News

Felieton FTB: 'Moda na oldschool’

Ejtisowy electro-pop, funkowy, pompujący house, soulowe disco i nie tylko – „teoretycznie nowoczesna” muzyka taneczna cofa się w rozwoju czy szuka przedpotopowych inspiracji, by za chwilę wystrzelić z czymś naprawdę nowym?

Jeżeli na co dzień skupiacie się głównie na muzyce trance i techno głównego nurtu, być może to zjawisko nie rzuciło Wam się jeszcze w uszy. Jednak każdy, kto lubi sięgać po bardziej „popujące” klimaty zwane electroclashem, synth-popem, electro-popem albo po prostu popem alternatywnym, zapewne zdążył już sobie wyrobić zdanie na temat duetu La Roux i wielu innych wykonawców, którzy nie tylko nawiązują do brzmienia lat 80., ale nawet używają tych samych instrumentów i technik produkcyjnych, by ich świeża muzyka brzmiała … nieświeżo, czyli jak wtedy.

To w tej chwili poważny światowy trend i swoisty paradoks: nowymi brzmieniami nazywaną są klimaty nie-nowe, oldschoolowe, niemal żywcem wyjęte ze starych czasów. Nie tylko zresztą lat 80. – nawet 70., czego przykładem boom na nowe, a właściwie „stare” disco  – sprawdźcie choćby Beatport Nu Disco TOP 100, gdzie królują funkowe kawałki, w których trudno wysłyszeć dzisiejszą, cyfrową erę. Sporo z nich to edity soulowych numerów sprzed 40 lat, które uzbrojone zostały w zaledwie kilka nowoczesnych elementów, choć i tak w wielu przypadkach trudno zgadnąć, czy to coś nowego, czy coś z muzycznej biblioteki naszych rodziców.

Podobna sytuacja panuje zresztą w świecie muzyki house, gdzie od czasu „Sweep The Floor” Jorisa Voorna królują funky-disco-house’y, które – wydawało się do niedawna – swoje najlepsze czasy mają już za sobą. Tymczasem połowa didżejów techno (!) w roku 2010 sięga po numery Voorna, DJ-a Madskillza czy Pirupy, które wielu klubowiczom mogą kojarzyć się z pompującymi sztosami Antoine’a Clamarana sprzed 5-7 lat. Mniej w nich jest może melodii, bardziej są zapętlone, ale przy okazji również brzmieniowo bliżej im do oldschoolowego house’u z lat 80. i 90. niż nowoczesnego, stricte cyfrowo brzmiącego house’u i tech-house’u sprzed dwóch sezonów. Do tej grupy swoimi ostatnimi remiksami dołączyli nawet Carl Cox i Nic Fanciulli, którzy nagle porzucili swoje dotychczasowe klimaty i zabrzmieli jak … „I Feel Love” Giorgio Morodera i Donny Summer z 1978 roku. Te wszystkie numery mają jedną cechę wspólną – są niezwykle skoczne i w kolejnych miesiącach mogą spowodować, że zmęczeni mrocznymi klimatami klubowicze powrócą do klubów. Oby tak się stało.

Ukoronowaniem tych trendów wydaje się zjawisko grania starych hitów w oryginalnych wersjach – niedawno w Poznaniu drum’m’bassowy DJ John B zakończył seta przebojami Yazoo i … nawet A-Ha! Kilka lat temu na Sensation grano „Sweet Dreams” Eurythmics w oryginale, w zeszłym roku świetnie sprawdził się „Billie Jean” Michaela Jacksona – żaden odświeżający remix nie był tu potrzebny. Z kolei już niebawem ukaże się kompilacja stworzona przez synth-popową sensację La Roux, na której znajdą się… same kawałki z lat 80.! Numery Tears For Fears, Blackmange czy Japan nie są tu bynajmniej w nowych wersjach, to po prostu przegląd ich ulubionych kawałków z tamtych czasów. Josh Wink lubi w swoich setach wrzucać acid-house’y z 1989 roku i powodować tym sporą dezorientację na parkietach. Nowe to czy stare? Coraz trudniej odgadnąć. Dobrze to czy źle? Moim zdaniem świetnie. W każdym innym gatunku muzycznym istnieje pewna ciągłość, poszanowanie do tradycji i owocne z niej czerpanie. W muzyce klubowej również zawsze tak było, ale chyba nigdy nie w takim stopniu jak teraz. Osobiście jeszcze kilka lat temu nie spodziewałbym się, że w 2010 roku, w świecie zdominowanym przez cyfrowe technologie, tak duży procent muzyki tanecznej brzmieć będzie tak, jakby cyfrowa era nigdy nie nadeszła.

Tekst: Marcin Żyski

 




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →