Izraelski producent robi płytę jednemu z najsławniejszych raperów
O kolaboracjach twórców muzyki tanecznej z gwiazdami czarnej muzy napisano już wszystko, Wy również mieliście już nie raz okazję do ponarzekania, pomarudzenia i wieszania psów na takich projektach. Jak dotąd prym w tej konkurencji wiedzie David Guetta, czyli gość, który świadomie oddalił się od środowiska klubowego na rzecz muzyki zwanej w Stanach „urban”.
Coraz częściej jednak amerykańscy artyści (albo ich menedżmenty) wyszukują bardziej ambitnych twórców elektroniki, żeby dodali trochę blasku i nowoczesności nowym kawałkom mainstreamowym gwiazdom. Najlepszym przykładem są tu wspólne tracki Rihanny i drumowo-dubstepowego duetu Chase & Status, a także Britney Spears pracująca z gwiazdą dubstepu Rusko.
Czas na Diddy’ego, którego zresztą można nazwać pionierem takich wspólnych sesji. Podobno powodem jego wieloletniego już zaangażowania w świat klubowych beatów jest fakt, że każdego lata spędza dużo czasu w przybytkach hedonizmu na Ibizie. Trudno bywając w tym magicznym miejscu nie załapać bakcyla, czego również Diddy jest potwierdzeniem. Przypomnijmy – Puffy ma już za sobą m.in. współpracę z DJ-em Hellem i to dwukrotną – swego czasu zaszalał razem z Kelis z „Let’s Get Ill” (rok 2003!), a na ostatniej płycie niemieckiego weterana krzyczał do didżejów „Nie grajcie pieprzonych krótkich wersji kawałków, grajcie 10-minutowe!”.
Teraz okazuje się, że do wspólnego nagrywania nowego albumu Diddy zaprosił izraelskiego producenta znanego z przestrzennych i minimalistycznych tech-house’ów czyli Guy’a Gerbera (nagrywającego na co dzień m.in. dla Cocoon).
Czyżby to oznaczało, że Diddy ma zamiar pokazać znajomym co to znaczy prawdziwy, elektroniczny groove? Niekoniecznie – sam Gerber wspomina, że płyta będzie bardzo ciekawa, ale mniej będzie miała wspólnego z typowym klubowym klimatem, a więcej z muzyką indie. Czy to oznacza więcej gitar czy raczej mamy to rozumieć jako indie dance czyli na przykład współczesne disco czy electro? Pożyjemy, zobaczymy.
