Album Extrawelt – recenzja FTB.pl
Już za niespełna tydzień dziewiąta edycja polskiego Mayday. Do wykonawców, na których bardzo czekamy, bo w naszym kraju prawie w ogóle się nie pojawiają , należy niemiecki duet Extrawelt. Uczestnicy tegorocznego Audioriver w Płocku mieli okazję posłuchać ich znakomitego live acta, kto przegapił – będzie miał możliwość nadrobienia zaległości już za kilka dni w katowickim Spodku. Warto dać się im porwać, tym bardziej, że podczas Mayday promować będą swój najnowszy album „Shone Neue Extrawelt”, który właśnie ukazał się nakładem wytwórni Svena Vatha czyli Cocoon Recordings.
Pięknie zaczyna się ta płyta – można dosłownie rozpłynąć się przy delikatnych dźwiękach „One Tree Hill”. Wzgórze z jednym drzewem, jesienna mgła, piękne syntezatorowe intro. Muzyczny pejzaż, śliczny i melancholijny. Krótkie przypomnienie, że panowie kiedyś zajmowali się muzyką trance. Po serii efektów powoli zaczyna się przedstawienie: wejście głęboko brzmiącego bitu i ruszamy w podróż. Podróż przez ocean tajemniczych dźwięków, mimo zdecydowanego rytmu otwierający numer to przede wszystkim seria intrygujących plam dźwiękowych. Pierwszy bas spotykamy dopiero w piątej minucie. Idealny numer na rozpoczęcie debiutanckiego albumu. Następny w kolejce „Dark Side of My Room” to zgodnie z tytułem dość mroczna kompozycja, definicja nowoczesnego progresywnego techno inspirowanego deepowych house’m, przywołująca klimat produkcji Martina Buttricha. Arcydzieło, wciąga i zmusza do ponownych przesłuchań. Trzeci w zestawie „Wippsteert” jest już dużo bardziej dynamiczny, choć nie spodziewajcie się porywających basów i masywnego brzmienia. Króluje tu dość eksperymentalny charakter, pojedyncze dźwięki wpływają na aurę produkcji, ale koniec końców nic szczególnego się nie wydarza. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że pierwsze dwa tracki to mistrzostwo świata.
Drugi kwartał albumu zaczyna się od „Messy Machinery”, wracamy do klimatycznego techno z buttrichowych rejonów, to też pierwszy numer ewidentnie nadający się do parkietowych szaleństw. Basowy loop miażdży, a dźwiękowe smaczki sprawiają, że chce się tej kompozycji posłuchać uważnie na słuchawkach. Kogoś oczekującego na mocniejsze uderzenie, ucieszą pierwsze takty „Must Attack”. Rytm mamy tu właściwie breakbeatowy, do tego minimalowe chrzęsty i clicki, na konkretnym klubowym nagłośnieniu powali każdego. Do tego w połowie wyskakuje jeszcze świdrujący motyw electro, utwór sprawdzi się zarówno w setach technicznych, jak i brejkowych. „Trummerfeld” to powrót do niepokojących, onirycznych klawiszowych przestrzeni na solidnym, inspirowanym electro podkładzie. Minimal-electro? Zalety obu gatunków w ramach jednej produkcji, kolejny udany eksperyment na zakończenie pierwszej części albumu.
Druga połowa płyty zaczyna się od mocarnego bitu „Wolkenbruch” – wtórują mu syntezatorowe szaleństwa, niczym gęste chmury zasłaniające wszystko inne. Do tego hałasujące, oldschoolowe hi haty – dużo tu się dzieje, może nawet za dużo. Trudno tak naprawdę stwierdzić, z jakim gatunkiem muzycznym mamy tu do czynienia. W „Added Planet” znów mamy trochę łamanych rytmów, do tego smyki, efekty i niemal dubstepowy, wgniatający w fotel bas. Produkcyjny przepych i intrygująca aranżacja. Kolejne małe arcydzieło na tej płycie. Następnie krótki i zabawny skit „Kurt Curtain” – jedyna błahostka na albumie.
Ostatni kwartał tego albumu startuje razem z „Daten Raten” – panowie z Extrawelt lubią wzbudzać zainteresowanie już samym bitem! To chyba najbardziej dynamiczny numer na płycie – pędzący tech-house ze zbiorem dźwiękowych niespodzianek, których wszędzie tu pełno. Nie tylko zresztą w tej produkcji – to cecha charakterystyczna całego materiału. W „Lost in Willaura” rzeczywiście można się zagubić, uważajcie tylko, bo długie zagubienie grozi halucynacjami. Przestrzenny, spogłosowany bas wyrywa flaki, porywający rytm daleki jest jednak od takich, które ruszają tłumem na stadionach. Wszystko jest tu zabarwione jakimś podskórnym niepokojem, wszystko jest nieoczywiste, wręcz ezoteryczne. Podobnie w ostatnim „Homing”, pozornie mniej wymagającym i prostszym, w którym jednak równie trudno będzie zakochać się przeciętnemu zjadaczowi chleba. „Shone Neue Extrawelt” to z całą pewnością album, który nie spodoba Wam się po pierwszym przesłuchaniu, no chyba że jesteście fascynatami takich brzmień. To muzyka tylko teoretycznie taneczna, tak naprawdę ma w sobie wiele więcej i właśnie to „więcej” pozostaje tu do odkrycia. Album pełen przygód, jeśli poświęcicie mu więcej czasu, na pewno odwdzięczy się z nawiązką.