ATB dla FTB: 'Cieszę się, że już nie muszę robić hitów’
Mówią, że trudno się z tym panem rozmawia. Nic nie wiem na ten temat, mimo że przegadaliśmy kwadrans. Tuż przed ostatnim jego występem w Arenie z przedwczoraj. Wczoraj w Euphorii pojawiła się pierwsza część wywiadu z ATB, dziś możecie sobie poczytać na spokojnie i z dodatkowym pytaniem. Druga część za tydzień.
Zacznijmy od nowej płyty, którą właśnie trzymam w rękach. Co byś nam powiedział o swoim nowym dziecku?
Zawsze trudno o tym mówić. Zawsze mówię ludziom, że niestety muszą posłuchać płyty, żeby uzyskać jej obraz. Ode mnie chciałbym na pewno dorzucić, że to płyta, na którą zaprosiłem dużą liczbę nowych artystów, ale też kilku już znanych, jak Armin czy Dash Berlin. Myślę, że znów się w pewien sposób rozwinąłem, dostałem już wiele feedbacków i sa bardzo entuzjastyczne. A to zawsze stresujące – denerwuję się kończąc nową płytę. Nigdy nie wiadomo, czy ludzie wkręcą się w mój sound, czy załapią mój nowy pomysł. Z tego co słyszę od ludzi jest ok., więc bardzo mnie to cieszy. Najważniejsze jest dla mnie, że znów brzmienie jest moje, a jednak znów jest to coś trochę innego.
Dużo tu muzyki…
Jest jej więcej w tym digipacku, bo sa też club mixy.
A propos tych stresów – po tylu latach w branży wciąż ci się to zdarza?
Jest parę rzeczy, którymi się denerwuję. Nigdy jednak samym faktem występowania przed ludźmi – czy mam przed sobą 5 tysięcy ludzi czy milion, nieważne. To mnie nie stresuje, problemem są tylko kwestie techniczne. Czy wszystko jest zapięte, czy wszystko zadziała jak należy. To dla mnie najważniejsze. Ten stres powraca do mnie za każdym razem, gdy wchodzę na scenę – czy na pewno wszystko jest i będzie OK. Jeśli sprzęt działa, nie ma czym się martwić. No i pojawiają się stresy, gdy wydaję nową płytę i nie jestem pewny, jak będzie odebrana nowa muzyka.
Jak długo składa się taki pokaźny zestaw? Rok? Więcej?
Pierwsze moje zadanie to research w kontekście szukania nowych artystów, wchodzących talentów. Nie chcę w zasadzie pracować z wielkimi nazwiskami…
Sam do nich należysz…
Ale nie dlatego. Mam taką potrzebę, żeby prezentować światu nowe, kreatywne postaci. Fajnych wokalistów, ciekawe głosy. Gdy już zbiorę ekipę, zaczynamy pracować. Sama praca zajęła mi tym razem jakieś 4 miesiące. Ale wcześniej trwał research, no i miałem już demówki iluś kawałków. Powstawały między innymi podczas trasy.
Czy z każdym kolejną trasą, kolejnym rokiem, płytą – jest coraz łatwiej czy coraz trudniej?
Za każdym razem to nowe wyzwanie, myślę, że jednak jest trudniej. Chciałbym zawsze pokazać coś nowego, a po wydaniu już 8 albumów to trudne, żeby rozwinąć się na tyle, żeby przy okazji nie stracić własnego brzmienia i charakteru. Musisz zmieniać się, ale nie za bardzo. Jeśli przegniesz, twoi fani powiedzą – to już nie jest ATB. To trudne, znaleźć złoty środek. Trudno ciągle zadowalać fanów, a jednocześnie siebie samego. Przede wszystkim robię muzę dla siebie, chcę być z niej zadowolony, i chcę być w 100 % za nią odpowiedzialny. Zadanie jest więc zawsze trudne, ale z drugiej strony to fajne – nie robiłbym tego nadal, gdyby takiego wyzwania nie było.
Czy w międzyczasie inne rzeczy stały się dla ciebie w życiu ważniejsze? Czy nadal myślisz o swojej muzyce i karierze całą dobę? Osiągnąłeś wszystko, mógłbyś już mniej temu poświęcać uwagi?
Nie myślę w ten sposób, wciąż mam dużo do zrobienia. Przede wszystkim chcę zostać na rynku, nie mam ambicji zostać didżejem numer jeden, niekoniecznie marzę o tym, by mój kolejny kawałek podbił listy przebojów. Chcę tu nadal być, odnosić jakieś tam sukcesy i żeby nadal byli na świecie ludzie, którzy kochają moją muzykę. Na moje szczęście wciąż okazuje się, że moich fanów przybywa. Mimo że nie mam już takich megahitów jak '9 PM’ czy 'Ecstasy’. To ciekawe – wielkie przeboje miałem kiedyś, ale teraz czuję, że w pewnym sensie odnoszę większe sukcesy. Ciągle gram w dużych miejscach, mam więcej fanów, cieszę się, że tak się dzieje bez podbijania list przebojów.
Ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi.