News

Armin Van Buuren w Polsce – relacja oraz oficjalny video trailer!


„Armin dodał nam skrzydeł, aż się łezka kręci, że się już skończyło. Jestem ogólnie wzruszony imprezą do łez” – to jedna z opinii po Sound Empire we Wrocławiu. Od lutego, kiedy pojawiła się zapowiedź czekaliśmy na coś wyjątkowego i coś wyjątkowego dostaliśmy. Przez cały czas myślałem o tym, jak czują się ci wszyscy, którzy jeszcze nigdy nie uczestniczyli w żadnym evencie. Musieli być oszołomieni: naprawdę trudno w to uwierzyć, że sceny, które jeszcze do niedawna oglądaliśmy na filmach z imprez holenderskich, dzieją się w Polsce, na naszych oczach. Scena i światła zapierały dech w piersiach: 4 ogromne diodowe ekrany, pod nimi 4 spore telebimy i ciekawa, niespotykana wcześniej konstrukcja wokół konsolety, która z daleka sprawiała wrażenie, jakby DJ był wewnątrz kuli. Do tego 2 plazmy z wizualizacjami tuż pod konsoletą, 6 mocnych zielonych laserów i mnóstwo świateł, podwieszonych także z tyłu parkietu, co dawało poczucie większego rozmachu. Generalnie jednak było bardziej przytulnie niż na Tiesto: Hala Ludowa wydawała się jakby mniejsza, przez mniejszą ilość chętnych scenę wysunięto trochę do przodu, co miało swoje plusy i minusy. Plusem było to, że DJ byli zdecydowanie bliżej publiczności, a minusem fakt, że wraz ze sceną wysunięto do przodu basy, co musiało wpłynąć na „przebasowienie” nagłośnienia, zwłaszcza, gdy ktoś był bliżej sceny.  


 


Pierwsze dwa sety wieczoru w wykonaniu rodzimego DJ Johna Hetmonda i Holendra, DJ Sana spełniły idealnie swój „rozgrzewkowy” charakter i zostały przyjęte bardzo pozytywnie. Hetmond zaczął od progressive i skupił się raczej na nieznanych utworach. Jedna z opinii: „wspaniały progressive, rozkręcał się w miarę trwania seta, idealny na sam początek imprezy”. Początek był delikatny i śliczny: usłyszeliśmy znakomite „Green Atronauts” A Boy Called Joni w remiksie Niklasa Hardinga, „Your loving arms” Karen Overton w świetnej wersji Andrew Benneta i „I see You” Sissy w remiksie Steve’a Portera. Druga część seta była zdecydowanie bardziej energetyczna, a zgromadzeni o tej wczesnej porze w Hali Ludowej mieli okazję oszaleć przy „By your side” Thrillseekers w porywającej wersji Martina Rotha. San postawił na mniej odkrywcze kompozycje, czym oczywiście zaskarbił sobie publiczność. Tłumaczył mi potem, że w klubach, gdy jest bardziej intymny kontakt z publicznością, gra inną muzykę, bardziej „deep”. „Na tego typu dużą imprezę ze stricte trancowym line-upem przychodzą jednak ludzie dla potężnych basów i energii, więc starałem się wpasować w te oczekiwania” – mówił mi po swoim występie przesympatyczny Holender. „Great production” – powiedział o ogólnych wrażeniach. Zwiedził już wiele eventów na świecie i szczerze nie spodziewał się, że w Polsce zobaczy coś takiego. „Macie lepsze eventy niż większość krajów, w których byłem, i do tego bardzo wyjątkowi ludzie” – powiedział.


Tak samo o Sound Empre mówił potem Brian Cross. „Great production” – usłyszałem ponownie. W trakcie seta Briana zwróciłem uwagę, że jego muzyce towarzyszy sporo świateł – w listopadzie występujący przed gwiazdą główną prawie w ogóle nie mieli oprawy, a tutaj miła niespodzianka. Cross szalał za konsoletą, szalała też publiczność – miksował szybko, zagrał sporo znanych rzeczy i jak zwykle sporo vocal trance. „Gram vocal trance, ponieważ ta muzyka jest bardzo sexy. Kobiety ją uwielbiają, a ja gram dla kobiet. Gdy kobieta dobrze się bawi, jej facet też będzie zadowolony” – to jego słowa. Usłyszeliśmy m.in. jego własne „4 U (O.R.G.A.N. Remix)” była współczesna wersja motywu „Children” Roberta Miles’a, a na koniec fragment „More than a life away” Marco V i Young Parisians „Jump the next train” w wersji duetu Kyau vs Albert.



W tym momencie pojawił się Angelo Mike i panowie ciepło się ze sobą przywitali. Zanim Jarek zaczął grać, już miał okazję kłaniać się dziękując publiczności, która przywitała go największą jak dotąd eksplozją entuzjazmu. Chwilę później było jeszcze bardziej gorąco – set zaczął się od znanego wszystkim na pamięć „False light” Marco V. Było wspólne śpiewanie i klaskanie w rytm ” I guess your state of mind..”. Potem było na przemian nagrania nieznane, zaskakujące i znane i kochane jak: „Dream makers” Kuffdam & Plant, „Casino” Nu NRG (w remiksie Brisky’ego), cudowne „Alt F4” AltF4 i „Eden” Sandera Van Doorna (tu jako Purple Haze). Przyjęcie miał Angelo Mike znakomite, wiele razy uśmiechał się i pokazywał nam, jak bardzo serce rośnie mu na widok reakcji tłumu. Trzeba dodać, że sam również reakcje potęgował, bo przez całego seta wyginał się, podnosił ręce i ruszał palcami do muzyki. Ogólnie zagrał delikatniej niż na RTX, po secie był z niego zadowolony i publiczność również.



Wrzawą przywitany został także Matthew Dekay. Niepozorny młody człowiek w białej koszulce i z czarnymi postawionymi włosami nie skakał za konsoletą, ale przez całego swego seta był bardzo zajęty – oprócz miksowania bawił się też jakimś efektorem, z którego już na początku wypuścił „Come on dance with me” znane z „Age of Love”. Motyw ten nałożył na suchy bit, który trwał chyba z 3 minuty! Publiczność klaskała, a chwilę później wyłonił się znakomity „Bad” Matthew Dekay vs Proluctors, którym swoje sety zaczynał swego czasu Tiesto. Opinie były różne: od „sieczka ze sporadycznymi jakimiś przejaśnieniami”, do „dla mnie numer 1, wbił mnie po prostu w ziemię”. Przeważały opinie, że było oryginalnie, dobrze technicznie i twórczo. Chciałbym kiedyś tego pana usłyszeć w niedużym klubie, bo muzykę gra bardzo wyjątkową – tego wieczoru oprócz całej masy niezidentyfikowanych przeze mnie utworów, był też m.in. remix „Staring on the sun” U2 i James Holden – A Break In The Clouds (Ozgur Can Remix). „Dekay zapodał coś niesamowitego…pierwszy raz słyszałem taki progressive, jednak nie wszyscy przepadają za tym gatunkiem” – to kolejna opinia, która odzwierciedla dobrze przyjęcie Dekay’a. Ludzie nastawieni byli do tego pana bardzo pozytywnie, ale jednak muzyka odbiegała mocno od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni – część repertuaru raczej nadawało się do posłuchania w domu (czy w klubie), a niekoniecznie na trancowym evencie. Dzięki Matthew Sound Empire zostanie w naszej pamięci jako pełne różnorodnej, ciekawej muzyki.




Ostatni kwadrans Dekay’a to już było jedno wielkie oczekiwanie na gwiazdę wieczoru. Armin pojawił się dokładnie o północy, poprzedzony ciekawą zapowiedzią i pirotechniką. Ruszyły kolorowe ledy rozmieszczone na konstrukcji wokół konsolety, ruszyła reszta laserów (od początku seta Angelo Mike’a świeciły dwa), przy scenie na szczudłach poruszały się osobniki ubrane na biało i z białymi flagami w rękach, a po bokach na zmianę pojawiali się tancerze i miotający ogniem. Publiczność przywitała Armina niesamowitym hałasem, krzykom i oklaskom nie było końca. Czuło się w powietrzu, że dzieje się coś wyjątkowego. Angelo Mike wspominał, że gdy stoi się obok Tiesto, wszystko wibruje – ponoć w przypadku Armina jest inaczej, a to dlatego, że jest bardziej pogodny, cały czas uśmiechnięty, bardziej..normalny. Mieliśmy okazję się o tym przekonać podczas tych prawie 4 godzin jego seta. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem DJ (biorąc pod uwagę wszystkich: zagranicznych i polskich, na dużych eventach i w małych klubach), który przez cały czas tak mocno reaguje na muzykę, którą prezentuje. Ani na chwilę nie przestawał się ruszać w rytm utworów, co przecież poważnie utrudnia miksowanie, niemal każdy motyw klawisza był przez niego zaakcentowany ruchami palców ręki uniesionej w górę. Wyraźnie akcentował nowe motywy, a wręcz zapowiadał nadejście kolejnych. Przez cały czas był uśmiechnięty, dziękował za reakcje, dzięki bliskości sceny mógł uważnie przyglądać się ludziom w pierwszych rzędach, dosłownie wyłapywał twarze i kierował uśmiechy albo pokazywał <ok>. Jena z opinii „to jak się z nami bawił i dyrygował całym tłumem w hali było czymś niesamowitym”. Tego jeszcze nie było, żeby DJ kłaniał się po kolei trybunom po prawej, wszystkim w środku, potem trybunie po prawej i to kilka razy podczas seta. Pierwsze pięć nagrań z jego seta znali na pamięć ci wszyscy, którzy słyszeli podwójną płytę ASOT 2006. Zaczął, tak jak i drugą z tego zestawu płytę, od „Arisen” Arksun, potem „Walk down” Kyau vs Albert (wcześniej u Angelo Mike’a) i”Your loving arms” Karen Overton (wcześniej u Hetmonda). Z płyty ASOT 2006 były jeszcze Basic Perspective, John O’Callaghan, Kuffdam & Plant (wcześniej u Angelo Mike’a), M.I.K.E., ZirenZ, Under Sun vs Signum, Stoneface & Terminal, Thomas Bronzwaer, a także 2 jego własne kompozycje „Control freak” w remiksie Sandera Van Doorna i ostatni singel „Sail”. Myślałem, że skoro set ma trwać 4 godziny, to Armin zdecyduje się na urozmaicenia w postaci muzyki house (zdarzało się, że zaczynał ASOTa od Axwella) albo breakbeat (ma w dorobku breakbeatowe remiksy), ale nic takiego się nie stało. Większość liczyła na delikatne, piękne trancowe nuty, ewentualnie kilka mocniejszych typu „Intruder”. „Intrudera” nie było, było za to więcej cięższych fragmentów – najprawdopodobniej Armin wyczuł publiczność, która świetnie reagowała na mocniejsze fragmenty i się do nas dostosował, (choć jak niektórzy zauważyli, już w swoich ostatnich audycjach jakby zapowiada pewien zwrot w kierunku produkcji choćby Sandera Van Doorna). Był S.O. Project Sandera, było też „Top Gear” Rank 1. Ze swoich produkcji dorzucił też „Who is watching” w remiksie Remy’ego i Klinkenberga, nowy remix „Communication part 3” i na prawie sam koniec „Burned with desire”, jeden z najpiękniejszych momentów tej nocy, wyśpiewany i wyklaskany przez publiczność. A’ propos pięknych, niezapomnianych momentów, wskazałbym jeszcze wspaniale narastający „Monday Bar” Nica Chagalla i oczywiście niesamowite, przeszywające dosłownie „Metro” Nico Parisi vs Eric Hubo. Oczekiwano delikatniejszego początku i mocniejszej końcówki, było – z małymi wyjątkami – raczej odwrotnie. Generalnie jednak trzeba mu oddać, że nie starał się przypodobać tłumowi znanymi hitami, wspaniałą atmosferę utrzymywał dzięki temu, że każdy następny utwór miał w sobie coś ciekawego, jakieś interesujące dźwięki i motywy, które nam „pokazywał palcami” a my nie przerywaliśmy ani na chwilę naszego „state of trance”…Po „Burned with desire” nastała chwila ciszy, podczas której trwała owacja, chwilę później usłyszeliśmy jeszcze prześliczne „Without You near” Markusa Schulza w wersji Gabriel & Dresden, z którego „How can You sit there watching, someone else” jeszcze długo grało nam w uszach. „Urzekł ludzi jako nie tylko DJ, ale też jako człowiek, któremu radość sprawia to, co robi. Uśmiech na twarzy i ciągły kontakt z publicznością to potwierdzają” – opinie klubowiczów Ftb – „wiedziałam, że będzie dobrze, ale nie, że aż tak! Dla mnie to była hipnoza, z której wybudziłam się o 4 rano”.



DJ Remy zaczął na kwadrans przed godziną 4. Podobnie jak Lucca po Tiesto, postawił na ciężkie brzmienia, jakby z dedykacją dla tych, którzy potężną dawką trance mogli być już znudzeni, (choć takich chyba było niewielu). W przeciwieństwie jednak do tego, co było w listopadzie, sporo osób po występie gwiazdy głównej pozostało na parkiecie. Jeśli ktoś miał jeszcze wystarczająco dużo sił, stracił je zapewne podczas seta Remy’ego. Znany z wielu dość spokojnych, progresywnych produkcji, zagrał w Hali Ludowej najszybciej z wszystkich. Nie sposób mi zidentyfikować większość nagrań z jego megaenergetycznego seta, wydaje się, że usłyszeliśmy kilka jego własnych kompozycji m.in. „Crackdown”, „Bang” i „Dustsucker”. Po pięknych nutach Armina tutaj dla odmiany mieliśmy do czynienia z muzyką stricte rytmiczną (hipnotyzujące rytmy plus krótkie, urywane motywy). Pierwszą melodię odnotowałem o 04:51.. Nie słyszałem jednak żadnej niepochlebnej recenzji jego występu. Kontaktu z publicznością Remy nie miał prawie żadnego, ale to już w tym momencie nie miało znaczenia – publiczność również okazywaniem entuzjazmu przez ostatnie godziny wydawała się być już zmęczona. Trafnie skwitował jego występ jeden z komentatorów:”zagrał idealnie, dla niektórych może monotonnie, ale mi się bardzo podobało, był jak 10 kaw o poranku, mimo godziny 4.00″


Tak mi się przynajmniej wydawało do momentu, kiedy obok Remy’ego pojawiła się postać Petera Paina. Resztkami sił najtwardsi na parkiecie dali mu do zrozumienia, że czekają z nadziejami na ostatniego seta tej pięknej nocy. Znakomity występ na RTX spowodował, że Pain nie było po prostu ostatnim, polskim DJ zamykającym Sound Empire, ale kolejną gwiazdą wieczoru. I zdecydowanie nie zawiódł – zaczął zaskakująco od brzmień electro-trancowych: „Pump Pump” Dave Shokh & Holgi Star z motywem przypominającym nieco „The Drill” The Drill. Potem jednak do końca pozostawał w swoich ulubionych klimatach progresywno-trancowych, raz bardziej rozmarzonych, innym razem bardziej energetycznych (raczej rzadziej). Był trance ze Szwecji, czyli Anders Mikkelsen jako Stalker i jego śliczny „Magic Crayons”, który na swoich plejlistach mają m.in. Above & Beyond, Alt F4 i Mike Shiver. Był też znany i szanowany Leon Bolier, nagrywający również jako Precursor i Subsphere, i jego „My precious”. Pain z papierosem w ustach, koncentrując się tylko na sprzęcie i winylach wygrywał kolejne cudeńka, aż przyszło mu wzruszyć ramionami w kierunku publiczności, gdy punktualnie o 6 ściszone zostały dźwięki ostatniego nagrania „Philippe” Symbiosis.. „Wielkie brawa dla Remy’ego i Paina za ostatnie dwie godziny” – taka opinia dominuje w komentarzach. „Trzeba pochwalić wszystkich, DJ bo zagrali kawałek dobrego trance’u.”


DJ San i Brian Cross zdziwili się, gdy zobaczyli na własne oczy, jakiego typu eventy organizuje się teraz w Polsce. „Macie tu bardzo wysoki standard” – powtarzali zgodnie. Równie entuzjastycznie o swoim pierwszym występie w naszym kraju wypowiadał się  Armin Van Buuren – on oprócz organizacji miał okazję docenić naszą publiczność, od której przez prawie 4 godziny otrzymał wiele pozytywnej energii i wręcz oznak uwielbienia. Sam też się nie oszczędzał. Po 225 minutach ciągłego ruszania się i akcentowania muzyki (a także ciągłego, szczerego uśmiechania się), wyszedł jeszcze do publiczności i przez ponad 30 minut rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Teraz pozostaje nam „uczucie euforii przeplatane z uczuciem niedostatku i smutku. „Wszystko, co dobre kiedyś się kończy” jak w jednym z komentarzy. Jest takich więcej „Nie da się tego skomentować, nie da się tego opisać, wyobrazić sobie tego, co się tam działo chyba też się nie da, ja nie byłem w stanie przed imprezą. To, co ten człowiek zrobił 2 maja we Wrocławiu jest dla mnie szokiem, z którego chyba nieprędko się otrząsnę. Szkoda,że już po..” Rzeczywiście szkoda, choć jedną z myśli, która chodziła mi po głowie była ta, że Van Buuren był jeszcze bardziej zachwycony i zapewne szybko do nas powróci. Na zakończenie jeszcze jeden komentarz „Armin nie zawiódł swoich fanów a raczej stworzył fantastyczne widowisko, mam nadzieję, że zostanie zaproszony po raz kolejny i nie zawaham się pojechać choćby na drugi koniec Polski, bo naprawdę warto.”


Organizator imprezy, Agencja Essence Music zaprasza na kolejne wielkie wydarzenie już 10-go czerwca do hali Arena w Poznaniu: ATB In Concert. Bilety na tą impreze można kupic tutaj: http://www.ftb.pl/bilety.asp 


Text: zokratez + klubowicze ftb 


 





Polecamy również

Imprezy blisko Ciebie w Tango App →