Czarny tydzień w świecie muzyki trance
Coś niedobrego dzieje się ze sceną trancową. To wiemy chyba wszyscy, nawet najbardziej zagorzali fanatycy tego gatunku. W ostatnim tygodniu stały się dwie rzeczy, których nikt na świecie by się nie spodziewał… Fani trance’u jeszcze nie oswoili się ze stratą kultowej imprezy Trance Energy na rzecz wielogatunkowego Energy, które choć line-up ma jak najbardziej na wysokim poziomie, to nie jest to event, na który wybiorą się ci sami ludzie, co jeszcze kilka lat temu. Koneserzy trancowych melodii i bitów musieli wczoraj przełknąć kolejny gorzki łyk prawdy – zawieszono działalność wortalu Trance.nu, jednej z bardziej poważanych witryn w branży. Trancowa apokalipsa wisi w powietrzu – gwiazdy uciekają w pop, padają strony, imprezy, wszystkie utwory brzmią niemalże identycznie… Nie chciałbym utrzymywać narzekalskiego tonu, ale zaplecze sceny powoli upada. Jej ostateczny target, czyli Wy, drodzy klubowicze, jak najbardziej żyje i ma się dobrze. Fanów tej muzyki wcale nie ubyło, zwłaszcza w Polsce – ba, dzięki samemu „In & Out Of Love” przybyło ich pewnie z kilkanaście tysięcy (fanów pop-trance’u oczywiście przybyło kilkanaście razy więcej, ale nie o tym mowa) – powoli jednak ubywa artystów oraz chętnych, by w ogóle tego typu imprezy organizować. Dlaczego? To pytanie spędza sen z powiek nie tylko Wam, ale i nam, pracownikom mediów. Wydawać by się mogło, że ktoś kiedyś po prostu rzucił hasło: „to już nie to samo”, które nie dość, że przyjęło się doskonale, to jeszcze jest powtarzane przez wszystkich i wszędzie.A może zostało to spowodowane skokiem popularności artystów pokroju Tiesto i Armina van Buurena, których znamy teraz bardziej z radia i TV, niż z dokonań w klubowym segmencie muzyki elektronicznej?
Klubowiczów „radiowych” przybyło na tyle, że zepchnęli wyjadaczy do stopnia, w którym ludzi wykraczających upodobaniami poza „tręs” nazwać trzeba mniejszością – to niepodważalny fakt. Z jednej strony, być może oni też kiedyś wykroczą poza muzykę dla mas, ale z drugiej, „radiowcy” windują ceny artystów tak bardzo, że doczekaliśmy sytuacji, w której by ludzie przyszli na imprezę, sprowadza się wielkiego, znanego z radia DJ-a „X”, a reszta jest przysłowiowymi, tanimi zapchajdziurami, nieprzyciągającymi uwagi tych, którzy niedawno daliby się pociąć za doświadczenie wspomnianego już „X-a” na żywo. Znajomy stwierdził kiedyś, nawiązując do słynnego cytatu mówiącego, iż Ferry Corsten zabił trance, że: każdy gatunek muzyki elektronicznej ma kogoś, kto go zniszczył. Techno, hardstyle, hardcore, dubstep… Jesteśmy w stanie przypisać do nich przysłowiowych „zabójców”. A kto zabił trance?Obarczanie tym Ferrego jest już chyba mocno nieaktualne. Osobiście, mam nieodparte wrażenie, że zrobiły to mass media i ci, którzy postanowili za nimi gonić w poszukiwaniu sukcesu.
Chociaż przyznać muszę, iż szukając zdjęć do tego artykułu, nasuwa się myśl, że fani trance’u zrobili to sobie sami, czcząc artystów niczym bogów i wyznając „trance” jak religię, zapominając gdzieś po drodze, że chodzi tu tylko o muzykę, a nie by mieć wszystkie odcinki audycji „Y” i posiadać każdą płytę artysty „X”, przy okazji tapetując sobie ściany jego podobizną, ustawiając dzwonek na telefon, robiąc sobie jego tatuaż, kupując koszulki, słuchając tylko tego, co najlepsze według niego… Długo by wymieniać – w odpowiednich dawkach jest to zdrowe, ale nagromadzenie „fanboystwa” i kultu DJ-a w muzyce trance, prędzej czy później musiało doprowadzić do zjedzenia własnego ogona. Nastąpiło to jakiś czas temu, czy też apogeum dopiero przed nami? |