Mylo – 'Zniszczyć Rock N’ Rolla’ edycja specjalna
Rok 2005 to zdecydowanie najlepszy rok w życiu Mylo. Wielu osobom na świecie kojarzyć się on będzie z Mylo i debiutancką płytą tego zdolnego 27-letniego szkockiego muzyka, DJ i producenta. Album”Destroy Rock N’ Roll” zaczyna się „Doliną Laleczek” i rzeczywiście słyszymy jakby śpiewające laleczki „Para-ram Tara-rara-ram”-dodajmy, że utwór utrzymany jest w bardzo średnim tempie i w ogóle nie przypomina muzyki klubowej. Potężny, wręcz dudniący bas w połączeniu z delikatnymi, starej daty klawiszami przypomina raczej brzmieniowo nieco rozmyte kompozycje norweskiego duetu Royksopp. Podobnie jest w drugim nagraniu-jeszcze spokojniejszym – tutaj wyraźnie słychać francuski duet Air. To bardzo klimatyczny, idealny soundtrack do upalnego popołudnia na pięknej łące. W tle słyszymy przetworzony telefonicznie głos mówiący o tym, jak bohater rzucił narkotyki i przezwyciężył wszystkie swoje problemy dzięki..rowerowi.
Nr 3 na płycie to już od pierwszych dźwieków czysta muzyka klubowa-czujemy się jakbyśmy właśnie wchodzili do klubu: najpierw sam suchy bit, chwilę później nasilające się dźwieki, delikatne, migotające jak światła witającego nas tętniącego życiem miejsca.. Potem dwa przeboje: najpierw „Drop the pressure”z kolejnym przetworzonym głosem (tym razem powtarzającym w różnych akrobacjach jedno zdanie) i kolejnym oldskulowym brzmieniem klawisza, który momentami wariuje jakbyśmy słuchali starego, jazzowgo numeru. Podkład słusznie potem skojarzono już oficjalnie na płycie z podkładem starego hitu Glorii Estefan i jej Miami Sound Machine „Dr Beat”- w nowym wydaniu płyty zamieszczono tego bootlega i jednocześnie największy dotychczas sukces Mylo na listach przebojów.
W latach osiemdziesiatych zostajemy jeszcze podczas „Guilty of Love” – znów średnie tempo, znów stare instrumenty klawiszowe wygrywające niemal jazzowe pasaże. Nieco dynamiczniej jest przy okazji utworu nr 7. Ale tylko nieco – nadal bliżej do breakbeatowych rytmów Royksopp niż do house. Prawdziwa klubowa perła to nagranie tytułowe – głos nawołuje do zniszczenia całej muzyki rockowej i wymienia kilkadziesiąt nazwisk i nazw zespołów popularnych 20 lat temu „Michael Jackson, Prince, Bruce Springsteen, Tina Turner. Duran Duran..”. Do tego zabójczy motyw basowy pojawiający się na zmianę w lewym i prawym kanale.. [Dlaczego producenci tak rzadko korzystaja z dobrodziejstw stereo?-Niby nic, a cieszy:]
Potem znów robi się delikatniej – najpierw funkowy, ciepły „Rikki” z zabawami wokalnym w stylu Daft Punk, potem znów wracamy do starych, kolorowych czasów Kool & The Gang – w „Ottos Journey” doszukać się można bez-wokalowej kontynuacji „Drop the Pressure”. Wokal-po raz pierwszy żeński – pojawia się w „Muscle Car”. Gościnnie wystąpiła formacja Freeform Five, której płyty na półkach sklepowych powinniście znaleźć blisko Mylo, bo ich muzykę nazywa się „Upbeat Electro Dance Funk”. Prawdziwy funk czyli powrót aż do lat siedemdziesiątych mamy chwilę później – „Zenophile” powinien spodobać się Waszym rodzicom, jeśli kiedyś lubili Chic albo Earth, Wind & Fire”.
Jeśli można dorzucić jeszcze jedno porównanie, to końcówka albumu to wyraźny ukłon w kierunku fanów relaksacyjnej muzyki Moby’ego. Rozmarzone, zapętlone motywy wokalne lub klawiszowe na tanecznych, ale bardzo powolnych rytmach. W całości „Destroy Rock N’ Roll” to właśnie taka elegancka płyta popowa, bardziej chilloutowa niż klubowa. Mylo zaproponował świeżą miksturę jednego z drugim i w efekcie stał się znaną postacią i w świecie muzyki tanecznej i poza nim. A co proponuje w zamian, gdy już zniszczymy Rock N’ Rolla? Polepszającą samopoczucie, kulturalną i ciepłą muzykę elektroniczną. Utwory są trochę za krótkie, ale i tak można się natknąć na wiele ciekawych rzeczy.