DJ Tonka – wywiad dla FTB.pl
Niektórzy już o nim zapomnieli, choć był ważną postacią na scenie house dekadę temu. Jego największe przeboje to „She Knows You” z 1998 roku i „Dont be affraid to let yourself go” z 2000. Gdy jednak pojawił się na imprezie ILNY, zaskoczył wszystkich muzyką. Co słychać u DJ-a Tonki?
/Przemek Bollin/ Szczyt twojej popularności to lata ’90., jednak sporo wody upłynęło od tamtej pory. Z czym teraz powracasz?
– /Tonka/ Moja najbliższa przyszłość, to praca nad nowymi wydawnictwami. W ostatnim półroczu wyprodukowałem dziesięć numerów dla kilku labeli. To restart mojej kariery. Zmieniłem styl grania, skupiłem się na brzmieniach techno. Ludzie pamiętają mnie, jako DJ Tonkę. Skróciłem ten pseudonim do: Tonka, tak dla niepoznaki (śmiech).
Jakie dźwięki teraz cię zajmują i co będzie miało wpływ na nowe produkcje?
– To będzie pewnego rodzaju mieszanka technicznych brzmień, ale również powrót do korzeni. Sięgam po rave, oldschool, a do tego wszystkiego nowoczesne brzmienia. Tak też powstają obecnie moje sety. Mieszam wiele, wydawałoby się, sprzecznych ze sobą brzmień, które jednak bardzo pozytywnie zaskakują publiczność.
Czy na pewno publiczność oswoiła się już z myślą o twoim nowym brzmieniu? Pewnie szybciej im do skojarzeń typu „Heartjumpa”. Tak też pewnie myślą o twojej muzyce, patrząc na line-up imprezy z twoim udziałem.
– To jest jak najbardziej normalne. Trudno, żeby było inaczej. Póki co, można usłyszeć moje nowe pomysły na muzykę na imprezie, gdzie ludzie po prostu chcą się dobrze bawić. Przecież tak naprawdę chodzi o muzykę, a nie o mnie. A co do zmiany spojrzenia na własny styl, myślę, że w miarę upływu czasu i pojawienia się nowych produkcji ludzie zaczną mnie identyfikować z innym brzmieniem, niż do tej pory.
Na początku tego roku zagrałeś na Śląsku. Pamiętam, że grałeś wtedy elektro, minimal i do tego house. To wytworzyło dobry balans pomiędzy wieloma stylami.
– Minimal jest dość nudną muzyką, ale kiedy łączysz ją z innymi stylami zaczyna nabierać rumieńców. Zaczyna cieszyć uszy, kiedy mieszasz go z techno czy house’m. Nie jestem fanem tego gatunku, nie specjalnie interesuje mnie minimalowa scena. Jednak można te dźwięki wykorzystać do ciekawych form muzycznych. Bardzo często sięgam do przeszłości, ale nie takiej z którą kojarzą mnie ludzie słuchający stacji radiowych. Mam na myśli zapomniany rave czy wspomniany oldschool. Warto wracać do tych dźwięków i prezentować je młodym ludziom. Detroit techno czy chicago house, to rzeczy obowiązkowe. Lektura dla każdego młodego fana muzyki elektronicznej.
Nie zamierzasz wracać na scenę komercyjną?
– Nie jestem jeszcze pewien, ale nie wydaje mi się żeby to był dobry pomysł. Przyznam, że dziś żałuję pojawienia się na niej. Oczywiście pewnie nie byłbym tak rozpoznawalny jak dziś, ale mógłbym z większą lekkością robić rzeczy typowo klubowe. Tego niestety brakuje na scenie komercyjnej. Wciąż underground tworzy własny ogródek, o który dba i nie pozwala sobie na niego wchodzić. To dobrze. Musi istnieć rozgraniczenie, jednak to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że scena komercyjna nie jest dla mnie.
Na scenie komercyjnej można się pojawić z jednym numerem i mieć status gwiazdy. Nie trzeba się na niej zatrzymywać.
– Masz rację. Przykład Mousse T. pokazuje, że wystarczyło wydać „Horny”, żeby być rozpoznawalnym przez lata. Teraz jest uznanym DJ-em housowym i żyje mu się całkiem dobrze. Nie przesądzam niczego w kwestii sceny komercyjnej. Tu chodzi przecież o to, by pojawiając się na niej nie tracić własnej tożsamości. Teraz skupiam się bardziej na graniu, więc sprawy produkcji idą na dalszy tor.
Lubisz mieszać ze sobą wiele gatunków muzycznych i dzięki temu poważnie zaskakujesz klubowiczów. Carl Craig niedawno powiedział, że właśnie po to wychodzi się na scenę, żeby szokować ludzi. Wydaje się, że masz podobne zdanie na ten temat…
– Zdecydowanie! Słyszałem Carla kilka miesięcy temu w Monachium i rzeczywiście potrafi zaskakiwać, zachowując przy tym unikalny styl. Jego set, to czysta przyjemność słuchania. Kiedy w ciągu dwóch godzin można usłyszeć tech-house, techno i inne, jemu podobne na najwyższym poziomie. Unosisz się nad ziemią. Najwyższa półka światowa. Carl Craig, Too Many DJ’s, to przykłady ludzi dzięki którym widzisz muzykę. Niebywałe.
Twoja kariera przebiega podobnie do Dubfire. Deep Dish i DJ Tonka- scena komercyjna, Dubfire i Tonka- zejście do podziemia. Sporo tu analogii…
– To prawda. Można z powodzeniem porównywać nasze ścieżki kariery muzycznej. Myślę, że bierze się to z potrzeby zmiany sytuacji. To jest jak malarstwo, które opiera się o zasadę kontrastu. Przeciwieństwa kolorów i tak dalej… tutaj jest podobnie. Musisz czasem wywrócić coś do góry nogami, żeby wstać ponownie i poukładać sobie wszystko od samego początku. Potrzeba do tego sporo siły, ale bez tego można się wypalić.
Skąd czerpiesz tą siłę? Inspirujesz się inną muzyką?
– Zdecydowanie! Ludzie myślą, że skoro gram tą muzykę, tylko takiej słucham prywatnie. W żadnym wypadku nie słucham jej w domu czy nawet w samochodzie. Trudno słuchać muzyki tanecznej, skoro nie możesz tańczyć za kierownicą(śmiech).
Trzeba koniecznie pogadać z producentami samochodów- nie do pomyślenia! A co zamiast muzyki klubowej?
– Zamiast tego, mam w odtwarzaczu alternatywę typu Ash czy Maximo Park, z drugiej strony italo disco. Mam bardzo szerokie zainteresowania muzyczne, być może stąd mam tyle uporu do zmiany własnego stylu.
(Tekst: Przemek Bollin)