Chemical Brothers: 'Chcieliśmy stworzyć psychodeliczną muzę na parkiety’
Brytyjskie duo Chemical Brothers z pewnością nie spodziewało się ponad dwadzieścia lat temu, że staną się jednym z najbardziej pożądanych live-actów w świecie muzyki elektronicznej. A jeszcze większym zaskoczeniem jest dla nich bycie nazywanym nawet dziś oldschoolowymi raverami. Nowojorski portal TimeOut złapał telefonicznie Eda Simonsa na okoliczność nadchodzącego festiwalu Electric Zoo.
Jak sądzisz, dlaczego to, co nazywaliśmy kiedyś „elektroniką”, nigdy naprawdę nie przebiło się w Stanach tak bardzo jak wszędzie?
Każdego dnia jestem tym gorzko rozczarowany! Pomysł, że muzyka elektroniczna będzie czymś naprawdę mainstreamowym i nie będziemy już słuchać nic innego, był na początku absurdalny. Tym, co wtedy było dla nas naprawdę dziwne, była konieczność tłumaczenia podczas wywiadów dla Time i Newsweeka, że muzyka, która dla nas roznieciła ogień w U.K., pochodziła z Ameryki. Wyjaśnialiśmy prasie z U.S.A., kim są Derrick May i Larry Heard. Mimo to, czujemy się naprawdę doceniani w Ameryce.
Przeczytałem, że nazwano ciebie i Toma „ukochanymi brytyjskimi propagatorami rave’u”. Zgaduję, że gdy zaczynaliście w późnych latach osiemdziesiątych, koncepcja „propagatorów rave’u” sprawiałaby wrażenie absurdalnej.
Tak naprawdę sądziłem, że to część z „ukochanymi” jest tą śmieszną! Ale tak, sądzę, że jesteśmy nimi, ale z pewnością nie można nas nazwać zespołem dziedzictwa. Uwielbiamy grać nową muzykę tak samo jak nasze klasyki.
Nadal czerpiecie radość z tworzenia?
Tak, to nadal dobra zabawa. Zwykle nie mamy konkretnego kierunku, gdy zaczynamy tworzyć album, ale tym razem było inaczej. Jednym z naszych pomysłów było na przykład pozbycie się gościnnych wokalistów. I tworzenie muzyki, która sprawdzałaby się na parkietach, będąc lekko psychodeliczna. Oraz by brzmiała jak utwór nikogo innego.
Uważasz, że wam się udało?
Tak sądzę. Gdy nadal chodziliśmy do klubów, najbardziej podobały nam się kawałki, które były naprawdę dziwne i nie były do niczego podobne. To one stanowiły fundament dla „Further”. Jeśli chodzi o wokale, naprawdę szczęśliwi jesteśmy, że pracowaliśmy z Noelem Gallagherem, Q-Tip i wszystkimi – i jesteśmy naprawdę dumni z tych utworów – ale czuliśmy po prostu, że mieliśmy masę wokali na ostatnich dwóch albumach. Mamy trochę głosów na nowym krążku, ale wszystkie należą do Toma i naszej przyjaciółki Stephanie Dosen. Nie poleganie na wokalistach zmusiło nas do skupienia na nowym zestawie pomysłów jak stworzyć utwór, by dobrze zadziałał. Na nowych kawałkach jest dużo mniej konstrukcji, a znacznie więcej przestrzeni.
Mówiąc o przestrzeni, utwory na „Further” mają w sobie wielkie brzmienie. Tworzycie muzykę z myślą o festiwalach?
Cóż, stworzone zostały by grać je na żywo; i z całą pewnością dla ludzi, którzy naprawdę na to idą, że tak powiem. To wielka i absorbująca muzyka. Właśnie zagraliśmy wielki festiwal w Serbii. Gdy zagraliśmy „Horse Power”, poprowadziło to do masywnej ilości gigantycznej, rave’owej energii. Posłuchajcie mnie – chyba powinienem być sprzedawcą, prawda?