News

Clubbing vs. Dyskoteking vs. Retro Time In Attack

W ostatnich dniach furorę w Internecie (wśród osób zainteresowanych tematem, oczywiście) robi kolejny artykuł o tym, że „clubbing umarł”. Który to już raz? Poniżej znajdziecie kilka cytatów z tekstu opublikowanego przez portal natemat.pl, które nawiasem pisząc całkiem nieźle opisują dzisiejszą rzeczywistość, tylko że… Czy wszystkie te zdania nie byłyby tak samo aktualne 2, 4 czy 6 lat temu?

Mr Root:

„Clubbing umarł i mamy teraz dyskoteking. DJ-e muszą bardzo mocno walczyć z materią klubowiczów, ich nowymi przyzwyczajeniami muzycznymi. Obecnie trzeba przemycać dobrą muzykę pomiędzy znanymi numerami w nadziei, że „zażre”, gdyż czasy chęci odkrywania nowej muzyki i potrzeby bycia zaskoczonym przez DJa dawno minęły”.

MaL:

„Większość organizatorów imprez, na które zapraszane są zagraniczne gwiazdy szeroko rozumianej “ambitniejszej” elektroniki, dokłada do interesu. – Ludzie przestali “chodzić na muzykę” – ocenia. Jego zdaniem dwa czy trzy warszawskie kluby, które starają się trzymać poziom, co tydzień walczą o gości, w wyniku czego impreza z 300-500 osobami na parkiecie to już sukces. – W dwumilionowym stołecznym mieście to paranoja”.

„Do klubów mało kto przychodzi dla muzyki. Ludzie chcą się tylko nawalić albo kogoś poderwać. Muzyka stała się dodatkiem, tłem. Dlatego w stolicy rządzą dyskoteki, w których bardziej chodzi o alkohol i lans”.

„Jest jeszcze taka generalna polska niechęć do tańczenia, którą widać, kiedy pojedziesz np. do Barcelony czy Berlina. Tam ludzie potrafią bawić się w biały dzień. W Polsce jest to możliwe dopiero po ciemku i gdy wszyscy już się napiją”.

KoE:

„Kluby uznawane za najbardziej prestiżowe tak naprawdę funkcjonują jako ekskluzywne dyskoteki, w których lecą szlagiery z radia. Didżeje muszą grać znane kawałki, bo tego domagają się imprezowicze”.

„Kiedyś DJ był bogiem, bo puszczał nieznane, zagraniczne kawałki. – Spędzał godziny na wyszukiwaniu ciekawych winyli i decydował co ma grać nie bojąc się, że to, co puszcza jest za mało znane – mówi Koe. Jest zrozumiałe, że w erze Spotify’a i YouTube’a, gdy utwory z całego świata są w zasięgu ręki każdego z nas, wiele się zmieniło”

„Publiczność w „hipsterskich” lokalach, która na swoje facebookowe walle codziennie wrzuca nudne, przeintelektualizowane utwory, gdy już popije, i tak najlepiej bawi się przy Rihannie”.

Więcej w tekście: http://natemat.pl/61711,clubbing-umarl-niech-zyje-dyskoteking-do-klubow-malo-kto-przychodzi-dla-muzyki-ludzie-chca-sie-tylko-nawalic

Z powyższych opinii wynika wyraźny podział na clubbing i dyskoteking, gdzie clubbing to imprezy z ambitniejszymi klimatami, a dyskoteking to imprezy polegające na graniu szlagierów z radia. Zapomina się tu o trzecim rodzaju imprez – nazwijmy go „nieradiowym dyskotekingiem”, którego to być może paradoksalnie najbardziej dotyczą problemy opisane w tekście (i z powodu którego pominięcia pojawia się wiele nieporozumień).

Kiedyś w większych klubach (big room clubs?), usytuowanych raczej poza centrami dużych miast, grano „nieradiowe, energetyczne sztosy” z takich gatunków, jak house, trance, electro-house, później dutch house czy jeszcze później big room. No dobra, wcześniej wspomnieć jeszcze trzeba o 'pompkach i rurkach’ – nadal jednak mówimy o czymś „nieradiowym”.

W tej chwili to właśnie w tych miejscach najmocniej się pozmieniało – poza imprezami w rodzaju „Retro Time In Attack” czy innych „Oldschool Party”, gdzie przypomina się klubowe hity sprzed lat pięciu czy dziesięciu, zaczyna tam królować muzyka radiowa, czyli tak naprawdę zaczynają się upodabniać muzycznie do zwykłego dyskotekingu (a co za tym idzie coraz bliżej im do typowej studenckiej dyskoteki na Starym Rynku w Poznaniu czy na Starówce w Warszawie). 

Dlaczego właściciele tych miejsc nie pozwalają DJ-om na granie „nieradiowych sztosów”? Tutaj dochodzimy dopiero do jednej z głównych tez artykułu, że „ludzie przestali do klubów przychodzić dla muzyki”.

Jednak w typowym, radiowym dyskotekingu nigdy tak nie było – nie licząc tych, którzy przychodzą dla hitów radiowych właśnie. W świecie clubbingu z kolei zawsze przychodzono na imprezy zarówno dla muzyki, jak i dla lansu i to się raczej nie zmienia (ewentualnie lansu jest dziś ciut więcej niż kiedyś).

Tymczasem w miejscach, w których dziś rządzą – ale tylko od święta – imprezy w rodzaju „Retro Time In Attack”, kiedyś całkiem spory procent klubowiczów przychodził tam dla muzy. Teraz to zaniknęło i bywalcy zaczęli domagać się hitów z radia. Zresztą, inwazja retro gwiazd trwa akurat w tym momencie w najlepsze – w Ekwadorze właśnie grał Johan Gielen, do klubów Heaven zapraszani są 4 Strings, Marc Van Linden czy Peran Van Dijk, ale to za chwilę się pewnie skończy, to przecież imprezy dla 'starszych’.

Gdy moda na retro w dużych klubach faktycznie już wygaśnie, „radiowe dyskoteki” będą już wszędzie, poza oczywiście małymi, ambitnymi klubami w dużych miastach. Fajnie by było, żeby wtedy w tych miejscach ruszyło się z frekwencjami, żeby ciekawe kluby nie były jeden po drugim zamykane. Co jednak, jeśli okaże się, że kolega KoE ma rację mówiąc, że „publiczność w „hipsterskich” lokalach, która na swoje facebookowe walle codziennie wrzuca nudne, przeintelektualizowane utwory, gdy już popije, i tak najlepiej bawi się przy Rihannie”? Czy niszowe kluby też nam zanikną i – podobnie jak na ciekawe festiwale – na clubbing będziemy musieli jeździć za granicę?




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →