Above & Beyond pres. Oceanlab – recenzja nowego albumu
Po wydanym w 2006 roku, długo oczekiwanym albumie Above & Beyond „Tri State” wielu fanów transowych brzmień zastanawiało się, kiedy na horyzoncie pojawi się długogrająca płyta ich projektu OceanLab. Cała wchodząca w skład grupy czwórka unikała wypowiedzi na temat płyty, lub w odpowiedzi na fatę premiery podawała niezbyt sprecyzowany czas przyszły. Niewiele ponad tydzień temu, to jedno z najbardziej oczekiwanych w trance’owym światku wydawnictw ujżało światło dzienne…
Apetyt na to wydawnictwo był podsycany przez samych autorów od jakiegoś czasu. Na playlistach „Anjunaboys” pojawiały się nieznane dotąd nikomu produkcje, a po drodze zostały wydane dwie „podkuchy” w postaci singli „Sirens Of The Sea” i „Miracle”. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że pierwsz utwór OceanLab ukazał się w 2001 roku. Ile czasu można zbywać pytania o album? Okazało się że Jono, Paavo i Tony mogą to robić przez prawie 7 lat 😉
Przejdźmy więc do zawartości. Dwanaście numerów (nie liczę drugiej wersji „Breaking Ties”) utrzymanych w bardzo „albumowym” klimacie, gdzie downtempo miesza się z transowymi harmoniami. Całości otwiera będące swego rodzaju esencją albumu „Just Listen”. Znane z innych produkcji A&B dźwięki pianina plus rozprzestrzeniające się w tle harmonie o właściwościach relaksujących. Idealne wprowadzenie do całości. Numer drugi na krążku to znane od jakiegoś czasu „Sirens Of The Sea”. Bardzo dobrze, że na album chłopaki przygotowali specjalną wersję. Nie za bardzo taneczną, nie za bardzo chill outową. Taki złoty środek, do którego wielu fanów „oceanicznego” kwartetu może się nie przekonać.
„If I Could Fly” to taki mały „napędzacz” krążka. Robi się troszeczkę klubowo (to wciąż nie jest trance), bardzo słonecznie i wakacyjnie. Miła odmiana po dwóch pierwszych numerach. Włączając numer cztery wracamy do melancholijnych klimatów. „Breaking Ties” to coś na wzór nowoczesnego popu osadzonego na transowych patentach. Czy to działa? Oceńcie sami. „Miracle” to kolejny z lekko „zmajestatyczniałych” tworów OcanLab. Słuchając wersji z albumu, nie wiem czemu, mam przed oczyma reklamę jakieś organizacji charytatywnej lub coś w ten deseń. W tym momencie przydaje się kontrast w postaci „Come Home”. Znowu mamy szybsze tempo, ale bez przesady, cały czas jesteśmy oprowadzani po spójnych klimatach. Tym sposobem zmiana z takiego klimatu, na odmienny, zawarty w „Ashes” nie odtrąca nas od głośników. Siódemka czyli „On A Good Day” to jedna z moich ulubionych produkcji na tym krążku. Ciekawa, urzekająca tajemniczym pięknem kompozycja.
„I Am What I Am” budzi skojarzenia z twórczością Massive Attack (przepraszam jeżeli kogoś uraziłem tym porównaniem). Ciekawie skonstruowany loop stanowi tło dla ciekawie (jak na OceanLab niestandardowo) zaśpiewanego przez Justine tekstu. Strzałem w dziesiątkę dla ludzi spragnionych tanecznych beatów jest numer dziesiąty na tej płycie – „Lonely Girl”. Jak na moje, lekko zainspirowany dźwiękami Deadmau5a, ale z chęcią posłuchał bym remiksów tego utworu. Zbliżając się do końca wycieczki po krążku zahaczamy o „Secret”, w którym to Justine po raz kolejny pokazuje klasę. Jej głos świetnie współgra z interesującą aranżacją. „On The Beach” to najbardziej popowy numer na albumie, w którym to delikatne riffy akcentują zmiany harmonii. Album kończy druga wersja „Breaking Ties” nazwana „Flow Mix”. Racja, ten numer naprawdę pływa. Nie zmienia to faktu, że jest to pozbawiona dynamiki interpretacja oryginału. Może zamiast tego, warto było dodać bardziej transową produkcję?
Podsumowując: Album co najmniej dobry, spełniający większość standardów w transowym świecie. Całość jest bardzo stonowana, brak tutaj jakiegoś produkcyjnego efekciarstwa. Brak też niestety trance’u. Wielu z Was zapewne spodziewała się czegoś w stylu „Clear Blue Water” czy „Beautiful Together”…
Podobnych klimatów możemy się zapewne spodziewać po remiksach albumowych numerów, bo wątpię w to, że A&B zostawią ten album od tak sobie. Wątpię też w to, że album ten zarazi trancem kogoś, kto do tej muzyki jest zrażony. Dodatkowo, przeciwników wymyślonego przez nadgorliwych krytyków terminu „Vocal Trance” zrazi ilość wokali, czego w przypadku tego projektu nie dało się uniknąć. Często słuchając tego albumu miałem wrażenie, że muzykę mógłby wyprodukować ktokolwiek. Justine Suissa momentami sprawia wrażenie, jakby to ona była najważniejszą postacią tego krążka. Bynajmniej nie zaliczam tego na minus. Jest dobrze, mogło być lepiej. Czekamy na remiksy!
Przypomnijmy też, że już w ten weekend Beach Party 2008 w Gdyni, podczas którego panowie z Above & Beyond między innymi promować będą swoje najnowsze dzieło. Zapraszamy!
Płyta ukazała się 21 lipca nakładem Proligic, dostępna jest w sklepach w całej Polsce.