Fedde Le Grand – wywiad!
Twórca jednego z największych parkietowych killerów ostatnich lat czyli „Put Your Hands Up For Detroit” Fedde Le Grand przyjechał wreszcie do Polski i pokazał co potrafi na pierwszej edycji Godskitchen w Hali Stulecia we Wrocławiu. Udało nam się skraść mu kilkanaście minut i zadać kilka pytań. Oto zapis rozmowy Przemka Bollina z Fedde.
Produkujesz od 2001 roku. To był łatwiejszy czas dla młodego producenta niż 2008 rok?
-Myślę, że gdy zaczynałem produkować, przepaść pomiędzy house a resztą muzyki elektronicznej była większa, niż dziś. Teraz ta granica się rozluźniła. Na muzykę house wpływa minimal, electro, wcześniej przepływ brzmień nie był tak płynny.
I dzięki tej płynności pojawił się hit nie tylko na skale europejską „Put Your Hands Up For Detroit”…
– To było coś, co się po prostu zdarzyło. Nie przewidywałem tego. Produkowałem, produkowałem i…stało się. Poza tym nigdy nie próbowałem robić czegoś modnego. To kwestia wielu czynników i szczęścia…
Myślisz, że brytyjskim produkcjom housowym łatwiej o przebicie na listy przebojów niż holenderskim?
– Kilka lat temu jeszcze tak. Wielu holenderskich producentów w tamtym czasie koncentrowało się na progressive, trance. Wtedy jedynie Olav Basoski pokazał, że można to robić. Dziś wielu ludzi z mojego kraju przekonało się, że warto to robić. Dzisiejsze produkcje Funkermana czy moje zmieniają tę tendencję.
Stąd pomysł na Sneakerz?
– Właściwie to nie jest mój label, ale zaczynałem tam. To dobre miejsce dla młodych ludzi do pokazania swoich umiejętności. Tworzymy imprezy od nazwą „Dj Night”, gdzie pojawiają się dwa znane nazwiska i dwa młode wilki. To filozofia tworzenia takich rzeczy dla tych, którzy mają talent i mogą go spożytkować. Pracuję również dla Flamingo Records. To zupełnie inna jazda. Pracujemy tam z ludźmi, w których wierzymy, którzy przekonują swoją muzyką.
Ostatnio wydałeś kompilację dla Flamingo Recordings… Flamingo Nights.
– Nagraliśmy ją w Miami. Przed tydzień czasu tworzyliśmy ją na miejscu, potem przez kolejne trzy w Holandii. Miesiąc pozwolił nam na stworzenie czegoś interesującego…
Czym różnią się te produkcje, czy holenderska scena house ma cechę wspólną, jak nowojorska?
– Myślę, że dziś dobre cechy holenderskich producentów wynikają z tego, że ludzie przestali dostrzegać tylko trancowe produkcje. Poza tym teraz jest o wiele łatwiej. Po prostu jeśli tworzysz dobrą muzykę, to masz szansę zaistnienia. To o tyle istotne, że zaczęli to dostrzegać również wydawcy muzyki. Nieważne czy jesteś z wioski, miasta, Polski, Holandii. Po prostu masz dobry towar- masz szansę podzielenia się nim.
Gdzie widzisz szansę rozwoju, świeżości tego gatunku?
– Kiedy house zaczynał wypływać na parkiety, nie było takich gatunków jak trance, minimal. To co próbuję robić, to łączenie wielu innych brzmień. I wielu innych tworzy muzykę w podobny sposób. Na przykład produkcja z Idą Corr, gdzie electro-house przenika w r’n’b. Do tego możesz inspirować się jazzem, soulem, masz niesamowite możliwości. Jednak, gdy zamykasz się na tylko jeden rodzaj dźwięki, tracisz możliwość wyprodukowania czegoś świeżego, zaskakującego.
Zająłeś świetne 22 miejsce na TOP 100 DJ Magazine. To był dla ciebie bardzo udany rok…
– Absolutnie! Byłem bardzo mile zaskoczony i szczęśliwy. Dlatego rok 2008, to próba podtrzymania formy. Mam nadzieję, że pomoże w tym album, który dopracowuje.
Poza tym zebrałeś siedem prestiżowych nagród… czym były dla ciebie wyróżnienia na Miami Conference a czym od MTV ?
– Bardzo trudno porównać dwa inne wyróżnienia, choć jestem z nich tak samo dumy. Dajesz z siebie wszystko i inni to doceniają… to bardzo inspirujące i napędzające do dalszej pracy.
Co jest dla ciebie najważniejsze, poza muzykę. Co dodaje ci energii?
– Nie mogę żyć bez muzyki. Ale obok niej po prostu musi istnieć rodzina, która jest oparciem. To dwie rzeczy w moim życiu, które współistnieją i tworzą poczucie bezpieczeństwa.
Czy emocje z Twojego życia prywatnego przenikają do twojej muzyki?
– Kiedy zaczynałem produkować otrzymywałem duże wsparcie od moich rodziców. Poza tym ich muzyka… Sting, Prince, James Brown, to bardzo wpływało na wrażliwość muzyczną. To ich muzyka wpłynęła na mnie w największym stopniu.
Twoja nowa płyta będzie powrotem do korzeni?
– Lubię siebie zaskakiwać. Sam muszę czuć świeżość w tym co produkuję. Inspiruje mnie zarówno to, co robi Timbaland, jak i house’owe produkcje. To co udało mi się poznać, co mnie kształciło muzycznie w którymś momencie powraca, to naturalne.
Nagrałeś ciekawe bootlegi, myślałeś o kolejnych?
– Tworzyłem je nie dla siebie, ale z myślą wykorzystania w moich setach. Nie myślałem o kolejnych bootlegach, nie starcza mi na to czasu. Poza tym, to był tylko dodatek…
Dobra zabawa…
– O tak! Świetnie przy tym bawiłem.
Zagrałeś na najważniejszych eventach, które z nich uważasz za kształtujące scenę elektroniczną.
– To zależy od organizatorów. To oni dają ci line-up, który jest wyznacznikiem tego, co się aktualnie dzieje na scenie elektronicznej.
Czyli to co słyszymy w radio, na jakie utwory głosujemy, może wpływać na duże, prestiżowe imprezy…
– Tak, ale nie w 100%. Myślę, że to 60%, w których mieszczą się DJ-e house’owi, bardziej znani szerszej publiczności. Ale każdy organizator musi pamiętać o tym, żeby dać coś więcej….
A co z cała oprawą wizualną? Myślisz, że przesyt efektów, może zmiejszyć efekt muzyczny?
– Duże imprezy, jak Godskitchen, mają wyważoną wartość efektów. To dobra okazja, do pokazania publiczności czegoś więcej. Przy imponującej scenie, to nie przeszkadza. W małym klubie, gdzie nie ma takich możliwości, sam efekt wizualny może być problemem w odbiorze muzyki. To zależy od rozmiaru imprezy i profesjonalnego przygotowania.
Fedde Le Grand znany jest głównie radia i popularnych kawałków. Masz coś specjalnego na mniejsze imprezy?
– Myslę, że każdy DJ powinien grywać na dużych imprezach jak i małych klubach. To otwiera Ci oczy na oczekiwania publiki. Oba sposoby prezentowania muzyki są ważne.
Masz drugą twarz, jak Eric Prydz?
– Ooo… lubię robić coś innego, ale na pewno w mniejszym stopniu, niż Pryda. Gram to, co uważam za dobrą muzykę, Myślę, że to możliwe, łączyć różne style muzyczne.
W ubiegłym roku wydałeś kilka singli z Funkermanem, kto po za nim wyróżnia się
twoim zdaniem na holenerskiej scenie housowej?
– Funkerman, to bardzo utalentowany gość. Poza nim jest wielu innych, którzy za kilka lat mogą naprawdę wiele znaczyć. Mają potencjał, ale potrzebują czasu, żeby dojrzeć do dobrych produkcji.
Niebawem ukaże się twój album, kogo na nim usłyszymy?
– Jest na ukończeniu. Lubię kolaborację z innymi ludźmi, stąd sporo takich numerów. Będą Stereo MCs , Ida Corr, Camille Jones. Sporo tam house, momentami bardziej popowo. Ten album porwie na parkiet, a z drugiej strony ma momenty do przyjemnego odsłuchania w samochodzie. To będzie zróżnicowany album.
W twoich numerach często pojawiają się wokalistki, rzadziej męskie wokale, chcesz przez to dodać delikatności swojej muzyce?
Hm, na pewno chęć dodania delikatności nie była tu powodem. Ida i Camille to przykłady wokalistek, które dobrze pasowały do takiego brzmienia, bo łatwiej znaleźć kobiece głosy nadające się do tej muzyki, niż męskie. To jest po prostu trudniejsze.
Godskitchen to twój pierwszy event w Polsce, podobno pierwsze wrażenie jest najważniejsze…
– Zdecydowanie tak. Kiedy po raz pierwszy pojawiasz się w danym kraju, to dla ciebie nadzwyczajne przeżycie. Musisz wtedy sprawić by i publiczność zapamiętała ten wieczór na długo.
Wrócisz do Polski jeszce w tym roku?
– Tak, mam to w planach…
Znasz dokładną datę?
– Nie, nie pamiętam. (śmiech)
Rozmawiał Przemek Bollin/ DJ Magazine Polska