Giuseppe Ottaviani – 'GO!’ – recenzja FTB.pl
Nazwisko Giuseppe Ottaviani jest dobrze znane od dosłownie kilku lat, jednak projekt Nu NRG, w który muzyk zaangażował się pod koniec lat 90-tych, to już dzisiaj pokaźny, pełen wartkiej akcji rozdział w historii włoskiej muzyki rozrywkowej. Gdy Giuseppe rozpoczynał solową karierę, wydawało się, że to on wzbogacił ten specyficzny italo-feeling Nu NRG o rozbudowane, marzycielskie partie melodyjne, którym następnie Andrea Ribeca dodawał tanecznego polotu. Jednak wraz z jej rozwojem sukcesywnie odkrywał swoje inspiracje i muzyczny profil. W wywiadzie dla DJ Magazine przekonywał, że obok trance’u bardzo lubi również techno, rozłożyste i precyzyjne breakdowny zamieniał na chwyty przepełnione dynamiką i energią, wreszcie – próbował współpracy z wokalistami. Docenił to Paul van Dyk, zapraszając Giuseppe do studia w trakcie przygotowywania „In Between”, zaś świetnie podsumowuje – pierwszy solowy album Włocha – „GO!”.
Po ubiegłorocznym sukcesie z wokalnym „No More Alone” Ottaviani koncentrował się na pracach nad debiutanckim krążkiem, o którym myślał już w grudniu 2007 roku. Przypominał o sobie kolejnymi remiksami, i to przypominał skutecznie. Wśród udanych interpretacji numerów Activy, Toma Colontonio czy remake’u „Forbidden Fruit” na jubileuszowe wydawnictwo Paula van Dyka, a więc postaci muzycznie mu nieodległych, nie sposób pominąć zaskakującej aranżacji „The New World” Markusa Schulza. W podobnie niespodziewanym stylu rozpoczyna się sam album. Klasyczne pady i niepozorna, poranna melodia nagle dostają rockowego kopa, by soczystą sekcją perkusyjną zaznaczyć jak najbardziej wyraziste otwarcie płyty. Bez względu na wstęp kolejne nagranie natychmiast pobudziłoby percepcję słuchacza. Mau5owy podkład u Giuseppe Ottavianiego naprawdę dziwi i nie uderza oryginalnością, choć z drugiej strony trancowe chwyty klawiszowe na tym tle stanowią dość płynne przejście do typowej dla autora stylistyki. Pierwsze nagranie wokalne na albumie, „Fallen”, konstrukcją bitu nawiązuje do tłustych lat w karierze The Thrillseekers, lecz samej kompozycji przydałoby się więcej wyrazu. W powstanie „Sunward” zaangażowany był kolektyw Gate 4. Obecność współautorów sukcesu „Astralis”, znanego jeszcze z czasów świetności Nu NRG, rysowała się obiecująco. Słusznie, ponieważ utwór już przed dwoma laty grany live przez Giuseppe przywołuje tę właśnie erę, objawiając zręczne połączenie nośnego motywu i dynamik dźwięków. W podobnym tonie kontynuuje „Third Dome”, najciekawszy kawałek spośród wcześniej niepublikowanego materiału. Powraca aktualna stylistyka Ottavianiego, proste ułożenie akordów niepostrzeżenie zapada w pamięć, a pojedyncze uderzenia podczas załamania bitu podpowiadają, że relacja między Giuseppe a Vandit nie była jednokierunkowa, a on sam czerpał inspirację od innych muzyków związanych z wytwórnią, w tym od samego Paula van Dyka. „No More Alone” nie wymaga dłuższej zapowiedzi. Było przecież jednym z bardziej rozpoznawalnych utworów ubiegłego roku i chociaż nigdy nie przepadałem za stroną wokalną numeru, to do tej instrumentalnej nie mam zastrzeżeń, bo jest to po prostu przykładny uplifting.
Gitarowy riff w „White Empire” to pierwsza próba przełamania monotonii, jednak przy tribalowym „Thermopile” zwyczajnie zanika. Razem z następnym „Unplugged” miały pierwotnie stanowić nagrania zrywające z częścią melodyjną setów Giuseppe. Na „GO!” ich rola sprowadza się do wprowadzenia estetycznego zróżnicowania. Zadziorne electro basy w „Unplugged”, które wbrew tytułowi nie stanowi żadnego eksperymentu z instrumentami akustycznymi, mogą zrazić purystów, jednak po serii technicznie nienagannych i wymuskanych kawałków wnoszą w tym przypadku pożądane zamieszanie. „Our Dimension”, mimo efektów z pamiętnego „Aloa P” Nu NRG, trochę rozczarowuje przewidywalnością, zwłaszcza znając potencjał obu producentów – Giuseppe Ottavianiego i Johna O’Callaghana, którzy po „Liquid Fire” raz jeszcze połączyli siły. Powtarzalny i nieskomplikowany motyw w „Silver Sand” dzieli od następnej patetycznej kompozycji – wokalnego „Changing Ways”. Męski głos w otoczeniu syntezatorów nie brzmi najkorzystniej, choć udana progresja linii melodyjnej podnosi ocenę całokształtu. Powiodła się za to współpraca wewnątrz labelu. W „Love Mission” wymierny wkład miał bowiem Tom Colontonio, Amerykanin, który przed dwoma laty dość niespodziewanie znalazł się w playlistach licznych setów Paula van Dyka, by rok później zadebiutować w jego wytwórni. Dynamiczny, UK-trancowy build-up to właśnie jego wpływ, natomiast rozciągnięta melodia i partie klawiszowe stanowią jeszcze jedno odwołanie do stylu Nu NRG. Outro, „Angel”, to sentymentalna ballada, której w końcu nie przeszkadza tło muzyki elektronicznej i stanowi najbardziej spójną pozycję wokalną albumu.
Pomimo interesujących i solidnych nagrań, jak choćby „Sunward”, „Third Dome” czy „Thermopile”, solowy album Giuseppe Ottavianiego dla fanów Nu NRG pozostanie tylko cieniem dawnego blasku formacji. Z drugiej strony krążek ten powinni docenić ci, którzy dokonania włoskiego duetu uważają za przecenione, podziwiając równolegle aranże muzyka. Radosne i technicznie nienaganne „GO!” prosi o więcej zabrudzonych dźwięków i właśnie w chwilach, gdy te dochodzą do głosu, wydaje się najbardziej pochłaniające. Szerszej palety wrażeń domagają się też nagrania upliftingowe, wśród których nie znalazłem nuty „Linking People” czy tegorocznego remiksu „Mercury Retrograde”. Czy podobnie, jak w przypadku „Sirens of the Sea” OceanLab, wszelkie braki wypełnią remiksy?
Data wydania: 4 września 2009
Wytwórnia: Vandit Records
Numer katalogowy: VANDIT099
Lista utworów:
01. One Day
02. Where I Want to Go
03. Fallen (feat. Faith)
04. Sunward (with Gate 4)
05. No More Alone (feat. Stephen Pickup)
06. Third Dome
07. White Empire
08. Thermopile
09. Unplugged
10. Our Dimension (with John O’Callaghan)
11. Silver Sand
12. Changing Ways (feat. Francesco M.)
13. Love Mission (with Tom Colontonio)
14. Angel (feat. Faith)