FTB History Channel: Archiwalny Armin o łysieniu, rodzicach i 'farmakologicznym aspekcie clubbingu’
Co robić w redakcji FTB, gdy nie można wrzucać ani nawet pisać nowych artykułów, bo akurat nie ma prądu? Jedną z opcji jest chwycenie za stare, brytyjskie wydania Mixmaga i DJ MAGA w poszukiwaniu interesujących, archeologicznych odkryć…
Przeglądając stare numery Mixmaga, natrafiliśmy (poza innymi kwiatkami, o których również niebawem nie omieszkamy wspomnieć!) na cokolwiek ciekawy wywiad z Arminem van Buurenem z czasów, gdy jeszcze nie był na szczycie plebiscytu DJ MAG TOP 100 Djs. Już po krótkiej, pobieżnej lekturze stwierdziliśmy, że w tamtych czasach (rok 2005) Armin był nieco bardziej wylewny i mniej ogólnikowy w odpowiadaniu na pytania, o czym za chwilę się przekonacie. Oto tłumaczenie tego wywiadu.
Mixmag (2005): Czy tandentni trancowopodobnie artyści typu DJ Sammy czy Flip & Fill bardzo utrudniają ci życie?
Armin: Z całą pewnością. Oni są częścią dużego problemu i powodują, że reszta trancowego świata wygląda słabo. Dziś, gdy ludzie myślą „trance”, mają na myśli „pop trance”, choć z drugiej strony czym jest trance w ogóle? Na Sashę mówiono kiedyś, że jest didżejem trancowym. Gdy ja zaczynałem miksować w 1996, nazywałem to „club music”, nie trance. Słyszałeś kiedyś „trancowy” remiks kawałka Sade „Smooth Operator”?
Nie, nie miałem przyjemności.
Masakra. Wysłałem e-maila do wytwórni, która to wydała ze słowami „jak mogliście to zrobić?”. Nigdy mi nie odpowiedzieli. Swego czasu takie pop trancowe remiksy były mega popularne w Niemczech. Nienawidzę ich! Ale znowu – podobno ludzie mają zawsze rację, więc kim ja jestem, żeby się z nimi kłócić?
Czy zdarza ci się słuchać sławnych didżejów i myśleć, że kijowo miksują i grają?
Pewnie, widziałem w akcji potężnych sławnych didżejów, którzy nie potrafią nawet zbitować dwóch numerów. Puszczają jakieś swoje stare gówna i myślą, że są bohaterami. Nie podam nazwisk…
Podaj, podaj…
Nie. Jeśli parkiet ich kocha, widocznie musi być coś, co robią dobrze. Dziś w didżejingu nie chodzi już jak kiedyś o muzykę, tylko o osobowość didżeja, całą otoczkę.
Czy twoi rodzice kiedyś widzieli cię jak grasz?
Tak, na Sensation White w Holandii. Upewniłem się, żeby mieli VIPy, żeby mogli z fajnego miejsca patrzeć na cały stadion.
Podobało im się?
Mój tata ma 56 lat, mama 54, ale zostali całą noc. Mój numer „Serenity” był hymnem tej edycji, pewnie nie zdawali sobie sprawy z wagi wydarzenia, ale byli ze mnie dumni. Mój tata to dla mnie inspiracja, przedstawił mi muzykę Pink Floyd i wielu wczesnych zespołów rockowych. Rodziców mam bardzo otwartych, są z ery hipisowskiej, więc swego czasu jarali i zapijali się. Mój ojciec ponadto jest lekarzem, więc jest obeznany w „farmakologicznym” aspekcie clubbingu. Oczywiście nigdy go nie zobaczę na tabletce, ale wie o co w tym biega.
Jakie było najdziwniejsze doświadczenie w twojej karierze?
Grałem w klubie w Kanadzie, gdzie byłem rezydentem. Przez całego seta jedna dziewczyna płakała z głową przy didżejce. Zapytałem czy coś jest nie tak, a ona stwierdziła, że kocha tak bardzo trance, że melodie doprowadzają do łez. Mój set chyba nie mógł być aż taki straszny?!.
Jak się relaksujesz?
Nurkując. Podwodny świat to jedyne miejsce bez laptopów i komórek. Szybowanie w wodzie to prawie jak uczucie latania.
Najdziksze wspomnienie z Ibizy?
Trzy lata temu miałem imprezę w moim apartamencie i wszyscy spiliśmy się do nieprzytomności. Fergie ciągle dzwonił do drzwi, tak obsesyjnie, że musiałem wyłączyć dzwonek. Rano znalazłem go „nieżywego” na tarasie, wciąż trzymającego kufel z piwem.
Najdziwniejsza rzecz, którą wyczytałeś o sobie?
Że łysieję. Chciałbym to teraz wyprostować. To nieprawda. Wszystkie włosy, które widzicie na moich okładkach czy na mojej głowie w klubach, to moje własne!