’Głupia muzyka dla głupich ludzi’ – Tocadisco w wywiadzie dla Euphorii
Długi wstęp można pominąć – człowiek to znany każdemu. Poza tym sama rozmowa z Romanem aka Tocadisco, z ostatniej Euphorii nie jest krótka. Polecamy jednak w całości.
Mówiłeś niedawno w jednym z wywiadów, że czujesz się teraz szczęśliwy, a wręcz błogosławiony, wspominałeś o miłości…
– Tak, rok 2009 był dla mnie bardzo dobry. Najpierw skończyłem mój drugi album, potem latem wziąłem ślub…
Gratulacje!
– Dzięki, poza tym przeniosłem się do nowego domu, gdzie zorganizowałem sobie studio. Wszystko mam teraz pod jednym dachem, co oczywiście jest bardzo komfortowe. Nie muszę już dojeżdżać do studia. Wstaję rano, nie muszę się nawet ubierać robiąc najnowszy kawałek.
Rozumiem, że teraz już w ogóle nie będziesz wychodził z domu?
– Pewnie nie za wiele. Sytuacja bardzo się zmieniła – wcześniej miałem studio bez okien, a teraz jest pełen luksus – wielkie okna, duży ogród zaraz obok, zupełnie inna wibracja.
Czujesz się, jakby nareszcie spełniły się twoje marzenia?
– Szczerze, to nigdy nie miałem sprecyzowanych marzeń. Jedno jest jednak pewne – moje życie jest teraz wyraźnie wygodniejsze. To fantastyczny moment dla mnie. I tak jak wspomniałeś czuje się bardzo błogosławiony czy też rozpieszczany przez los, bo naprawdę mnóstwo dobrych rzeczy się dzieje.
Myślisz, że można to usłyszeć w twojej muzyce? Stała się bardziej optymistyczna, pozytywna?
– Nie wiem, na pewno mój ostatni album to płyta imprezowa, prezentuje muzykę, którą gram jako DJ. Pierwszy był inny, tam byłem bardziej muzykiem. Grałem na prawdziwych instrumentach etc.
Zostańmy przy albumie – jesteś zadowolony z jego odbioru, recenzji, sprzedaży?
– Prawda jest taka, że albumy zawsze robię tylko dla siebie. Często jest tak, że ludzie nie rozumieją pewnych rzeczy podczas pierwszego przesłuchania. Wracają po jakimś czasie i mówią: aa, oto ci chodziło. Nauczyłem się przez te wszystkie lata, że trzeba mieć na to luz. Nie stresuję się myśląc – oby wszyscy zwariowali na punkcie mojego albumu. Nie jestem taki. Zajmuję się tworzeniem muzyki, ale gdy ona ukazuje się na rynku, ja jestem już trzy kroki dalej, myślę o kolejnych produkcjach. Rozumiesz co mam na myśli?
Tak, choć niektórzy mogą się zastanawiać – Tocadisco mógłby wydawać co dwa tygodnie nowego sztosa i pewnie każdy lądowałby na szczycie listy Beatportu, a on woli siedzieć w studiu i nagrywać album. Właściwie po co?
– Ok., sprawa wygląda tak, że założyłem sobie wydanie takiej trylogii – trzech albumów, jeden więc jeszcze przede mną. To inna kwestia – potrzebuję tego, by czuć, że jestem artystą tworzącym muzykę. Nie czuję się tylko didżejem, jestem producentem elektroniki i mam większe ambicje, chcę tworzyć różne rzeczy. Tworzenie tylko tracków prosto na parkiet, które nie mają większego znaczenia, jest trochę nudne. Stworzenie albumu jest dużo trudniejsze, musisz wymyślić 12 kawałków, które w jakiś sposób są ze sobą powiązane, które opowiadają jakieś historie.
Muszę się zatrzymać przy tym tekście o kawałkach klubowych, które określiłeś jako tracki bez większego znaczenia…
– Wiesz, muzyka taneczna jest po to, byś chciał tańczyć i byś przy tym dobrze się czuł. Album pokazuje cię jako artystę, pokazuje co myślisz na temat pewnych spraw. Mógłbym skopiować jakiś stary motyw, przerobić go na nowoczesny klubowy hit i mieć numer jeden na Beatporcie, ale jakie to ma znaczenie? Żadne. Nie ma w tym żadnej duchowości ani kreatywności, żadnej sztuki. Album to coś bardzo kreatywnego – wszystkie kawałki wymyślam sam, teksty piszę sam albo pisze ja jakiś mój znajomy – to coś zupełnie innego niż zrobienie popularnego covera czy podprowadzenie jakiegoś motywu od kogoś innego. Wszystko jest moje, oryginalne. Dziś mamy trudną sytuację, bo ludzie się przyzwyczaili, że wszystko jest łatwo dostępne, podane na tacy, nie muszą już się nad niczym zastanawiać. Wszystkie dzisiejsze hity to przeróbki staroci albo pomysły zwinięte od innych artystów. Jeśli jesteś prawdziwym artystą, nie robisz takich rzeczy. Taka jest prawda.
A co myślisz o kierunkach, w których zmierza muzyka klubowa?
– Trudno mówić ogólnie, zwłaszcza kiedy mieszka się w Niemczech. Tutaj muzyka klubowa jest bardziej zaawansowana, niż w innych częściach świata. Gdy wracam do kraju, gram zupełnie inne klimaty niż w Australii czy Brazylii, gdzie clubbing zaczął się kilka czy dziesięć lat temu. U nas to trwa już od prawie czterdziestu, od czasu Kratwerk i innych elektronicznych artystów. Na świecie dominuje trance, a w Niemczech nikt nie zwraca na to uwagi. Tu zawsze jest głębiej, i bardziej technicznie. Będąc z Niemiec musisz się trochę rozdwoić – wyjeżdżać w świat z trochę innymi płytami niż grasz tutaj.
A co myślisz o rynku brytyjskim?
– To trudny temat. Oni mają tyle mediów, tyle możliwości, audycji radiowych i magazynów. Oni myślą, że to, co się u nich produkuje, jest najlepsze. A ja nie rozumuję w kategoriach narodowości – staram się być otwarty. Muzykę trzeba czuć, po prostu słyszysz, że dany kawałek jest dobry, co za różnica z jakiego kraju pochodzi?
A propos mediów i trochę też Niemiec – powtarzasz, że niemieckie rozgłośnie grają głupią muzykę dla głupich ludzi…
– To prawda, większość z nich tak.
W innych krajach jest inaczej? Bo u nas też jest kiepsko pod tym względem, trochę podróżujesz, więc pewnie wiesz coś na ten temat?
– Tak, Belgia jest niesamowita, mają wiele stacji, które w ciągu gra łupią Crookersów czy Boys Noize, podczas normalnego radiowego, dziennego programu. W Niemczech coś takiego nie zdarzy się do końca świata – w radiu promowane są tylko rzeczy popowe, które wychodzą w wielkich wytwórniach, jacyś laureaci telewizyjnych konkursów, albo gwiazdy rocka, które puszczane są już od 40 lat. Nikt nie ryzykuje z czymś nowym. To naprawdę męczące. Duże rozgłośnie pytają ludzi na ulicy czego chciałbyś posłuchać w radiu, co lubisz,a oni mówią, że pop jest spoko. Ale przecież pop to nie jest muzyka z serca, to produkt ogromnych koncernów płytowych, które produkują to cholerstwo właśnie po to, by było puszczane w radiu. To nie jest chodzenie do sklepu i wybieranie czegoś, co ci się podoba – masz konsumować to, co ci podają na tacy, co wybierają dla ciebie za ciebie!
To co sam byś wybrał na poranną audycję w jakiejś rozgłośni, co byś chciał usłyszeć?
– Zmiksowałbym różne klimaty. Wiesz, nie mam nic przeciwko Britney Spears, ale potrzebne są w międzyczasie także inne rodzaje muzyki. Jeśli słyszyć ciągle to samo, twój mózg prędzej czy później będzie zlasowany. Każdy powinien mieć okazję słuchać różnorodnych artystów, różnych gatunków, również innych języków. Czemu ciągle musimy słuchać kawałków po angielsku? Dlaczego nie po japońsku? Jeśli kawałek jest świetny, czemu nie?
Wróćmy do Niemiec – mówisz, że jesteście do przodu, kiedy patrzymy na dzisiejsze trendy, minimal i nawet dubstep wydają się być niemodne, a wrócił oldschoolowy house..
– Wiesz, te wszystkie podziały na gatunki, na modne i niemodne to sprawka mediów – dziennikarze muszą to nazywać, żeby mieć jakiś wspólny mianownik. Fakt, że zawsze różnica główna między techno a house’em polegała na różnicy prędkości, ale teraz to się wyrównało. Wszystko się miksuje i to dla mnie jest najciekawsze w tym świecie – ciągle coś nowego się dzieje, muzyka się zmienia, ewoluuje nieustannie, a dziennikarze tak naprawdę za tym nie nadążają. Przez piętnaście lat kiedy gram, ciągle słyszę np., że techno is dead. Było już chyba dead 40 razy! A jest w tej chwili większe niż kiedykolwiek, to wszystko to bla, bla, bla. W tej chwili rzeczywiście wszystko stało się bardziej soulfulowe, ale to normalna kolej rzeczy. Przed chwilą było mocniej, to teraz będzie delikatniej, niebawem znów zrobi się mocniej. To ma związek z tym co się dzieje na świecie. Jest kryzys, ludzie mają mniej pieniędzy i nie chcą słuchać ostrej muzyki, chcą coś bardziej wesołego, chcą wychodzić i cieszyć się życiem.
Tak właśnie gawędziliśmy sobie z Romanem w ostatnią środę w Euphorii tuż po godzinie 21-ej, na antenie Planety Poznań i dzięki FTB w całej Polsce. Na kolejne wieczorną kawę z ciekawym gościem zapraszamy już w najbliższą środę, o tej samej porze. Kto to będzie? Na razie nie zdradzę, ale na ponownie będzie ich dwóch – jeden zagraniczny, jeden polski. Zapraszamy! 🙂