News

EnTrance – relacja & after film

W zeszłym roku Fred Baker, Menno de Jong, Jochen Miller, tym razem Airbase, Re:locate, Galen Behr i Bobina – luty to miesiąc, kiedy znaczące postaci trancowej sceny przylatują do Bydgoszczy na zaproszenie agencji MDT. Po raz kolejny mieliśmy okazję się przekonać, że Hala Łuczniczka to jeden z najnowocześniejszych tego typu obiektów w Polsce, perfekcyjnie nadający się do tego typu wydarzeń – i to pod każdym względem: dużo miejsca na korytarzach, dużo miejsca w środku, bardzo dobra akustyka, zaplecze. Tak jak w poprzednich latach do Łuczniczki na jedyną tego typu imprezę w roku ściągnęło kilka tysięcy klubowiczów z okolicy, ale też z Poznania , z Gdańska czy Warszawy (tym razem ludzi było zdecydowanie najwięcej – około 5 tysięcy), hala zapełniła się aż miło, doskonała zabawa przy doskonałych efektach wizualnych trwała do samego rana – jeszcze o 05:30 parkiet był prawie pełny. Ale po kolei.


EnTrance 2007 zaczęło się 17 lutego punktualnie o godzinie 20. O tej godzinie pojawił się juz pierwszy aplauz publiczności, którym skwitowano pierwsze intro. Intra bowiem okazały się mocnym punktem tej imprezy, spadały na głowę jak 16tonowe odważniki, mocny bas i współgrające z nim światła zrobiły duże wrażenie. Za konsoletą jako pierwszy pojawił się członek teamu MDT czyli Toxic Noiz. Jedyny tej nocy przedstawiciel muzyki house, choć klimaty house’owe miały jeszcze powrócić także w secie Erwina dwie godziny później. Nie słyszałem ani nie czytałem o tym, by komuś nie przypadł do gustu pierwszy występ tej nocy, w zgodnej opinii tych, którzy już byli w Łuczniczce o tej porze, Toxic rozruszał towarzystwo doskonale. Dodajmy, że ci wszyscy, którzy dopiero napływali na parkiet, zdziwieni przeważnie byli faktem, że parkiet wyścielony jest wykładziną, na której świetnie się tańczyło, poza tym miała ona zapewne dobry wpływ na akustykę. Zaledwie po 10 minutach okazało się, że nikt nie będzie oszczędzał świateł i laserów, bardzo szybko pojawiły się pierwsze trzy, bardzo mocne lasery, potem do nich dołączyły jeszcze cztery, już nieco słabsze. Każdy, kto wchodził do hali podczas pierwszego już seta, mógł sobie wyobrazić, co tu będzie się działo. Trzy wielkie telebimy, dokoła nich świecące w różnych kolorach neonowe promienie czy odnogi gwiazd.Za wizualizacje odpowiedzialna była znana ekipa z Clockwork, bardzo chwalona po tej imprezie za pomysły, za ich różnorodność i ilość, za dopasowanie do klimatu konkretnych numerów (furorę zrobiła seria z polskimi superstars typu Giertych czy Lepper). Toxic skupił się na mniej znanych rzeczach, nie było electro-house’owych hitów, raczej wynalazki, ale bardzo ciekawe, wciągające, nietypowe. Były produkcje Davida Amo i Julio Navas z D-Nox, Mashtronic, Joya Kitikontiego i Sikk. Końcówką zaskoczył chyba wszystkich, elementów trancowych chyba nikt się nie spodziewał, najpierw „Life less ordinary” Rank 1 & Alex Morph, a na koniec dwie absolutne perełki czyli nowa wersja „Running up that Hill” Kate Bush i najnowsza produkcja Cez Are Kane – wielka szkoda, że mieliśmy okazji wysłuchac jej do końca, mijała bowiem godzina 21.



Pierwszym zagranicznym gościem tej nocy był Jezper Soderlund ze Szwecji znany całemu trancowemu światu od wielu lat jako Airbase. Znakomity producent i muzyk, twórca wielu niezapomnianych trancowych melodii, zarówno w swoich własnych kompozycjach, jak i remiksach stworzonych dla innych. Za konsoletą pojawił się bardzo wcześnie i trochę szkoda, ponieważ jego śliczny set równie dobrze sprawdziłby się około północy, jak rok temu set De Jonga. Jezper zaczął od chóru – podobno wykorzystał do tego celu płytę z intrami i trailerami, chór połączył z, jak mi później powiedział, jednym z jego najbardziej ukochanych nagrań, czyli „Summer calling” Andain w wersji Airwave. Idealny utwór na początek seta, kilka minut ciągle na jednym dźwięku, jakby wciąż trwało intro, w Łuczniczce było ciemno, powietrze przecinały tylko zielone linie laserów, potem pierwsze zejście i doskonały widok: laserowe linie wycelowane wszystkie w sufit, w tym czasie na 3 telebimach powoli mrugające oko i do tego rozpływający się w powietrzu głos wokalistki Andain.. Piękny początek, a potem było jeszcze lepiej: nieznany światu jeszcze nowy utwór Airbase „Garden State” (już się nie mogę doczekać jego premiery), znany nam doskonale „Cobra” Midway i publiczność szalała.. Airbase grał delikatnie, ale tylko pozornie, wielką siłę miały dobrane przez niego kompozycje, było bardzo „transowo”, monumentalnie i unosząco. Piękne motywy świetnie wypadały z siatką z laserów, którą serwowali nam odpowiedzialni za światła. Lasery akcentowały dosłownie każdy dźwięk, żyły cały czas, widac było, że ktoś bardzo się stara, ze sporą frajdą szuka nowych motywów i kombinacji i podąża za dźwiękiem..Była nowa produkcja Geenie, potem na rozruszanie „Megashira” Marca Marberga i Kyau & Albert, Peter Dubs i jego „Cubu”, a na koniec raz jeszcze Airwave, tym razem oryginalna wersja „People just don’t care” oraz najnowsza, aktualna rzecz Airbase czyli „One tear away” z długim fortepianowym motywem w środku. Bardzo szybko przeleciała ta godzina, sam Jezper stwierdził potem, że miał wrażenie jakby zagrał zaledwie dwa kawałki.



Punktualnie o 22 za konsoletą pojawił się bardzo doświadczony DJ i producent, od 16 lat na scenie Erwin Spitsbaard. Zanim rozpoczął swojego seta, już pokłonami i całusami zdążył podziękować publiczności. Jego długie doświadczenie od razu można było wyczuć, zarówno jesli chodzi o dobór utworów, jak i technikę miksowania. Utwory bardzo długo nachodziły na siebie, nie trzeba było uważnie się przyglądać , żeby wypatrzyć płyty winylowe (to rzadkość na eventach). Już sam początek seta był wielkim zaskoczeniem, pierwsze dźwięki bardzo tribalowe, długo się rozwijające, do tego afrykańskie przyśpiewy pojawiające się raz na jakiś czas i zasłużenie nagradzane owacjami publiczności. Potem Erwin mówił mi, że lubi zaskoczyć jakimś starym, zapomnianym nagraniem, to pierwsze to był 8-letni już utwór z repertuaru Timo Maasa. Chwilę później znów mieliśmy się przekonać, jak doskonale światła współgrają z dźwiękami: pojawił się motyw spadającej monety, a lasery świeciły równiutko do niego. Erwin cały czas uśmiechnięty, cały czas dziękował publiczności, zachwycony był przyjęciem. Po Timo Maasie kolejne muzyczne wspomnienia: New Order w nieznanej wersji (podobno jakiś nieznany mu bootleg), Steve Angelo, potem już cięższe, tribal-trancowe brzmienia: Sebastian Sand i jego „Strange bends” w remiksie Kyau & Albert, „ I Feel Love” Public Domain w wersji Barta Claessena, było też „Accelerate” Marcela Woodsa, „Adagio for strings” w interpretacji Danjo & Styles. Był to bez wątpienia kolejny set, który mógł trwać dłużej, Erwin dopiero się rozkręcał, grało mu się bardzo dobrze, jak to ujął „każda chwila za konsoletą była przyjemnością”.


Drugi holenderski DJ tej nocy to był Cliff Coenrad – wg pierwotnych planów miał być pierwszym holenderskim DJ, przed nim miał pojawić się Hiszpan Chus Liberata, ale miał on problemy z dotarciem do Bydgoszczy, dopiero około 20 wylądował w Warszawie, więc z tego względu jego set przesunięty został na koniec imprezy, a o 22 pojawił się DJ Erwin. Cliff Coenrad znany jest tez jako Astatic, do niedawna nic o nim w Polsce nie słyszeliśmy, tak było do momentu, kiedy nie pojawiło się nagranie „Mighty Ducks” stworzone z Leonem Bolierem. Muszę przyznać, że był to pierwszy utwór, który rozpoznałem  w niesamowicie energetycznym secie Cliffa, a pojawił się on dopiero jako czwarty. Wcześniej mieliśmy serię bardzo szybkich, bardzo dynamicznych rzeczy hardhouse’woych. Cały set był jednym wielkim wulkanem energii, muzyka między hardhouse a hardtrance, i za konsoletą dosyć masywny Cliff, który wbrew jego tuszy po prosto szalał, bawił się equalizerem, dorzucał efekty (głównie echo i flangera), żył cały czas razem z nagraniami, które prezentował. Największe szaleństwo opanowało publiczność rzecz jasna przy jego produkcjach „Mighty Ducks” i „Mohawk”, w obu przypadkach mamy do czynienia z „zabawami stopą”, co świetnie wypadło na potężnym nagłośnieniu, do którego swoją drogą nie można było mieć żadnych zastrzeżeń. Przed końcem seta usłyszeliśmy jeszcze klasyki „Luvstruck” w wersji Alex Trackone i  „Damager” Scotta Maca w jeszcze szybszej wersji, potem było coś w rodzaju hardhouse’owej wersji „Coracao” Ropero, a wśród wizualizacji dominowało słowo „Dangerous” i trzeba powiedzieć, że był to rzeczywiście bardzo „niebezpieczny” występ. Jeśli ktoś przyjechał do Łuczniczki posłuchać uplifting trance, nie miał na secie Astatic czego szukać.


Set jednej z gwiazd wieczoru czyli Re:locate opóźnił się o kilkanaście minut, Cliff skończył nieco później, a dodatkowo tuż po północy mieliśmy okazję zobaczyć swego rodzaju Megamix złożony z reklam tegorocznych imprez MDT (z fragmentami z poprzednich edycji). Film zrobiony został bardzo sprawnie, do tego dołączono pokaz pirotechniczny, który zebrał wielki aplauz, bo też rzeczywiście przygotowany został bardzo przyzwoicie. Pierwszy światowy występ Re:locate przyjęty został bardzo entuzjastycznie, niektórzy wyłapali pewne problemy z miksowaniem, ale nie każdy to wysłyszał (ja na przykład nie). Małe doświadczenie w miksowaniu objawiło się być może w doborze repertuaru, miało się czasem wrażenie, że Paul nie utrzymuje napięcia (choć bardzo możliwe, że sami szukaliśmy dziury w całym wiedząc, że nie ma doświadczenia). Zgodnie z oczekiwaniami otrzymaliśmy sporą dawkę jego własnych produkcji stworzonych jako Re:locate, szkoda, że nie zagrał remiksów wyprodukowanych jako Octagen, ktoś słusznie zauważył, że mimo młodego wieku całego seta mógł złożyć z tylko swoich produkcji i remiksów Re:locate i Octagen. Zagrał „Jetstream”, nagrany z Thomasem Bronzwaerem, „Spilit” nagrany z Menno De Jongiem,  „Nasty” z Jonasem Steurem, były oczywiście jego największe hity „Rogue”, „Alcatraz” i na sam koniec najnowszy „Showdown”. Po raz pierwszy tej nocy pojawił się piękny „Beautiful”  Ferry’ego Corstena, klasyki Randy Katana „Fancy Fair” i „Lyteo” Mr Sam w wersji Rank 1. Było także „No good” The Prodigy w transowym remiksie , a także niespodzianka dla polskich fanów Fabio Stein vs Kalwi & Remi „From Poland to Brazil”. Tłum szalał bez ustanku przez całego seta, zresztą podobnie jak DJ za konsoletą, który również się nie oszczędzał. Widać było, że jest trochę zestresowany i nie czuje się jak ryba w wodzie, ale i tak spisał się znakomicie.



Kolejna gwiazda tej nocy, kolejna bardzo młodo wyglądająca, to był Galen Behr. Twórca wielkiego przeboju „Till we meet again”, znany też jako Ava Mea i Passiva za konsoletą jest bardziej doświadczony niż jego poprzednik, ma za sobą już wiele występów m.in. w polskich klubach. Wcześniej na zapleczu nerwowo przeglądał wszystkie swoje płyty i zastanawiał się co nam zagrać, czym zaskoczyć. Trzeba przyznać, że przygotował kilka niespodziewanych numerów, wśród nich „New Time New Place” Mauro Picotto & Ricardo Ferri – pierwszy raz mieliśmy okazję na evencie usłyszeć ten niesamowity utwór! Zanim jednak sięgnął po tego typu mocniejsze brzmienia, była między innymi oryginalna wersja „Another you another me” Gareth Emery & Lange, była oczekiwana przez wielu jego własna „Carabella”, było rzecz jasna „Till we meet again”, które – zresztą jak wiele innych jego propozycji – wzbudziła wśród pełnego parkietu niemałą euforię. Galen świetnie bawił się razem z publicznością, nie należy być może do najbardziej entuzjastycznie reagujących na muzykę, ale i tak dawał z siebie dużo. W drugiej części seta nie dał wytchnąć energetycznymi propozycjami w stylu „Analog Feel” w wersji Rank 1, było też nie wydane jeszcze „Cold Front” Remo-con w remiksie Barta Claessena, a także doskonale nam znane „Space we are” Ronskiego Speeda w wersji Johna O’Callaghana i potężne „Sun goes down” Arctic Monkeys w wersji Sandera Van Doorna. Dodajmy, że sety Re:locate i Galena Behra, ku uciesze publiczności, zostały trochę przedłużone, Paul grał godzinę i kwadrans, Galen prawie półtorej.


Tuż po godzinie 3 na scenie zainstalował się nie widziany wcześniej w naszym kraju Rosjanin Dmitri Almazov czyli Bobina. To, co ten człowiek wyprawiał za konsoletą, przeszło wszelkie najśmielsze oczekiwania! Tryskał energią, tańczył i szalał, prawie wskakiwał na odtwarzacze. Dyrygował nami, krzyczał do nas, a w spokojnych breakdownach nas uciszał. Trudno było nie tryskać energią i nam i jemu, gdy muzyka, którą grał, była bardzo szybka, pełna ciekawych motywów, urozmaiceń i ..breakbeatowych rytmów w zejściach. Zaczął od znanej wszystkim klubowiczom na całym świecie „Insomnii” Faithless (Bobina Megadrive 2007 Remix). Niemal cały jego set można było podsumowac jak nazwa tego remiksu „megadrive”. Chwilę później zaskoczył wszystkich klimatami arabskimi czyli Kaveh Azizi – Tarbiz – można było mieć kłopoty z tańczeniem, potem pojawiła się jego własna, trancowa wersja „Tell me why” Supermode – tutaj wydawało się, że szaleństwo sięgnęło zenitu, ale do końca seta takie wrażenie miałem jeszcze kilka razy. Był Russ James „My mind”, Phatzoo „Big bash” w wersji Marco V , „Reload” Michael Angelo & Jim, po raz drugi tej nocy Cosmic Gate „Analog Feel” (ale tym razem oryginal mix)również po raz drugi „Beautiful” Ferry’ego Corstena. Na zakończenie zostawił  produkcję jednego ze swoich poprzedników tego wieczora czyli Re:locate „Remorse” i dwie kolejne własne rzeczy „Lighthouse” w remiksie Seana Tyasa oraz „Russian Dream 2006” z cudownym motywem fortepianu, który chyba nikogo nie pozostawił obojętnym. Zresztą set Bobiny przez wielu uznany został jako najlepszy, dużo nieznanych rzeczy, świetne miksy, nikt już się nie dziwi, dlaczego tego pana zaproszono na tegoroczne Trance Energy (Polska w tym roku nie ma przedstawiciela, a Rosja ma).



Przedostatnia godzina EnTrance 2007 należała do Hiszpana Chusa Liberaty. Chus występował w Bydgoszczy już rok temu i z tego co pamiętam świetnie poradził sobie z rozruszaniem publiczności na samym początku imprezy. Tym razem również miał występować we wczesnych godzinach, ale jego występ z powodów technicznych musiał zostać przesunięty. Swoją drogą ciekawe czy o godzinie 22 zaprezentowałby ten sam repertuar, potocznie rzecz ujmując Liberata postanowił nas „dobić”. Był bezwzględny i bezlitosny. Trudno opisać, co się działo na parkiecie podczas kultowego już, niezwykle mocnego (zwłaszcza na takim nagłośnieniu) „Total Blackout” Freda Bakera! W remiksie tego pana pojawiło się też „Adagio for strings”. Liberata postawił na rzeczy ciężkie i dobrze znane. Był też Marcel Woods i jego „Cherry Blossom”, Rah i „Pole position”, były produkcje Randy Katany, Maca Zimmsa, był „Flight 643” Tiesto, Chus jakby się spieszył, wiedział, że ma tylko godzinę, przez większość część seta bardzo szybko miksował. Niektórzy trochę kręcili nosami, że zagrał aż tyle znanych rzeczy sprzed wielu miesięcy czy lat, ale to chyba właśnie dzięki temu udało mu się utrzymać pełny parkiet tak długo i w tak świetnej formie i doskonałych nastrojach. Podobnie jak wcześniej Erwin, Chus równiez korzystał z płyt winylowych.


Miłośnicy delikatniejszych brzmień i pięknych, upliftingowych melodii mieli tej nocy ucztę między 21 a 22, kiedy grał Airbase, potem mieli kilka fragmentów podczas setów Re:locate i Behra, na kolejną 60-minutową ucztę musieli czekać do ostatniej godziny, kiedy to za sterami stanął drygi polski DJ tej nocy czyli Adam Nickey. Nic dziwnego, że dla wielu początek jego występu był końcem imprezy – po ostatnich mocnych, energetycznych godzinach, przyszedł czas na uspokojenie. Nasz młody zdolny producent muzyki trance zaprezentował oczywiście kilka swoich własnych produkcji, było między innymi jego znane „Beyond doubt”, a także jego remix „Avalon” Vascotii. Powrócił „Space we are” Ronskiego Speeda, a także absolutne perełki transowe czyli „Good for me” Above & Beyond oraz Arksun „Arisen”.


Podsumowując mimo, że na EnTrance 2007 nie pojawił się żaden DJ ze światowej czołówki, publiczność bawiła się tak doskonale, jakby było takich kilku. Mieliśmy gości z Holandii, ale też ze Szwecji, Hiszpanii i Rosji – prawdziwy europejski przegląd didżejów.Infrastruktura Łuczniczki sprawia, że porusza się po tym obiekcie z przyjemnością, nie zabrakło dobrego jedzenia i picia, sprawnych szatni i bezpłatnych, sprzątanych na bieżąco toalet. Publiczność z różnych części Polski spragniona dużej imprezy na światowym poziomie była zachwycona. Muzyki w Łuczniczce słucha się bardzo dobrze, do wyboru mieliśmy parkiet z wykładziną albo wygodne krzesełka na trybunach, także naprzeciwko sceny, co pozwalało podziwiać spokojnie całą scenerię. A było co podziwiać – świetne, różnorodne wizualizacje, muzyka naprawdę doskonale zsynchronizowana z obrazem, siatka laserów, niezwykła pajęczyna z zielonych linii, które przez całą noc akcentowały każdy motyw każdego nagrania. Bardzo to pomaga zabawie gdy obsługa techniczna tak zaangażowana jest w tworzenie spektaklu. Miałem okazję przez długi czas obserwować, jak bawią się laserami, i rzeczywiście mieli z tego wielką radość, a wraz z nimi także my. Już za rok kolejne EnTrance, być może ktoś wpadnie na to, by tę stworzoną do takich eventów halę wykorzystać także w międzyczasie? Fani muzyki trance z Bydgoszczy i okolic na pewno nie mieli by nic przeciwko temu. Nie wyczytałem na ftb żadnej nieprzychylnej opinii po EnTrance, aż trudno uwierzyć, że uczestnictwo w tym wydarzeniu kosztowało zaledwie 30 zł!


*    *    *


Wszystkich tych, którzy na imprezie być nie mogli oraz tych, którzy chcieliby jeszcze raz przenieść się do Bydgoszczy powspominać te niezapomniane chwile zapraszamy do obejrzenia oficjalnego After Filmu z tegorocznej edycji EnTrance. Link do pliku znajduje się w załącznikach poniżej artykułu.





  • W razie problemów z rozpakowaniem pliku *.rar proponujemy użycie programu WinRAR. Link do niego znajduje się w załącznikach poniżej.


  • Jeżeli film nie wyświetla się prawidłowo, prosimy zainstalować najowszą wersję kodeka DiVX w wersji 6.5 – Link do niego również umieszczamy w załączniku

Relacja: Marcin Żyski – Dj Zokratez
Film: FTBFS Production
Zdjęcia: Krzysztofkt


UWAGA! Zdjęcia juz w galerii!


    



  •  




  • Polecamy również

    Imprezy blisko Ciebie w Tango App →