News

’Berlin Calling’ – dwupłytowe DVD już jest

Berlin Calling to nie jest najlepszy film o kulturze klubowej, ale “na bezrybiu i rak ryba”. Takie produkcje pojawiają się niezwykle rzadko, więc tak czy inaczej warto obejrzeć głośny już obraz z Paulem Kalkbrennerem w roli głównej (a nawet w dwóch rolach głównych – Paul odpowiedzialny jest również za soundtrack). Kto przegapił kilka seansów w polskich kinach, już teraz można nadrobić te zaległości, w związku z premierą na DVD.


Premiera DVD powinna zainteresować zresztą również tych, którzy już film widzieli. Jest to bowiem wydanie dwupłytowe, pełne rozmaitych atrakcji. Na drugiej płycie znajdziecie m.in. 10 usuniętych scen, ponad 35 dodatkowych klipów, ciekawostki z planu, specjalne materiały z miejsc, gdzie m.in. kręcono „Berlin Calling” – m.in. z kultowego Bar25, który właśnie został definitywnie zamknięty (na pożegnanie zorganizowano tam imprezę trwającą 250 godzin!).


To nie wszystko – DVD zawiera też kilka ciekawych wywiadów, z samym Kalkbrennerem, ale też z reżyserem, aktorami i nie tylko. Poza tym wiele imprezowych scen z filmu, gdzie występuje Paul, Sascha Funke czy Housemeister, będzie można zobaczyć w całości. Jest też kilka teledysków, trailer, foty i film z cyklu „Making Of”.


Na pewno warto zobaczyć ten film, nawet jeśli będziecie mieli do niego stosunek podobny do filmowej fanatyczki Moniki Waleckiej, której opinię o „Berlin Calling” możecie znaleźć we fragmentach w ostatnim DJmagu. Oto, co ta filmowa koneserka (jednocześnie miłośniczka dobrych beatów) napisała o filmie na swoim blogu http://greckichorzaczynaspiewac.wordpress.com/:



Filmów o tematyce klubowej jak na lekarstwo.  No bo co: mistrzem gatunku (jeżeli można o takowym mówić) pozostaje  zrodzony w okresie clubbingowego boomu Human Traffic.  Są gdzieś tam jeszcze It’s all gone  Pete Tong  i prze-beznadziejny Groove z epizodyczną rolą Johna Digweeda. Jest parę całkiem udanych dokumentów i to tyle.  No więc jak w serwisach o muzie elektronicznej pojawiła sie informacja, że:
a) wchodzi iście klubowy film o perypetiach pewnego Dj-a
b) Dj-a będzie grał doskonały producent – Paul Kalkbrenner
c) tenże także skomponował muzykę do obrazu,to umówmy się i bez zbędnych eufemizmów – obsrałam się ze szczęścia.  No i jest kupa, ale nie w tym miejscu w którym się spodziewałam…




Icka to Dj Ickarus.  Człowiek generalnie lubi sobie wciągnąć. Preferuje koks, ale nie pogardzi innymi narkotykami. Grywa na imprezach, usiłuje dopiąć swoją płytę, ale generalnie mamy wrażenie, że większość jego dnia kręci się wokół tego, żeby znaleźć gdzieś coś żeby… Na pewnej imprezie dostaje – wyjątkowo parszywą mieszankę MDMA/ ketaminy i innych odurzaczy.  Wykręca go na maksa – rano zostaje znaleziony w restauracji gdzie babrze się w papce z płatków i jogurtu. Narzeczona umieszcza go na specyficznym oddziale psychiatrycznym, gdzie dochodzą do siebie ludzie, którym coś się odkleiło na skutek… W trakcie terapii okazuje się, że Icka idąc po białych ścieżkach zawędrował prosto do świata schizofrenii. A jak ma się udać leczenie, skoro pacjent cały czas myśli o tym, co by tu…
Obejrzane. Rozczarowane. Bo wbrew reklamom i całemu hype’owi film o muzie klubowej to to żaden. Jakby z tego wynika całe moje rozczarowanie – muzyka w tym filmie, to tylko pretekst do ostrej zabawy. Nasz bohater – producent – to zwykły cwaniaczyna, w oczach rodziny nieudacznik (scena u ojca). Robi muzę, ale nie wiadomo skąd ona się mu bierze – patrząc na niego, raczej nie posądzilibyście go o jakąkolwiek wrażliwość. Muzyce odebrano całą swoją moc, a umówmy się IDMy, techno czy inne berlińskie brzmienia to nie jest zwykła łupanina – przynajmniej w moich odczuciach. 

Tak jak Human Traffic gloryfikował muzykę – nadawał jej wręcz metafizyczny wymiar, tak tutaj jest po prostu klub, są w nim dje, są ludzie i wizuale. I narkotyki. I seks w kiblu. I nic. A przecież samym montażem można było zrobić cuda z sekwencji parkietowych – bez zbędnych gadek i ideologii na silę… Wpuścić trochę magii do zaprezentowania tego berlińskiego światka klubowego. Zwłaszcza, że nawet ciekawe miejscówki zostały wybrane – bardzo mi się podobał klub w jakiejś szopie nad kanałkiem, w którym mimo pory dnia toczyły się imprezy. Nawet świetny soundtrack autorstwa Kalkbrennera ginie w tym wszystkim – mimo całkiem przyzwoitych zdjęć. Scena z “Gebrunn, gebrunn” jeszcze jako tako, ale bez oczekiwanej intensywności. Zresztą całego tego soundtracku o wiele lepiej  słucha się tego w winampie niż w samym filmie.




Paul Kalkbrenner także mnie nie przekonał swoją grą aktorską. Widać to zwłaszcza w momentach, w których udaje różne loty. A i motywacje odgrywanego przez niego bohatera dla mnie są nie jasne. Wszystko sztucznie udramatyzowane, na potrzeby scenariusza – żeby coś się zadziało. Rozumie ktoś te scene, w której dochodzi do zainicjowania trójkąta z nową dziewczyną byłej dziewczyny? A pokazanie wytwórni? Martwego miejsca,  bez ludzi, z gadającą non stop przez telefon i po angielsku szefową. Nie chce mi się wierzyć że to tak wygląda.  Szpital jako tako się broni, choć nie leży mi pokazanie innych ludzi na oddziale – groteskowych postaci, zgrzyta to jakoś.  Jest masa wtórnych akcji – w metrze jak z “Kontrolerów”, na oddziale jak z “Lotu nad kukułczym” ale o ile gorsze to wszystko. Pcha mi się na palce słowo żałosne…

W zasadzie to samą mnie dziwi to, jak źle odebrałam ten film. A przecież chciałam dobrze. Ale umówmy się – film o kulturze klubowej to żaden, a jeżeli będziemy ten film rozpatrywać w kategorii, jak to ktoś powiedział, “filmu o staczaniu się” – to lepiej obejrzeć inne, o wiele bardziej udanie zrealizowane, nawet niszowe filmy (odsyłam do rewelacyjnego australijskiego “Candy” z ś.p. Heathem Ledgerem).  Tyle.
Zdecydowanie poniżej oczekiwań. Monika Walecka.




Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →