profesjonalizm i perfekcja w każdy calu!
To co najlepsze zostawiłem sobie na 'deser’. Trzynaście laserów o ogromnej mocy (10 zielonych, 3 kolorowe) to coś czego chyba nigdy nie zapomnę. Co potrafią zdziałać te urządzenia w rękach Holenderskich mistrzów z Vision Impossible to widoki, które trudno objąć w słowa. Powiem tylko, że z tak wspaniałym pokazem laserów nie spotkałem się nigdy wcześniej. Rozszczepienie światła i zapętlanie laserów momentami przyprawiało o dreszcz, a ja sam niejednokrotnie nie mogłem wyjść z podziwu. Zresztą cały arsenał urządzeń jaki znajdował się przy reżyserce mówi sam za siebie. Dotykowe ekrany, wielkie konsolety do obsługi świateł i mnóstwo innych cudów techniki. Naprawdę wielki ukłon w stronę panów z Vission Impossible za to całe show, które dla nas przygotowali. Ci co nie byli muszą po prostu uwierzyć na słowo, że Czesi naprawdę potrafią zadbać o każdy szczegół.
Strona muzyczna imprezy stoi zawsze na pierwszym planie. Jeśli chodzi o Line up Transmission, to nikomu z nas nie pozostawiał on najmniejszych wątpliwości, co do tego, że będzie naprawdę wspaniale. O 20:30 za konsoletą pojawił się San. To bardzo intensywnie rozwijająca się postać Holenderskiej sceny klubowej. Jego set na Transmission to nic innego jak specjalnie przygotowany warm up, który miał przygotować nas do dzisiejszej zabawy. Dużo mocnych uderzeń i kilka doskonałych break down’ów sprawiało, że publika zaczęła rozgrzewać się coraz bardziej, a ludzi na parkiecie przybywało. Wszyscy czekaliśmy na główne intro rozpoczynające imprezę, no i tutaj z czystym sumieniem mógłbym rzec, że wszystkie intra, które mogliśmy oglądać zeszłej soboty, przebiły te, które znam choćby z Sensation. Trudno w to teraz uwierzyć, ale jak tylko przypominam sobie te wszystkie wybuchy, lasery i genialnie wręcz wizualizacje to z ręką na sercu stwierdzam, że dotychczas nie widziałem czegoś takiego. Gdy na ekranie pojawił się napis „Starting System” światła zaczęły pędzić coraz szybciej, a wrzawa wszystkich w hali stawała się coraz głośniejsza. Wszyscy bowiem wiedzieli, że zaraz nastąpi wielkie 'BUM’ i na scenie pojawi się Gareth Emery. Tak też się stało, po wybuchach pirotechniki na dj’ce stawił się G.Emery. Zaczął od „Harmonies (Sound of Garuda Intro mix)” Ashley Wallbride, które ukazać ma się już 20 listopada na nowym albumie Garetha. To naprawdę nieziemski track, który wprowadził nas w świat starożytnych cywilizacji. Jako drugie usłyszeć mogliśmy „Waiting” w remixie duetu First State. Nie mogło zabraknąć znanych chyba wszystkim produkcji Gareth’a pt: „Metropolis” i „Exposure”. Set idealny na rozkręcenie imprezy. Na parkiecie zaczęło robić się dość ciasno, co sprawiło, że bardzo szybko uciekłem na trybuny (lasery i wszystkie efekty widoczne z tej perspektywy to naprawdę coś pięknego). Gdzieś po drodze usłyszeliśmy jeszcze „Ashley”, ostatnio bardzo często grany kawałek Filo & Peri, oraz mush up autorstwa samego Gareth’a „Stadium four vs Lethal Industry”. To był pierwszy występ Brytyjczyka w Republice Czeskiej i uważam, że spisał się on na mocną piątkę!
Tuż przed północą ruszyło kolejne intro pt: The Maya Stone. Pierwsze odpalenie laserów i kolejny wspaniały powrót do przeszłości powodował niecodzienny dreszcz emocji. Za sterami stawił się trzydziestosiedmioletni Giuseppe Ottaviani. Energia płynąca z każdego tracka i technika mixowania mocno energetycznych kawałków to właśnie to, z czego znany jest GO. Wcześniejszy set okazał się bardzo dobrą rozgrzewką, a zabawa na dobre rozpoczęła się właśnie na tym występie. Kawałek „No More Alone” i zabijające swą energią „Third Dome” to produkcje przy których jeszcze tydzień temu Giuseppe rozgrzewał publiczność bawiącą się w Łodzi. Znalazł się też wspaniały wokal płynąy z seta Włoskiego dj’a, czyli „Fallen”. Na podsumowanie jego seta, idealnie nada się cytat jednego z klubowiczów: „Nie spodziewałem się, że wywoła u mnie takie emocje. Miałem momentami łzy w oczach. Set przemyślany i niesamowity.” (kubiszon)
Postać, na którą czekałem dzisiejszej nocy, zjawiła się tuż przed godziną pierwszą. Jako trzeci za konsoletą zainstalował się Markus Schulz. Na początek wspaniałe intro, a potem nie czekając nawet sekundy Pan Schulz z wielką radością uderza w guzik play zaczynając swojego set’a od „Rydem Koba”. Pierwsza minuta jego występu, a ja już bawiłem się jak szalony. Wszyscy zapewne spodziewali się, że ten set będzie inny niż wszystkie. Nie banalny dobór tracków i niezliczone gesty, to właśnie rzeczy charakteryzujące ósmego na liście najlepszych artystów muzyki elektronicznej na naszym globie. Takie tytuły jak „Nothing At All”, „Insomnia” Faithless czy genialny wręcz wokal „Do You Dream” w wersji Vocal Mix, mówią chyba same za siebie. Na kawałku Arneja „There are no Coincidences” mieliśmy okazję oglądać wspaniały pokaz laserów, które w pewnym momencie rozświetlając całą halę zatrzymały się w miejscu – obłędny widok!
To co zrobił Schulz to dla mnie prawdziwe arcy-mistrzostwo. Chyba nikt nie zastanawia się, dlaczego to właśnie on został rezydentem Transmission w Czechach. Wypompował ze mnie wszystkie siły, ale muszę tutaj dodać, że na zagranicznych eventach po prostu nie czuje się zmęczenia. Można bawić się całą noc, mimo tego, że nogi bolą jak nigdy dotąd. Nie zabrakło także wspaniałego hymnu zeszłorocznej edycji, czyli „The New World”, przy którym euforia ludzi była nieunikniona. Ten kawałek poznałem już po pierwszych dwóch sekundach, co przyznam się bez bicia zdarza mi się naprawdę rzadko. Najpiękniejszym momentem całej imprezy i chyba najlepszą chwilą mojego życia okazała się znakomita produkcja „You” Robert’a Burian’a z wokalem Zdenki Predna. Doskonale zsynchronizowany pokaz laserów, który mogliśmy oglądać podczas tego tracka to coś co po prostu trzeba przeżyć i zobaczyć na własne oczy. Tutaj poleciały łzy szczęścia i myślę, że dla mnie lasery na zawsze pozostaną czymś niezwykłym…
O 2:30 ze swoim show wystartowała ekipa z Vission Impossible. W pierwszej połowie tego występu, niestety nie zobaczyliśmy prawie żadnej gry świateł. Dopiero po kilkunastu minutach wszystko zaczęło nabierać tempa i rozkręcać się coraz bardziej. Zagrali m.in. „Temptation” w remixie Denga & Manus i na zakończenie znane chyba wszystkim „Aztec” Neptune Project. Przy rozbłyskach stroboskopów i wybuchach pirotechniki na zakończenie, widok ponad 10 tysięcy ludzi znajdujących sie w hali robił naprawdę spektakularne wrażenie.
Na występ Menno De Jong’a czekał chyba nie jeden z nas. Intro rozpoczynające jego występ miało w sobie coś co przyprawiało o dreszcze. Na scenie znajdowały się cztery bębny, w które z wielkim hukiem uderzały cztery postacie. Oczywiście nie obyło się bez wybuchów pirotechniki. Holenderska gwiazda muzycznej sceny klubowej rozpoczęła od tegorocznego hymnu Transmission swojego autorstwa, czyli po prostu „Ancient Mysteries”. Przez pierwszą część swojego seta Menno grał nie do poznania. Mocne i energetyczne tracki to oznaka obawy przed tym, że część z nas po prostu zaśnie na parkiecie. Ale I-Ching (nazwa przedostatniego intro) to podobno księga przemian, więc stwierdzić można, że Menno wczuł się w tę rolę doskonale. Potem zdecydowanie zmienił styl gry i nadrobił zaległości. Set jak najbardziej na plus. Usłyszeliśmy takie wokale jak „Find Yourself” i „Use Somebody”. Podbój parkietu, a w moim wypadku trybun trwał w najlepsze. Końcówka seta Menno po prostu niezapomniana. Doskonałe perełki, czyli jego własne „Last Light Tonight” i na zakończenie „Carte Blanche”: w remixie Vincent’a de Moor’a. Szkoda, że nie zagrał remix’u Panów z Cosmic Gate – to by dopiero było szaleństwo. Oczywiście jak na Menno przystało nie obyło się bez skoków po konsolecie. Wspaniały kontakt z publiką to chyba jego znak rozpoznawczy.
Jako ostatni pojawił się Sander Van Doorn. Dj o którym w Polsce słyszał chyba każdy z klubowiczów. Jedni uważają, że w naszym kraju jest go za dużo, ale innych swoimi występami za każdym razem zaskakuje. Jest to jedna z postaci, która stała się bardzo wyczekiwana na Czeskiej scenie klubowej. Na pierwszy ogień poszedł „Bastilon”, tutaj nagłośnienie podkręcone na maxa to istne wariactwo! Usłyszeliśmy także szaleńcze „Brace Yourself” czy chociażby jego nowy track „Ninety”. Na jego secie, owszem siedziałem, ale tylko przez pięć minut, bo żałowałbym gdybym przegapił taki popis umiejętności Holendra. Zagrał „Louder Than Boom „czyli kawałek z nowej płyty Tiesto. Uważam, że Sander zmienia swój styl i robi to w dobrym kierunku. Jego set był zupełnie inny i zdecydowanie lepszy niż te które słyszałem dotychczas. Pod koniec poleciał jeszcze „Madagaskar” w remixie Richard’a Durand’a, a na zakończenie wokal „Apologize”. Nie sposób nie wspomnieć tutaj o tym, co działo się na secie Sandera. Byliśmy świadkami prawdziwego show, a wszystko to za sprawą laserów i świateł. Po raz kolejny ukłon w stronę panów z ekipy Vission Impossible, bo to co wyprawiali nazwać można poprostu Czeską zagładą.
„Hitchcock mówił: w idealnym thrillerze 'na początek trzęsienie ziemi, a potem napięcie stopniowo rośnie.’ I taki też był set Sandera.” (viscaelbarsa)
Kto zagrał seta imprezy? Według mnie wszyscy spisali się doskonale, ale jeśli musiałbym wybierać, to wskazałbym na Schulza. Słyszałem go już kilkukrotnie i szczerze mówiąc, za każdym razem zadziwia mnie od samego początku do samego końca. Nigdy nie ma złego dnia, zawsze uśmiechnięty i pełen energii przelewa zarówno swoją muzykę jak i energię w serca wszystkich klubowiczów. I tym razem rezydent imprezy nie zawiódł, a 120 minut jego magicznego seta to prawdziwe mistrzostwo świata.
Moim zdaniem, w słowniku agencji United Music, nie ma takich słów jak: słaby, przeciętny czy średni. U nich wszystko musi być po prostu DOSKONAŁE. Teraz niestety trudno uwierzyć w to, że to już koniec. Czekaliśmy tak długo, a to wszystko minęło w tak błyskawicznym tempie.
Szósta odsłona Transmission przeszła do historii. To event, który nie podlega jakiejkolwiek ocenie. Tego po prostu nie można opisać, a żadne relacje czy filmy nawet w połowie nie oddadzą tego co się tam działo. Wizyta na takim wspaniałej imprezie powoduje w nas to, że po wyjściu z hali prawie każdy obiecuje sobie, że pojawi się na następnej edycji. Ja dzięki minionej sobocie pokochałem Transmission i wiem, e Pragę odwiedział będe co roku.
„Powtórzę to jeszcze raz – całościowo, zliczając plusy i minusy była to najlepsza impreza na jakiej byłam.” (Angie)
Co pozostawiła mi w pamięci szósta edycja Transmission?
Z pewnością wiele wspaniałych wspomnień. Niezliczonych chwil radości i niezapomniane łzy szczęścia. A najważniejsze z tego wszystkiego, to poczucie tego, ze dla tej muzyki warto jechać choćby na koniec świata, bo tylko ona daje nam tyle szczęścia.
Wydawać by się mogło, że nie ma imprezy idealnej. Czesi jednak łamią wszelkie możliwe bariery i z roku na rok pokazują nam, ze jeśli tylko się chce to można zorganizować event, który nie ma sobie równych. Ja nie znalazłem żadnych minusów i skłamałbym, mówiąc, że nie była to najlepsza impreza na jakiej dane mi było być. To cudowne miasto, ta wspaniała hala i ta perfekcyjna organizacja, to rzeczy, które sprawiają, że tam po prostu chce się wracać. Praga bez najmniejszych wątpliwości: moim numerem jeden! Tak więc… do zobaczenia za rok!
Autor: Wiktor Woźniak
PS. Zapraszamy do działu Zdjęcia z imprez, gdzie znajdziecie fotorelacje z Pure Prague with Armin van Buuren oraz Transmission 2009.