Entrance 2010 – relacja FTB.pl (video trailer)
EnTrance 2010 za nami. To już taka tradycja, że w pierwszym tygodniu marca spotykamy się w Bydgoszczy z muzyką trance z najwyższej półki. Sam odwiedziłem Łuczniczkę po raz trzeci z rzędu i chociaż miasto to za dnia przywitało nas chłodem i ostatnimi (miejmy nadzieję) oznakami zimy w postaci nikłej ilości śniegu, wszyscy byliśmy pewni, że mocna reprezentacja labelu High Contrast rozgrzeje parkiet i przeniesie nasze ciała i umysły w inny wymiar.
Pierwszą rzeczą, o której warto wspomnieć, przed przejściem do każdego z elementów line-upu, jest scena. Na pewno każdemu z Was rzucił się na oczy brak jakiegokolwiek dużego ekranu. Okazało się, że nie musi on być obowiązkowym wyposażeniem eventu, a mało tego, nawet bez niego można stworzyć klimat. Ok, stanowiłby on kolejny plus po stronie chłopaków z Clockwork, ale i tak świetnie poradzili sobie sterując okrągłym ledowym ekranem okalającym DJkę, a wyświetlane hasło „prawie jak Sunrise” bez cienia ironii można uznać za hasło przewodnie tej edycji EnTrance. Stanowisko DJa usytuowane było nisko, co sprawiało wrażenie jego bliskości z publiką, tak przecież nieocenione na dużych imprezach. Dodatkowym bonusem była stylizacja DJki na gramofon. Artyści znajdowali się w miejscu przeznaczonym na winyl, a z ich lewej strony widać było ramię z igłą w metalicznym kolorze. Pomysłowo. Za sceną rozprzestrzeniała się wielka ściana z ‘gwiazdami’ tworzonymi przez diody LED i małe, prostokątne monitory. Dodatkowo ściana świateł za plecami DJa była w kształcie fali, co dodawało wystrojowi uroku. Wysoko, po obydwu stronach, zawieszone były dwa reflektory, a pokaźne wiązki światła padające z nich na występujących tej nocy dawały monumentalny, „ołtarzowy” efekt. Przejdźmy jednak do tego, co liczy się najbardziej.
Muzyka!
Kilka minut opóźnienia pokazało, jak bardzo spragnieni muzyki są zgromadzeni w Łuczniczce fani trancowych brzmień. Za sterami pojawił się duet Skytech i można napisać to wyraźnie: impreza zaczęła się na dobre. Dużo mówi/pisze się o tym, że polscy DJe grają mało na naszych imprezach lub też grywają tzw. „ogony”. Założę się, że wielu z nich zazdrościłoby olsztyńskiemu duetowi takiej frekwencji na początku imprezy. Mateusz i Julian rozpoczęli seta swoim „Floating Clouds” i już wtedy progresywne basy z siłą walca miażdżyły parkiet. Braterski duet stopniowo podnosił temperaturę rozkręcając seta o kilka obrotów z każdym numerem. Przez ok. 75 minut mogliśmy usłyszeć ich autorskie produkcje tj. świetnie przyjęte „Comet”, „Cardboard Box” oraz remiksy dla Markusa Schulza (Dakota – „Kool Haus”) oraz M6 („Hidden Lights”), wspierając się numerami Stoneface & Terminal („Don’t Give a Fuck”), Marka Pledgera („Time stands Still” w remiksie Duguida) oraz nieco zapomnianego przez wszystkich duetu Sonic Division („Bulky Hero”). Świetne rozpoczęcie wieczoru i bardzo dobry debiut na dużej imprezie. Oby tak dalej!
O 20.45 nadszedł czas Fafaqa i zaczęło się mocne granie. Jego poprzednicy za deckami zagrali brudno, ale melodyjnie. Fafaq za to, cały swój czas wykorzystał na granie mocnych, wyrazistych zrywaczy parkietu, czasami wplatając w to wokale (Schossow & Reeves feat. Emma Hewitt – „Light” (Mike Shivers Garden State Mix) czy Filo & Peri feat. Aruna – „Ashley” (Andy Duguid’s Angry Remix)). Wydaje się, że pośród tych wszystkich miażdżących brzmień strzałem numer jeden było zagranie przez niego „Fucking Society” duetu Ellrich & Plaice w remiksie Umeta Ozcana – na tegorocznym EnTrance nie mogło go zabraknąć. W miarę rozwoju sytuacji mogliśmy się przekonać, że grający tej nocy DJe wydobędą dla wszystkich zgromadzonych jeszcze niejedną niespodziankę.
Następnie za deckami stanął człowiek, który balansuje sobie swobodnie na granicy trance′u i house′u, czyli Wippenberg. Tutaj miał nie lada zadanie do wykonania: Zarówno duet Skytech jak i Fafaq zagrali dynamicznie i mocno, a Wippenberg, ze swoimi numerami nieprzekraczającymi stu trzydziestu uderzeń na minutę, mógł mieć problemy z utrzymaniem ludzi na parkiecie. Nic z tego, bo od czego ma własne przebojowe numery, jak na przykład „Chakalaka”, której fragment melodii pojawił się już na początku seta powodując potężną reakcję widowni. Set Wippenberga był niesamowicie spójny i trudno odnieść tutaj inne wrażenie, skoro zagrał głównie swoje autorskie utwory i remiksy. Czy może być większa nagroda dla producenta niż owacja na efekty jego pracy w studiu? Oprócz „Chakalaki” i ostatniego hiciora, jakim bez wątpienia jest „Pong”, mogliśmy usłyszeć remiksy Olafa zrobione dla Ingrosso („Kidsos” i kolejna niesamowita reakcja z naszej strony), Tocadisco („Better Run”) czy Rank 1 („LED There Be Light”). Dodajcie do tego numery Steve’a Angello („Tivoli”) i Cirez D („On Off”), no i remiks „Needs To Feel” na zakończenie i już wiecie, że nie można było się nudzić.
Zmianę klimatu miał zapewnić Piet z Rank1. To nie tajemnica kulis: gdy w zapowiedzi imprezy nie zauważycie obok nazwy Rank1 napisu „live act”, na pewno będziecie słuchać Pieta miksującego płyty, a nie jego i Benno zastawionych sprzętem i klecących brzmienia na żywo. Tak czy inaczej, najbliższe półtorej godziny w Bydgoszczy należeć miało do Rank1. Zaczęło się od nowego remiksu Armina van Buurena dla Faithless, a w trakcie seta poleciała jeszcze inna produkcja najpopularniejszego DJ-a na świecie – Gaia – „Tuvan”. Hołd dla starej szkoły trance został oddany przy pomocy przeróbki klasyka Southside Spinners – „Luvstruck 2010” (Cliff Coenraad Repimp), a pozytywnym zaskoczeniem było zagranie bootlegu „Symfo” z wokalami Lisy Miskovski „Still Alive” oraz „LED There Be Light” połączonego z utworem Lucid „Can′t Help Myself”. Wszyscy wiemy, że Piet nie jest mistrzem scenicznej ekspresji – wydaje się być profesjonalistą który po prostu pojawia się o czasie, robi swoje i znika. Założone na sobotnią noc okulary tworzyły wizerunek profesora trance′u, który doskonale wie której płyty użyć w celu osiągnięcia pożądanego efektu. Czy mu się udało? Jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził, jak mawia staropolskie powiedzenie, wydaje się jednak że sety Rank1 zawsze można określić mianem „nie ma lipy”.
Godzinę po północy za konsoletą stanął nikt inny jak sam Jochen Miller, kolejna holenderska gwiazda High Contrast. Prawdopodobnie gdybyśmy zrobili sondę, kto Waszym zdaniem zagrał najlepiej w sobotnią noc, set Millera zdecydowanie wygrałby w przedbiegach. Przez półtorej godziny spędzone z Jochenem można było usłyszeć porywające melodie, miażdżące basy, epickie breakdowny i słodkie wokale, czy czegoś więcej trzeba na trancowym evencie? Zaskoczeniem było na pewno wrzucenie przez pana Millera numeru Klaasa „Feel The Love”, ale nawet oponenci muszą przyznać, że dzięki temu utworowi, set holenderskiej gwiazdy zyskał nieco inny wymiar. Dodatkowo szał wspomnień z dawnych lat wywołało pojawienie się, póki co niezidentyfikowanego, remiksu „Twisted” duetu Svenson & Gielen, podobnie u Fafaqa zadziałało „Fucking Society” a u Pieta z Rank1 „Luvstruck 2010” – czyż to nie dowód na to, że ludzie w zalewie nowej muzyki lubią sentymentalnie powspominać stare czasy? Tak czy inaczej, Jochen wyjął jeszcze takie asy z rękawa jak: Gareth Emery – „Metropolis”, Marco V – „How You Feeling?”, Ummet Ozcan – „Next Phase (Phase 1 Mix)”, Richard Durand – „Xelerate (Brutally Attacked Mix)” wspierając się (a jakżeby inaczej!) własnymi produkcjami: „And Then”, „Red One”, „Melodee” nagrane do spółki z Mr. Pitem, „Vanity” w wersji Cream Team oraz to bez czego nie można było sobie tego seta wyobrazić: Armin van Buuren vs. Jochen Miller – „Out of Connection” (Armin van Buuren Mashup). Mocny set, kolejny tej nocy, ale nie ostatni…
Około godziny 2.30 swój występ rozpoczęła interesująca postać – Marka Sinclaira, znany szerszej publiczności pod aliasem Terry Ferminal. Gdy patrzy się na tego niepozornego, bladego Szkota, aż trudno uwierzyć, że to jego głos możemy słyszeć w numerach takich jak „Deep Inside” czy „A Thousand Miles”. Czytając Wasze komentarze można stwierdzić, że to właśnie set Marka wzbudził największe kontrowersje. Ok, nazwa imprezy zobowiązuje, ale chyba jest w porządku, jeżeli ktoś wystąpi z szeregu i postanowi rozegrać sprawę trochę inaczej niż reszta. Obok „Deep Inside”, które wymieniłem wyżej, usłyszeć mogliśmy także remiks Marka dla Moonbeam („About You”), jego najnowszy numer „Pictures Of You”, który zapoczątkował rozdzielenie projektów Mark Sinclair i Terry Ferminal oraz całą masę utworów, których na 100% większość z Was się nie spodziewała. Spod rąk mr. Sinclaira poleciały takie nuty jak: Dustin Zahn – „Stranger To Stability” (Len Faki Podium Mix), (którym to Sven Vath rozwalił Mayday 2009 w Katowicach!), minimalowy numer Deadmau5a i Chrisa Lake’a „Said it” w remiksie Michaela Woodsa, a słysząc Audiojack – „Enter the Drum” czy Spartaque – „Resolved” można było poczuć się jak na eliminacjach do festiwalu piosenki satanistycznej, głównie przez demoniczne wokale wzbogacające te tracki. Po występie udało mi się zamienić kilka słów z Markiem. Powiedział, że to jego pierwsze granie od jakiegoś czasu i był w szoku jak bardzo ludzie reagują na muzykę w tym kraju. Jego poniedziałkowy wpis na facebooku mówi wszystko: „enTrance was amazing thank you Poland!! you f**ckin rocked ;)”
Impreza nieuchronnie zbliżała się do końca, a za deckami miał stanąć protegowany Marcela Woodsa prosto ze Szwecji, czyli Jonas Stenberg. Jonas od czterech tygodni miał złamaną nogę, także na DJce umieszczono krzesełko, dzięki któremu pogruchotana kończyna nie przeszkadzała mu w odprawianiu energetycznej, transowej rzeźni. Po secie Jochena Millera to właśnie 75 minut ze szwedzkim talentem podobało Wam się najbardziej. Co na to wpłynęło? Energiczna dawka dynamicznego trance′u, który pomimo późnej pory porwał Was po raz kolejny na parkiet. Co tam takiego było? Kolejny ukłon w stronę przeszłości: „Simulated 2010” Marco V w remiksie Stenberga właśnie, plus inne remiksy tego pana dla: Rank 1 i Jochena Millera – „The Great Escape” oraz Sandera van Doorna i jego hymnu Trance Energy „Renegade”. Set tego obiecującego DJ-a i producenta obfitował więc w jego autorskie produkcje, co staje się wyznacznikiem nowych czasów. Miło było usłyszeć na parkiecie kolejny polski akcent (chociaż nie można narzekać na brak takowych na tej imprezie) w postaci kolaboracji Jonasa z naszym Davem Schiemannem („The Drop”), de facto obecnym na imprezie. Kolejny mocny set imprezy.
O godzinie piątej niestety musiałem już opuścić Łuczniczkę, w związku z tym nie było mi dane usłyszeć występu Jay′a Bae, z relacji naocznych świadków wiem jednak, że zagrał mocno technicznie i robił wszystko, aby klubowicze wracali do domu w jak najlepszych nastrojach.
Podsumowując, organizacja imprezy na najwyższym poziomie i wierzę w to, że MDT przy kolejnej okazji zniweluje błąd z wejściem. Pomysłowe rozwiązanie sceny, która w tym roku była prawdopodobnie największa ze wszystkich edycji bydgoskiego eventu. Nagłośnienie jest też kolejnym plusem po stronie EnTrance 2010. Nastąpiła jednak zmiana w założeniu line-upu: w tym roku większość artystów była już doskonale znana w naszym kraju, a debiutanci (Stenberg, Sinclair, Skytech) wzbudzili ekstremalnie mieszane uczucia, od akceptacji, poprzez euforię aż do zniechęcenia. Zobaczymy czym MDT zaskoczy nas za rok, dziś możemy śmiało powiedzieć, że Jochen Miller potwierdził klasę, a występ Jonasa Stenberga nie będzie jego ostatnim w naszym kraju. Do zobaczenie za rok, na kolejnym święcie trance′u w Bydgoszczy!
Tekst: Piotro, zdjęcia: Marek Konon
Poniżej krótki trailer z Entrance przygotowany dla naszej redakcji przez Pawła Nowakowskiego. Trailer jest zapowiedzią pełnej videorelacji z imprezy.