Chicane o występach na żywo i albumie 'Giants’
Nick Bracegirdle, znany fanom muzyki elektronicznej jako Chicane, właśnie ukończył pracę nad swoim kolejnym albumem. Znany doskonale z kultowych produkcji takich jak „Saltwater” czy „Autumn Tactics”, planuje nową trasę ze swoim zespołem.
Dzień dobry, w jakim stanie i gdzie zastaliśmy cię dziś?
Cóż, nadal w cholernym studiu, próbującego nadać praktycznie ostateczne szlify nowemu albumowi „Giants”. Zbliżam się do końca czterotygodniowej sesji, podczas której najkrótszy dzień trwał dwanaście godzin. Jestem więc raczej niewyspany, ale całkiem zadowolony z tego, co mam przed sobą.
Czy mógłbyś, dla tych, którzy nie są obeznani z zespołem, przedstawić nam z grubsza swój set-up i jego skład?
Ok, więc zespół jest modularny – mogę wybrać, którzy członkowie są odpowiedni na każdy występ z osobna. Chyba najwięcej jest nas siedmiu na scenie, ale jeździliśmy z czwórką osób: wokalem, gitarą, perkusją i klawiszami. Taki był najlepszy balans i to działało świetnie. Niedawno wróciliśmy z Antypodów, gdzie czworo z nas zrobiło wielki hałas na festiwalach „Stereosonic”, sądzę więc, że dalej będziemy grać w ten sposób.
Jesteś wielkim fanem koncepcji występów na żywo i występami tymi podbiłeś cały świat. Jak sądzisz, jakie są przewagi tego nad, powiedzmy, zwykłym graniem płyt?
Nie zaczynanie od bycia DJ-em początku czyni dla mnie wypowiedzenie się na ten temat trochę trudnym, ale muszę stwierdzić, że granie live pokazuje, jak kawałek brzmiałby rozłożony na części, zagrany przez członków zespołu i zmiksowany z powrotem. Dla nas, zaletą byłoby to, że granie takie po prostu bardziej angażuje publikę, która widzi grający zespół, odtwarzający na żywo kawałek jako organiczne doświadczenie, a nie kogoś skaczącego do akompaniamentu płyty CD albo empetrójki. Nie mówię, ze nie ma wielkich DJ-ów, ale z naszego punktu widzenia, granie na żywo jest zwyczajnie bardziej satysfakcjonujące.
Z nowym albumem ukończonym w kwietniu, czego fani mogą spodziewać się po świeżym materiale?
Trochę czasu upłynęło od mojego ostatniego albumu, ale jestem szczerze podekscytowany tym nowym projektem. „Giants” ma w pewnym sensie jedną stopę w przeszłości i jedną w przyszłości – zawiera w sobie trochę klasycznego materiału downtempo i nieco parkietowych kawałków. Zawiera nowe miksy utworu „Popiholla” i nowy singiel „Come back”.
Na poprzednich wydawnictwach zawsze miałeś imponujący zestaw remikserów, kogo zaplanowałeś tym razem?
Na następnym singlu mamy trochę świetnych miksów, z najlepszą, niesamowitą wersją od Shockone. Nie bardzo kręci mnie drum′n′bass, ale ten miks zapędziłby na parkiet nawet wasze babcie, jest naprawdę aż tak dobry. Inne mocne remiksy pochodzą od Sidney′a Samsona, Deana Newtona oraz duetu Riley and Durrant.
Jeśli miałbyś wybrać wasz najlepszy występ ostatnich lat, który by to był i dlaczego?
Hmm, to niełatwe – było wiele świetnych występów, dość trudno byłoby nawet pomyśleć o jednym, który nie poszedł najlepiej. Z ostatnich, najlepszy byłby grudniowy show w Adelajdzie. Dziesięć tysięcy świrów i niesamowite reakcje. Odbywał się w porze obiadowej. Musieliśmy spakować cały sprzęt i od razu lecieć prosto do Melbourne, by zrobić to znów, przed kolejnym ogromnym tłumem. Niezły dzień, czułem się prawie jak Elton John na Live Aid!
Czy jesteś fanem czyjejś muzyki elektronicznej?
Jest kilku tworzących ciekawe utwory. Gui Boratto to jeden z nich, remiks Armina do „Every Other Way” również jest fajny.
Wywiad przeprowadzono dla The Gallery