Gdzie się podziali tańczący DJ-e?
Dawno, dawno temu były czasy, w których dla DJ-ów nie liczyło
się „zniszczenie parkietu masakrującymi techno-nawalaczami i
rozwalić klubowiczom bębenki masywnym basem”, czy inne tego typu
działania. DJ nie mówił o sobie, że lubi kontrolować tłum, mieć
nad nim władzę, że ma swój gust muzyczny, którym chce się
podzielić albo cokolwiek podobnego. DJ-em zostawało się dlatego,
że kochało się tańczyć i radość z tego faktu wynikającą
chciało się przełożyć na wszystkich dookoła siebie.
Mowa oczywiście o czasach zamierzchłych, które pamiętać mogą
jedynie najstarsi, parkietowi górale. Kilku z nich, na czele z
często wypowiadającym się na ten właśnie temat Svenem „Papą”
Vathem, ostało się do dziś i nadal grają w klubach. Ale poza
nimi, spora część dzisiejszych „weteranów” – tych
„nienajstarszych” – była świadkami życia klubowego w czasach
disco. Jednym z takich ludzi jest Daniel Wang, kalifornijski DJ o
Tajwańskich korzeniach, dorastający w rytm wczesnego house’u i
disco. Swoim tekstem wspominającym tamte lata, przypomniał o
ciekawym zjawisku. W zasadzie chodzi o jeden cytat, który autor
komentuje prośbą, by przytaczać go jak najczęściej.
„DJ, który nie kocha tańczyć jest po prostu fałszywy.”
I tak, wiem, że w dzisiejszych czasach nie każdy DJ musi
tańczyć, i nie każdy DJ musi to robić z tego powodu, i nie
każdy… I tak dalej. Tańczenie, zabawa, radość czerpana z
grania, wydaje się mało profesjonalna. Grajek powinien pozostać
niewzruszonym, bo to nie on ma tańczyć dla parkietu tylko parkiet
dla niego. To nie on ma się cieszyć, że parkiet tańczy, tylko to
parkiet powinien być mu wdzięcznym, iż tak cudowna osobowość
może przygrywać do ich tanecznego szału. To on jest kimś, bo to on potrafi zgrywać ze sobą dwa kawałki i to on włada wiedzą tajemną i magicznymi precjozami wydającymi z siebie dźwięki.
Przesadzam? Czasem faktycznie, uznać takie myślenie trzeba za
ogromną hiperbolę i udyskotekowianie branży. Ale w większości
przypadków to właśnie pseudofenomeny lokalnych scen podziemia są trendi,
dżezi, czy jak to tam się teraz modnie mówi. A może powinno być
na odwrót? Bo kiedy ostatnio widzieliście tańczącego DJ-a, ha?
Osobiście częściej spotykam się z przypadkami poirytowanymi
publicznością, która z jakiegoś powodu grajkowi nie pasuje.
Choćby i klub był pełny, to przecież nie jego wina, że ludzie
nie bawią się najlepiej, bo to on jest tym „fajnym”. To
klubowicze są „nie teges”.