Above & Beyond dla FTB: 'Szwedzka Mafia to jest trance!’
Fani Above & Beyond i wszyscy kochający muzykę trance już odliczają dni do październikowej imprezy „Trance Around The World”. W międzyczasie zapraszamy na drugą część pogawędki z niezwykle rozmownym liderem A&B Tony McGuinessem.
Anunabeats nie myśli o takich fuzjach jak Vandit z Armadą?
– Wydaje mi się, że nasz label miał określoną filozofię muzyczną, na pewno nasza idea różni się od tej Maykela, szefa Armady. Jemu chodzi o to, żeby Armada zarabiała jak najwięcej pieniędzy. Wszystkie decyzje, które podejmuje, są temu podporządkowane. My myślimy inaczej – wciąż chcemy, żeby muzyka u nas wydawana była fantastyczna i to jest priorytet. Dlatego odrzucamy tony materiału, które mogłyby zarobić, ale nie mają jakości. Wszyscy, którzy dla nas pracują, są kilka metrów ode mnie, myślimy o wszystkim razem. Nie moglibyśmy być zarządzani przez sztab Armady. My chcemy czuć się najlepszym labelem na świecie, czuć, że wydajemy najlepszą muzę na świecie. Nawet jeśli nie należy do najbardziej dochodowych.
A jak z twojego punktu widzenia wygląda sytuacja w centrum klubowego świata, za jaki od zawsze postrzega się UK?
– Bywało już gorzej. Co do centrum – myślę, że ono znajduje się gdzieś między Chicago a Detroit. A w UK – pamiętam lepsze czasy, ale pamiętam też gorsze. Na przykład jeśli chodzi o letnie festiwale, to moim zdaniem jest ich za dużo, żeby każdy mógł odnieść sukces. Global Gathering udał się wspaniale, Glastonbury też, ale kilka innych odwołano, bo nie sprzedano wystarczającej ilości biletów. 10 lat temu klubowa scena w UK rządziła, muzyka klubowa była wręcz muzyką pop, otwierało się multum klubów… Teraz raczej są zamykane, zostają te najbardziej zasłużone jak Ministry of Sound czy Fabric. Zamykanie klubów ma miejsce już od paru lat, scena więc się zmniejsza, znów jest bardziej undergroundowa, ale taką ją właśnie lubimy.
Mniej kawałków wychodzi z klubów na „światło dzienne”?
– Tak. Z drugiej strony – aktualnie słyszę w „przebojach” więcej trancowych elementów. Dawno już tak nie było. Szwedzką Mafię np traktuję jako trance – to oczywiście inny trance niż nasz, ale nie tak bardzo. Jest bardziej komercyjny, ale paleta dźwięków – basy i syntezatory – jest podobna. Przypomina to nowy trance czy electro trance. Takie rzeczy można złapać w angielskim radiu, 3 lata temu było pod tym względem słabo, teraz radia grają Szwedzką Mafię czy Deadmau5.
No i dużo Davida Guetty…
– Tak, to prawda. Wiesz, Guetta jest didżejem, którego spotykamy na tych samych imprezach czy festiwalach, ale nie powiedziałbym, że jego aktualna muzyka to muzyka klubowa. To jest pop. Jego imprezy na Ibizie nazywają się „Fuck Me I’m Famous” i to dobra nazwa, o to właśnie chodzi w świecie popu. Masz być z każdym dniem coraz bardziej sławny…
Steve Angello twierdzi, że w Stanach na muzykę Guetty mówi się „urban”, jak na kawałki r’n’b chociażby…
– Tak, myślę, że to prawda. Ja postrzegam prawdziwą muzykę taneczną jako coś esencjonalnie undergroundowego. David Guetta jest zdecydowanie „overground”. W jego przypadku chodzi o jego twarz, jego przyjaciół, strefę VIP, bankiety i tak dalej. Rzeczywiście jest postacią wycelowaną raczej w miłośników r’n’b. Jego publika jest na pewno młodsza niż nasza. Świat szeroko rozumianej muzyki tanecznej jest dziś dojrzały, jest więc miejsce na artystów robiących bardzo różne rzeczy – spójrz choćby na Tiesto, nikt nie robi taki rzeczy jak on.
Wróćmy do Above & Beyond – Wasza ostatnia kompilacja zbiera świetne recenzje, czy należycie do osób, które śledzą takie rzeczy w branżowych magazynach czy na stronach internetowych?
– Zależy kto pisze recenzje i kto je drukuje. Oczywiście dostajemy mejle z opublikowanymi recenzjami naszych płyt, miłe słowa bardzo cieszą. Szczerze mówiąc rzadko zdarzają się niepochlebne recenzje, jesteśmy szczęściarzami w tym względzie. Osobiście lubię czytać recenzje, ale mam do tego dystans – zdaję sobie sprawę, że tę samą rzecz ludzie mogą kochać lub nienawidzić, mając swoje dobre powody. To trochę jak z jedzeniem – dziwna potrawa może spowodować, że jeden się w niej zakocha, a drugi wypluje.
Na koniec powiedz jeszcze jak takiemu trancowemu wyjadaczowi podoba się trance, który powstaje w tej chwili?
– Gdy graliśmy w marcu na WMC w Miami, podszedł do nas fan z Polski i zapytał „dlaczego nie gracie już trance’u?”. Nie zgodziłem się z tym, ale OK – taki miał punkt widzenia. Uważam, że patrząc na nasz katalog można uznać, że zawsze byliśmy najbardziej trancowi z wszystkich z TOP 10. Czasem robimy coś w stylu „nowego trance’u”, ale nasze club miksy, kawąłki Oceanlab, to typowy uplifting trance. Po prostu kochamy to brzmienie. Jako didżeje i szefowie labelu wiemy dokładnie co się dzieje na trancowej scenie. Widzimy zmiany – 10 lat temu wchodząc do „supermarketu z muzyką” i zaglądając do sekcji „uplifting trance” miałeś przed sobą te wszystkie fantastyczne, świeżo brzmiące kawałki. To był bardzo ekscytujący fragment supermarketu. W ostatnich 5 latach jednak widzimy, że to miejsce jest coraz mniej interesujące.
Z jakich powodów?
– Nie dlatego, że samo brzmienie przestało działać – my wierzymy, że działa nadal. Wydaje mi się, że to wynika m.in. z tego, że dziś pieniądze z wydawania muzyki zniknęły, więc zmieniła się też natura ludzi tworzących. Znam sporo zdolnych twórców, którzy kiedyś tworzyli piękne trancowe rzeczy, a teraz produkują np muzykę do reklam. Albo do filmów. Nie byli i nie są didżejami, więc nie mogą zarabiać na graniu, a z samego produkowania dziś nie wyżyjesz. Zamiast tego mamy tysiące bardzo młodych ludzi, którzy zabierają się za robienie trance’u. I fajnie – ja też, gdy pierwszy raz próbowałem coś wyprodukować, był to trancowy kawałek. Trance więc inspiruje dużo młodzieży, żeby zrobić coś własnego. W dodatku jest dużo łatwiej niż kiedyś taki kawałek przedstawić ludziom, nie trzeba podpisywać kontraktu z dużą wytwórnią, tłoczyć płyt etc.
Mamy więc wielu niedoświadczonych producentów, którzy nie wiedzą zbyt wiele o muzyce, o akordach i wielu innych rzeczach, dzięki którym trancowy kawałek naprawdę działa. Łatwo jest uzyskać dobre brzmienie, ale jeśli chodzi o kwestie czysto muzyczne – trzeba być naprawdę utalentowany, żeby wysmażyć trancowy intrumentalny utwór, który poruszy ludzi i spowoduje u nich gęsią skórkę.
Dostajemy tygodniowo od 200 do 400 kawałków, i większość z nich to „niezbyt dobry tradycyjny trance”. Ale za to w ostatnich 6 latach eksplodowały okołotrancowe klimaty. Weźmy Nitrousa Oxide’a, naszego najbardziej tradycyjnie trancowego producenta, jeśli posłuchasz jego wersji „Anjunabeach”, jest tam linia basowa, którą trudno sobie wyobrazić w typowym transie sprzed 10 lat. To na pewno nie jest Trance 1.0. Poza tym Nitrous jest niezwykle utalentowany, potrafi stworzyć coś bardzo tradycyjnego, a jednocześnie wyciskającego łzy. Jest fantastyczny. My jako didżeje nie możemy sobie pozwolić na granie ciągle identycznego brzmienia. Jesteśmy częścią muzycznego świata, który się bardzo zmienił w ostatnich latach. Definicje house’u, techno i trance’u są już nieco nieaktualne. Wszystko się pomieszało, i to jest świetne. Zakupy w supermarkecie znów są ekscytujące. Nasze sety tak jak 9 lat temu zaczynamy delikatnie, by po jakimś czasie przejść do bardziej stricte trancowych rzeczy. Muzyczny świat tak się zmienił, że w tej chwili o wiele łatwiej znaleźć nam kawałki do pierwszej części seta, aniżeli do drugiej.