Deorro powraca do swoich prawdziwych korzeni w najnowszym „ORRO” LP
Zapoczątkowując erę melbourne bounce’u, Deorro spotkał się z szerokim uznaniem sceny muzyki elektronicznej, dzięki czemu szybko odnalazł swoje miejsce w branży. Tym razem powrócił on do swoich korzeni w najnowszym ORRO LP. Jak drugi album artysty prezentuje się w praktyce? Sprawdź!
Skąd się wziął Deorro?
Pochodzący z Los Angeles Erick Orrosquiesta, znany szerzej jako Deorro, jest producentem kojarzonym głównie ze swoich produkcji elektronicznych, w tym jednego z najbardziej rozpoznawalnych kawałków melbourne bounce. Jako nastolatek interesujący się środowiskiem muzycznym zaczął swoją przygodę z nagrywaniem płyt i tworzeniem początkowych kompozycji w miasteczku, a już po zdobyciu popularności dzięki swojej stronie w serwisie soundcloud w latach 2012-2014 dotarł do szerszej publiczności dzięki intensywnym trasom koncertowym, a także odważnym wydawnictwom solowym i współpracom w wytwórniach Dim Mak i Mad Decent.
Przeczytaj także: Poznaliśmy wyniki głosowania na TOP100 klubów muzycznych na świecie. Który imprezowicze lubią najbardziej?
Do jego najważniejszych osiągnięć należały Dechorro, Freak i szczególnie popularne w Europie Five Hours, który przez dość długi okres plasował się na podium list przebojów we Francji oraz Belgii. Dodatkowo swój repertuar utworów wzbogacał remiksami dla artystów takich jak Laidback Luke czy Steve Aoki, dzięki czemu zyskał szerokie wsparcie dotychczasowych przedstawicieli sceny muzyki elektronicznej. Pomimo dotychczasowej działalności, liczba hitów pod jego nazwiskiem może się zwiększyć za sprawą najnowszego ORRO LP.
Posłuchaj jednego z najbardziej charakterystycznych hitów Deorro
ORRO LP w praktyce
LP zawiera 8 utworów, które zostały wydane przed publikacją całego albumu. Całokształt ORRO sam Deorro określa jako pełen powrót do swoich korzeni, w którym stara się zachować dawny charakter swojej muzyki w połączeniu z oddaniem uwagi nieco mniej spopularyzowanemu odłamowi muzyki.
Wiele ze współprac, które mam na tym albumie, to ludzie, w których celowałem. Przestudiowałem ich muzykę dogłębnie i było to coś, co trwało lata. Praca z niektórymi osobami, które tak bardzo podziwiam, była tego warta. Są tam ludzie, których słuchałem i mam dla nich ogromny szacunek, jak Tucanes i Ángeles Azules, ale także ci nowsi artyści, którzy mają niesamowity talent. To naprawdę kulminacja wszystkiego, co inspiruje mnie do tworzenia muzyki.
Od samego początku artysta stara się budować napięcie, a samo intro do albumu idealnie komponuje się z wejściem w pierwszy kawałek. Umyślny zabieg, lecz tym samym niezwykle ciekawy. W pierwszym utworze La Cita otrzymujemy bardzo spokojny, radiowy klimat w połączeniu z charakterystyczną dla Deorro perkusją i wybrzmieniem wokali. Si TuNo Estas Aqui ciężko do czegokolwiek przypasować, jednak idealnie można by było scharakteryzować jako hybrid-pop, o ile coś takiego istnieje. Cztery różnorodne zestawy perkusji z nastawieniem na analogowy, ciepły wydźwięk basu oraz syntezatorów świetnie się tutaj komponuje, jednak dla mnie osobiście wokal troszeczkę za bardzo chowa się pod całym tłem, co delikatnie utrudnia odbiór przekazu piosenki.
Ależ mamy tu „Meksyk”
W Yo Los Pongo do czynienia mamy z klimatem typowo meksykańskim, dzięki któremu ten utwór jak i Que Es Eso, Rumba, Se Vuelve Loca, Fuego i Dime utrzymane w identycznym stylu idealnie odnajdzie się w tamtym regionie. Adicto zdaje się powracać do popowego klimatu, gdzie dzięki świetnie wpasowanej gitarze możemy rzeczywiście oddać się piosence, jednak nieco spokojniejszy wydźwięk kończy się wraz z początkiem Me Siento Bien. Zaczynając od trapowej, dość brudnej perkusji artysta zdaje się nas zapraszać w nieco odmienny świat, tylko nie w sposób, jaki byśmy sobie wyobrażali. Bigroomowy drop w piosence z hiszpańskim wokalem i trapowym intrem? Można? Najwidoczniej można. Sam utwór zdaje się być odpowiedzią na wielokrotne prośby fanów dotyczące powrotu Deorro do bardziej elektronicznych brzmień, jednak w tej wersji nikt się tego nie spodziewał.
Number 1 spośród reszty albumu wyróżnia się przede wszystkim bardzo emocjonalnymi przejściami do refrenu, który potrafi przyciągnąć uwagę swoją specyficzną energią. Mirame określiłbym jako skrzyżowanie głównego motywu niektórych kawałków artysty ze światem moombahton, który kontynuuje następnym Mami oraz Ponte Pa Mi. Napoleona pomimo meksykańskiego wydźwięku intra, w refrenie zabiera nas w nieco zmodyfikowany świat melbourne bounce. Prezentuje się to bardzo ciekawie i z pewnością może być inspiracją dla wielu artystów szukających nieco odświeżenia w swoich produkcjach. Solo Dimelo jest świetnym połączeniem ciepłego wydźwięku wraz z popowym klimatem, który może przypominać.
Ayer będąc zakończeniem całego krążka, zdaje się czerpać inspirację z każdego poprzedniego utworu, tworząc ciekawą hybrydę z bardzo energicznym dropem pod koniec odsłuchu. Który kawałek z najnowszego albumu Deorro przykuł najbardziej waszą uwagę? Dajcie koniecznie znać na Facebooku.