Funkagenda broni Guetty
Adama Waldera, brytyjskiego DJ-a i producenta nie raz już widzieliśmy w roli krytyka zjawisk obecnych na rynku muzyki elektronicznej. Tym razem, po twitterowej konwersacji z jednym z fanów, zdecydował się wyjaśnić światu, na czym polega fenomen pewnego anonimowego, francuskiego DJ-a, który ponoć sprzedał house popowi.
Funkagenda przyznaje, iż na początku można zgodzić się, że Guetta zabił muzykę klubową, ale po dogłębnym przeanalizowaniu problemu, tak naprawdę nie zmienił w niej nic. „Mógłbym zagrać mój ulubiony, nowatorski set Sashy, nagrany w Privilege w 2002 jednemu z tych fanów „muzyki tanecznej” nowej fali,” pisze na swoim blogu artysta, „a oni patrzyliby na mnie, jakbym grał im po prostu brązowy szum. „Gdzie wokale?”. „Jak się do tego tańczy?”.
W swojej notce na blogu, Walder dochodzi do ważnego stwierdzenia.
„Widzicie, rzecz w tym, że te osoby NIGDY nie polubiłyby seta, którego im zagrałem, bo to po prostu nie ich bajka. Chcą słyszeć proste riffy, chwytliwe, powtarzające się wokale i polecenia, rozkazujące im „podnieść ręce w górę” czy „jedziemy”. Czy brzmi to Wam jak opis fana Sashy i Digweeda? Nie, dla mnie też nie.”
„Zadajcie sobie takie pytanie: czy poszedłbym do klubu posłuchać popu zanim ON zaczął go robić” – kontynuuje Funkagenda, w dalszym ciągu negując. „Co więc się zmieniło?”
I faktycznie, nie zmieniło się wiele – Brytyjczyk stwierdza jednoznacznie, iż muzyka Guetty w żaden sposób nie trafia do prawdziwych fanów muzyki elektronicznej, bo nie jest do nich skierowana. Tacy fani, zamiast przyznać to, nadal będą psioczyć, jak to dawniej było dobrze, i jak komercjalizacja, nakręcona przez obecnego popowca numer jeden, zniszczyła muzykę taneczną. „Będzie dalej zachwycał fanów popu na całym świecie, a w rzadkich przypadkach, stanie się pomocną furtką dla odkrywających dopiero scenę klubową” – wyjaśnia. „Brzmi to dla mnie nadal jak stara dobra scena EDM, więc możecie się zrelaksować. Pan Guetta NIE zabił muzyki klubowej.”